Wczorajsze urodziny: Klęska czy epicki sukces?

newsempire24.com 5 godzin temu

Mój dzień urodzin był wczoraj i, szczerze mówiąc, przez cały czas nie wiem, czy to była totalna klapa, czy najlepsza impreza w moim życiu.

Zaczęło się od tego, iż jako naiwna dusza, zorganizowanie przyjęcia powierzyłam swojej najlepszej przyjaciółce, Kasi. Przysięgała, iż wszystko będzie “na najwyższym poziomie”, iż stół będzie uginał się od wykwintnych dań, a goście będą zachwyceni. No cóż, Kasia! Gdy wróciłam z pracy do domu, ujrzałam widok godny komedii o najbardziej nieudanych imprezach.

W salonie panował prawdziwy chaos. Na stole leżały resztki wędlin i serów, już lekko wyschniętych, wymieszane z oliwkami, które chyba nikt choćby nie tknął. Warzywa – ogórki, pomidory i jakiś zwiędły papryczak – wyglądały, jakby zostały pokrojone w zeszłym tygodniu. Podejrzewam, iż Kasia po prostu wyrzuciła na stół wszystko, co znalazła w lodówce, i nazwała to “świątecznym przyjęciem”. Butelki z winem, sokiem i czymś gazowanym stały w przypadkowych miejscach, niektóre już w połowie puste. Najwyraźniej ktoś zaczął imprezę beze mnie.

Kasia, witając mnie w drzwiach, promieniała jak choinka na Boże Narodzenie. “No i jak? Super, prawda?” – zapytała, dumnie wskazując na ten kulinarny kataklizm. Tylko kiwnęłam głową, starając się ukryć zaskoczenie. Nie chciałam urazić przyjaciółki, która, jak się zdawało, naprawdę się starała. Ale w głowie miałam tylko jedną myśl: “Kto w ogóle je wyschniętą kiełbasę na urodzinach?”

Mój brat Krzysztof, jak zwykle, postanowił dorzucić swoje trzy grosze do tej absurdalnej zabawy. Przyniósł tort, który najwyraźniej przeszedł prawdziwą przygodę. Pudełko było pogniecione, krem rozsmarował się po wewnętrznej stronie pokrywki, a napis “Sto lat!” przypominał raczej abstrakcyjne dzieło Picassa. “Sam wybierałem!” – oznajmił dumnie, stawiając tort na stole. Spojrzałam na to arcydzieło cukiernictwa i pomyślałam, iż zapalę świeczki tak, jak jest – może w półmroku nikt nie zauważy jego opłakanego stanu. Ale Krzysztof był tak z siebie zadowolony, iż nie miałam serca go rozczarować. W końcu to mój brat, a jego entuzjazm zawsze przeważa nad wszelkimi potknięciami.

Moja koleżanka z pracy, Kinga, też się wyróżniła. Wręczyła mi prezent – zestaw kosmetyków, który, sądząc po lekko sfatygowanym opakowaniu, najwyraźniej zbierał u niej kurz. “Pomyślałam, iż ci się przyda!” – powiedziała z tak szczerym uśmiechem, iż choćby nie miałam serca się obrazić. No cóż, przynajmniej coś nowego wyląduje w łazience. Choć, szczerze mówiąc, już przeczuwałam, iż ten krem o zapachu “kwitnącej wiśni” będzie zbyt lepki, a tuszka do rzęs – zaschnięta. Ale to drobiazgi.

Goście też dodali kolorytu. Ktoś przyniósł karaoke i już po pół godzinie cały dom rozbrzmiewał nieharmonicznym wykonaniem hitów lat 90. Kasia, podchmielona po dwóch kieliszkach wina, uznała, iż jest reinkarnacją Whitney Houston, i zaczęła śpiewać “I Will Always Love You” z takim zapałem, iż sąsiedzi pewnie do dziś o tym rozmawiają. Krzysztof, nie chcąc zostać w tyle, dołączył z piosenką “Wszystko mi mówi, iż mnie ktoś pokochał”, wywołując salwy śmiechu.

O północy stół wyglądał jeszcze gorzej, ale humor był świetny. Śmialiśmy się z absurdalnych prezentów, wspominaliśmy dawne historie i choćby urządziliśmy konkurs na najzabawniejszy toast. Wygrała Kinga, która życzyła mi “tyle szczęścia, żeby nie zmieściło się w walizce, ale jednocześnie nie ważyło jak walizka cegieł”. Do dziś nie wiem, co miała na myśli, ale brzmiało to genialnie.

Gdy goście zaczęli się rozchodzić, spojrzałam na pobojowisko w salonie i zrozumiałam, iż tej imprezy na pewno nie zapomnę. Tak, stół pozostawiał wiele do życzenia, tort przypominał ofiarę trzęsienia ziemi, a prezenty wzbudzały więcej pytań niż zachwytu. Ale było tyle śmiechu, ciepła i absurdalnych chwil, iż nie zamieniłabym tego wieczoru na nic innego. Kasia, Krzysztof, Kinga i reszta sprawili, iż moje urodziny były takie, jakie powinny być – prawdziwe, spontaniczne i trochę szalone.

Następnym razem pewnie sama zajmę się organizacją. Albo chociaż schowam wyschniętą kiełbasę przed przyjściem gości. Ale szczerze? Takie imprezy to właśnie prawdziwe życie. I już nie mogę się doczekać kolejnych urodzin, żeby zobaczyć, co jeszcze wymyślą moi przyjaciele i rodzina.

Idź do oryginalnego materiału