Siostry dotarły bezpiecznie do mety po 23 dniach wędrówki Głównym Szlakiem Beskidzkim, a w internetowej skarbonce nazbierało się z tej okazji ponad 11 800 zł na rzecz chorego dziecka z Bystrej. Taki finał ma nasza akcja charytatywna „Kronika dla Kazika”.
Przypomnijmy krótko. Dziennikarka „Kroniki Beskidzkiej” Magdalena Nycz wraz z siostrą Aleksandrą 27 maja wyruszyły z Wołosatego w Bieszczadach w liczącą około 502 km wędrówkę Głównym Szlakiem Beskidzkim. To oznaczony kolorem czerwonym najdłuższy szlak turystyczny w Polsce. Przebiega przez Bieszczady, Beskid Niski, Beskid Sądecki, Gorce, Beskid Żywiecki i Beskid Śląski, a kończy się (lub zaczyna) przy stacji PKP Ustroń Zdrój. Siostry szły pod hasłem „Kronika dla Kazika”, nagłaśniając zbiórkę dla 2,5-letniego Kazika Sromka z Bystrej. U chłopca zdiagnozowano dystrofię mięśniową Duchenne’a i rodzice dziecka – Kornelia i Dominik Sromkowie – zbierają środki na terapię genową dla syna. Leczenie to dostępne jest w Stanach Zjednoczonych i kosztuje ponad 16 mln zł… Na Podbeskidziu organizowanych jest mnóstwo wydarzeń charytatywnych dla Kazia, więc w pomoc dziecku postanowiła włączyć się także „Kronika Beskidzka”.
Podział ról
Siostry Magda i Ola od roku snuły plany przejścia Głównego Szlaku Beskidzkiego. Z czasem pojawił się pomysł, by przedsięwzięcie połączyć ze zbiórką dla Kazika. – W Wydawnictwie inicjatywa zyskała akceptację, a my w naturalny sposób podzieliłyśmy się zadaniami – mówi Magda Nycz. – Ola zajęła się planowaniem trasy, a ja organizowaniem i nagłaśnianiem zbiórki. Moja siostra skrupulatnie przygotowała tabelkę z odcinkami do przejścia w poszczególne dni, telefonami kontaktowymi do miejsc noclegowych i punktami, w których można zrobić zakupy. Wypisała też alternatywne namiary na noclegi, gdyby z jakichś powodów pokonywane przez nas odcinki ulegały zmianie. Jednak przez większość trasy nie modyfikowałyśmy pierwotnie planowanych odcinków i szłyśmy zgodnie z naszą tabelką.
Magda z kolei przed wyprawą załatwiała formalności związane ze zorganizowaniem przez Wydawnictwo zbiórki dla Kazia, a w czasie wędrówki publikowała na profilach społecznościowych „Kroniki Beskidzkiej” i portalu beskidzka24.pl posty z krótkimi relacjami z poszczególnych dni. – Na początku wyprawy, gdy szłyśmy przez Bieszczady i Beskid Niski, zdarzały się problemy z dostępem do internetu, a czasami, po dłuższych odcinkach trasy, przychodziłyśmy na nocleg dość późno, więc nie publikowałam postów codziennie. Ale potem udawało się już zamieszczać je co wieczór – mówi Magda. – Chciałam, by zdjęcia i treść tych postów były sympatyczne i zachęcające do wpłat na rzecz Kazika. Dlatego w relacjach pojawiały się przeważnie króciutkie rymowanki o tym, co nas danego dnia spotkało, pozytywne słowa skierowane do darczyńców i sympatyków naszej wędrówki, a na końcu zawsze link do skarbonki „Kronika dla Kazika”. Skarbonka ta – podobnie jak wiele innych – znajduje się na stronie Fundacji Siepomaga.pl ze zbiórką dla Kazia, a przekazywane na nią wpłaty automatycznie zasilają główną zrzutkę dla chłopca. Skarbonka cały czas funkcjonuje, dlatego wciąż można wpłacać na nią dowolne sumy. Gdy byłyśmy na mecie w Ustroniu, uzbierana kwota wynosiła 10 870 złotych, ale jeszcze tego samego dnia przekroczyła 11 000 złotych.
Bez kontuzji
Jak podkreślają siostry, podczas całej wyprawy omijały je wszelkie przeciwności i ryzykowne przygody, a wszystko układało się nadzwyczaj pomyślnie. – W ogólnym rozrachunku pogoda naprawdę sprzyjała wędrowaniu – opowiada Magda. – W ciągu ponad trzech tygodni tylko trzy dni były deszczowe. Oprócz tego zdarzały się przelotne opady, ale ani razu nie dopadła nas burza ani choćby większa ulewa. Czasami było chłodno i wietrznie, ale to akurat nam nie przeszkadzało. Najważniejsze jest to, iż nie doskwierały nam upały, bo właśnie one mogą na długich dystansach dać w kość.
Nie było także spotkań z niebezpiecznymi zwierzętami. – W Bieszczadach i Beskidzie Niskim można natknąć się na niedźwiedzia. Jednak gdy słyszy on w lesie człowieka, sam omija go szerokim łukiem – opowiada Ola. – Dlatego rozmawiałyśmy albo uderzałyśmy kijkiem o kijek, aby zasygnalizować naszą obecność. Bo faktycznie szłyśmy tamtymi szlakami przez większość dnia same, innych turystów spotykało się bardzo rzadko. Często byłyśmy też w lesie jeszcze o 19.00 czy 20.00. Natomiast dwa razy natknęłyśmy się na żmije zygzakowate. W porę je jednak zauważyłyśmy, a one usunęły się z drogi.
Siostry przeszły też szlak bez żadnych kontuzji. – Na szczęście nie miałyśmy problemów z kolanami, ścięgnami, zakwasami czy bólami pleców albo ramion od plecaka – przyznaje Magda. – Jedynie w pierwszym tygodniu pojawiały się drobne otarcia czy małe pęcherze na stopach. gwałtownie jednak reagowałyśmy, zmieniając wkładki w butach na bardziej miękkie i stosując specjalne plastry na pęcherze. Miałyśmy też „obowiązkowe” wyposażenie każdego turysty idącego GSB w postaci Sudocremu, czyli kremu na odparzenia skóry. Rytuałem stało się smarowanie nim co rano stóp, więc w kolejnych dniach było już tylko lepiej. Natomiast jeżeli chodzi o ogólną kondycję, szło nam się bardzo dobrze. Ja czułam zmęczenie jedynie pod koniec dłuższych odcinków oraz w ciągu ostatnich trzech dni wyprawy. Natomiast Ola była niezniszczalna. „Odcinało jej prąd” dopiero po przekroczeniu progu schroniska czy agroturystyki – śmieje się Magda.
Błoto, potoki i zamknięty szlak
Jak podkreślają siostry, sporym sukcesem jest też to, iż żadna z nich ani razu się nie przewróciła. W Beskidzie Niskim było bowiem mnóstwo odcinków bardzo błotnistych, czasami wręcz bagiennych. Szło się tam często po położonych kłodach drewna, które były śliskie, a gdzieniegdzie ruchome czy zapadające się w błoto. Było też na pewno kilkanaście potoczków do przekroczenia. Nie dało się nie zmoczyć tam butów, trzeba też było bardzo uważać, stąpając po śliskich kamieniach. Dwa z potoków, które miały wolniejszy nurt i dno bez kamieni, dziewczyny pokonały boso, z butami w rękach. – Była wtedy ładna pogoda, więc można było potem gwałtownie wysuszyć stopy i ubrać buty – wspomina Ola.
Sprawował się również sprzęt. – Nie miałyśmy problemów z kijkami czy plecakami – mówi Magda. – Jedyna „awaria” dotyczyła mojego bukłaka na wodę, tak zwanego camelbaka, z którego można pić wodę wygodnie przez wężyk, nie przerywając wędrowania. Bukłak rozszczelnił się i woda pociekła do plecaka. W dalszej części trasy musiałam więc zatrzymywać się, by sięgnąć po wodę z butelki, ale nie stanowiło to problemu. W plecaku też nie było większych szkód, bo rzeczy pakowałyśmy przezornie w worki strunowe.
Dwa razy siostry musiały natomiast nadłożyć drogi z powodu prac leśnych związanych ze zrywką drewna. – Szlak był w tych miejscach zamknięty i trzeba było obejść go ścieżkami i lasem. W pierwszym przypadku nie było to miłe, bo ścieżka prowadziła przez zwały błota, a w dodatku padał deszcz, ale dałyśmy radę. Za drugim razem obeszłyśmy drwali niewielką pętlą – opowiada Magda.
Jak najmniej w plecaku
Najważniejszym celem dla dziewczyn było przejście szlaku i dotarcie do Ustronia – w swoim tempie, bez „ścigania się” z szybszymi turystami czy ryzykowania kontuzjami. Dziennie pokonywały od 16 do 30 kilometrów, najczęściej ponad 20. Odcinki były zwykle uzależnione od dostępności miejsc noclegowych. Siostry rezerwowały je z dwu-, trzydniowym wyprzedzeniem. – Założenie było takie, iż nie dźwigamy namiotu, karimat ani śpiworów, ale nocujemy w schroniskach czy agroturystykach, których zresztą na szlaku nie brakuje – mówi Magda. – Zrobiłyśmy też tak, by nasze plecaki były jak najlżejsze. Wzięłyśmy więc minimum ubrań, leciutkie klapki, ręczniki szybkoschnące i środki higieniczne w małych pojemnikach. Ustaliłyśmy też wcześniej, iż niektóre rzeczy, takie jak pasta do zębów czy apteczka, bierze tylko jedna z nas. Oczywiście i tak uzbierało się trochę bagażu, bo trzeba było mieć na przykład kurtkę, czapkę, pelerynę, ładowarkę, wodę, jedzenie i tak dalej. Ale nie brałyśmy w ogóle zapasowych butów. I wygląda na to, iż spakowałyśmy się całkiem nieźle, bo po pierwsze niczego nam nie zabrakło, a po drugie nic nie okazało się niepotrzebne. Z opowieści turystów wynikało natomiast, iż nierzadko odsyłają oni do domu przez paczkomat zbędny bagaż.
Spotkania z ludźmi gór
Siostry podkreślają, iż wędrowanie Głównym Szlakiem Beskidzkim to wyjątkowa przygoda i oderwanie się na dłuższy czas od codzienności. – Taka trasa to przede wszystkim przebywanie w lesie, ruch na świeżym powietrzu, wszechogarniający spokój, a także spotkania z fantastycznymi ludźmi – opowiada Ola. – Oczywiście przeważnie byłyśmy na szlaku same, nie było choćby nikogo, kto mógłby nam zrobić zdjęcie. Więcej turystów pojawiało się w weekendy, a także pod koniec wędrówki – w Beskidzie Żywieckim i Śląskim. Natomiast w Bieszczadach, Beskidzie Niskim, Sądeckim czy Gorcach spotykałyśmy w górach po kilku turystów dziennie i przeważnie były to osoby również wędrujące GSB. Niepisaną zasadą na szlaku jest to, iż wszyscy od razu są ze sobą na „ty”. Po słowach „Cześć. Idziesz GSB?” prawie zawsze wywiązywała się krótka rozmowa na temat tego, kto skąd i dokąd dziś zmierza, który dzień idzie czy co go dotychczas spotkało. Wszyscy ci ludzie byli niezwykle życzliwi, otwarci i pogodni.
Niepowtarzalny klimat GSB tworzyli także gospodynie i gospodarze w agroturystykach i schroniskach. – To wspaniali ludzie, często zaangażowani w życie lokalnych społeczności czy działania charytatywne, otwarci, gościnni i pomocni – mówi Magda. – Na przykład dwa razy panie z miejsc noclegowych zaproponowały nam pranie w pralce, z czego ochoczo skorzystałyśmy. A raz pani ze schroniska udostępniła nam suszarki do butów. Nasłuchałyśmy się także historii o życiu albo o… konfliktach międzysąsiedzkich. Miejscem, do którego wracamy myślami ze szczególnym sentymentem, jest Agroturystyka „Za Lasem” w Lubatowej. Efektem wieczornej rozmowy w kuchni z gospodynią – Martą – okazało się wystawienie przez nią na licytację na rzecz Kazika trzech książek jej autorstwa, traktujących zresztą o GSB i wędrujących nim turystach.
Wyjątkowym spotkaniem – tym razem na szlaku, na ostrym podejściu na Kozie Żebro w Beskidzie Niskim – była rozmowa z Tomaszem, który realizował charytatywny „Marsz dla Matiego”. – Rozmawiając, wspięliśmy się wspólnie na szczyt i zrobiliśmy wspólną fotkę. Tomek po przejściu GSB planował jeszcze pokonać pieszo Główny Szlak Sudecki, a później dojść jeszcze do Bogatyni, by w sumie pokonać 1000 kilometrów dla chorego nastolatka – mówi Magda. – Niezwykle sympatyczne było to, iż nawzajem obserwowaliśmy potem swoje poczynania na profilach społecznościowych i kibicowaliśmy sobie.
Bywało, iż w agroturystykach oprócz sióstr nocował jeden czy dwoje turystów, ale zdarzało się również, iż było ich więcej. – Wywiązywały się wówczas sympatyczne rozmowy w kuchni czy nad umywalką. Okazywało się wówczas, iż niektórzy idą po 40, a choćby 50 kilometrów dziennie – wspomina Ola. – Kilka razy nocowałyśmy też w schroniskowych pokojach wieloosobowych, a nasi współlokatorzy zawsze byli niezwykle przyjaźni i otwarci na naszą „Kazikową akcję”.
Prawdziwi przyjaciele
W dwa weekendowe dni siostry wędrowały w towarzystwie swoich dobrych znajomych. – Najpierw w sobotę, 7 czerwca, na Hali Łabowskiej dołączyła do nas czwórka przyjaciół ze Śląska. Zjedliśmy obiad w schronisku i wspólnie pokonaliśmy resztę trasy do Rytra – opowiada Ola. – Co więcej, zarezerwowali oni sobie nocleg w tym samym miejscu co my. Naszą gospodynią była niezwykle wesoła i zaangażowana w rozwój miejscowej turystyki pani Genowefa, więc w dobrych nastrojach zjedliśmy przygotowaną przez nią kolację i po wieczornych pogawędkach poszliśmy spać. Nazajutrz rano znajomi musieli już jechać do domu, ale dobrze się złożyło, iż nie wędrowali z nami dalej, bo pogoda tej niedzieli była już deszczowa.
W następną niedzielę, 15 czerwca, siostry wiedziały, iż w okolicach Rysianki spotkają się na szlaku z Szymonem Baronem, prezesem bielskiego oddziału Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego. Były też umówione ze znajomym z Węgierskiej Górki, iż u niego przenocują. – Ale w ogóle nie spodziewałyśmy się, iż na Rysiance przywita nas jedenaście osób z Młodzieżowego Klubu Krajoznawczo-Turystycznego, do którego należymy. Przyjaciele, na czele z gospodarzem z Węgierskiej Górki, zrobili nam niesamowitą niespodziankę, organizując się i wychodząc nam na spotkanie tak silną ekipą – wspomina Magda. – Niedziela była wówczas piękna, więc po przywitaniach rozsiedliśmy się na leżakach obok schroniska. Zastał nas tam Szymon Baron, który dotarł na Rysiankę z kilkuletnią córką. Po zrobieniu wspólnych zdjęć ruszyliśmy ze znajomymi z MKKT w dalszą drogę w kierunku Węgierskiej Górki, a po drodze dołączyła jeszcze dwójka przyjaciół ze Śląska. Natomiast wieczorem czekało nas jeszcze jedno wydarzenie – wspólny grill w ogrodzie naszego gospodarza, a także kolejne znajome twarze z MKKT i śpiewy przy gitarach. Niezwykle miłe i dość śmieszne było to, iż przyjaciele nakładali nam na talerze mnóstwo smakołyków, abyśmy dobrze się najadły podczas długiej drogi. To był wyjątkowy, ale także bardzo intensywny dzień.
Do mety
Magda przyznaje, iż w ciągu ostatnich trzech dni wędrówki czuła już ogólne zmęczenie. – Nogi szły już wolniej, a pogoda w poniedziałek na Baraniej Górze też nie rozpieszczała. Na szczęście nie musiałyśmy już robić trzydziestokilometrowych odcinków. Ponieważ dotychczas szłyśmy zgodnie z planem i nie zrobiłyśmy ani jednego dnia przerwy, postanowiłyśmy rozłożyć trasę między Węgierską Górką a Ustroniem na trzy dni. W poniedziałek i wtorek szłyśmy więc po 16, 17 kilometrów, a na środę zostało nam 21 kilometrów. Najważniejsze było dla nas, aby spokojnie dojść do mety i zdążyć przed długim weekendem, bo w tym czasie najprawdopodobniej miałybyśmy problem ze znalezieniem noclegu. A po trzecie, chciałyśmy się jeszcze nacieszyć szlakiem i nie pokonywać go „w biegu” i z dużym zmęczeniem.
Ostatnią górą przed metą była Równica. – Nasz tata bardzo chciał wyjść nam tego dnia naprzeciw. Tak też zrobił. Umówiliśmy się, iż spotkamy się, gdy my będziemy podchodzić pod Równicę. I rzeczywiście, natknęliśmy się na siebie w połowie drogi. Po ostatnim obiedzie na szlaku – w schronisku na Równicy – zeszliśmy we trójkę do „czerwonej kropki”, czyli miejsca, gdzie przy stacji PKP Ustroń Zdrój kończy się – lub zaczyna – Główny Szlak Beskidzki. Nagrodą były zdjęcia przy ostatniej już tablicy z liczbą kilometrów na GSB oraz… gałka lodów.
Dziękujemy!
Siostry podkreślają, iż wyprawa była dla nich wspaniałym czasem i wyjątkową przygodą. – Po raz pierwszy szłyśmy aż tak długo, pierwszy raz pokonałyśmy konkretny długi turystyczny szlak i pierwszy raz przeprowadziłyśmy jakieś charytatywne przedsięwzięcie. Jak na debiut wszystko wyszło świetnie – cieszy się Magda. – Oczywiście zbiórka dla Kazika nie udałaby się, gdyby nie pozytywny odzew wielu darczyńców, którym jeszcze raz ogromnie dziękujemy za wszystkie wpłaty do naszej skarbonki dla Kazia. Słowa wdzięczności kierujemy także do wszystkich osób, które udostępniały, komentowały i lajkowały nasze posty na Facebookach „Kroniki Beskidzkiej” i beskidzkiej24.pl. Dzięki temu naprawdę czułyśmy doping i płynącą do nas pozytywną energię. Dziękujemy także sympatykowi naszej wędrówki – anonimowemu wierszoklecie, który w odpowiedzi na nasze króciutkie rymowanki posyłał nam swoje zarówno śmieszne, jak i refleksyjne strofki, które publikowałam w postach. Pewnego razu zaproponował choćby internautom „Bitwę na rymy”, aby nam się raźniej szło. W komentarzach pojawiło się w efekcie kilka bardzo przyjaznych rymowanek, za co również serdecznie dziękujemy. Pragniemy też podkreślić, iż ogromnym wsparciem byli dla nas członkowie rodziny oraz znajomi i przyjaciele – zarówno ci, którzy wędrowali z nami w terenie, jak i ci, którzy byli z nami myślami i pisali nam ciepłe słowa.
Dziewczynom kibicowali również cały czas rodzice Kazika – Kornelia i Dominik Sromkowie. W natłoku organizowanych przez nich pikników i innych akcji na rzecz syna znajdowali czas, by napisać miły komentarz czy zamieścić pod postami „serduszko”. – Serdeczne podziękowania dla was za zaangażowanie w zbiórkę dla Kazia i wielki szacunek za wytrwałość – przekazali siostrom rodzice 2,5-latka.
Choć wędrówka dziewcząt dobiegła końca, skarbonka „Kronika dla Kazika” cały czas funkcjonuje.
Można do niej wpłacać dowolne kwoty na terapię genową dla Kazia z Bystrej.
Środki ze skarbonki automatycznie zasilają główną zrzutkę dla chłopca na Siepomaga.pl
Skarbonka dostępna jest TUTAJ