Wczoraj zebrałem w sobie wszystkie siły, spojrzałem prosto w oczy teściowej, Władysławie Stanisławównie, i żonie, Katarzynie, i powiedziałem wprost: „Twojej stopy już nie będzie w naszym domu. Chcesz kochać i widzieć wnuczkę Zosię — powinnaś była pomyśleć, zanim coś takiego zrobiłaś”. Starałem się mówić uprzejmie, ale stanowczo, żeby oboje zrozumieli, iż to nie są puste słowa. Po wszystkim, co narobiła teściowa, mam już dosyć jej obecności w naszym życiu. I szczerze mówiąc, poczułem ulgę, gdy to powiedziałem. Dosyć milczenia i połykania uraz w imię „zgody w rodzinie”.
Wszystko zaczęło się kilka miesięcy temu, ale gdyby sięgnąć głębiej, problemy z Władysławą Stanisławówną ciągną się od lat. Gdy tylko ożeniłem się z Katarzyną, wydawała mi się po prostu kobietą z charakterem. Lubi rządzić, narzekać, ale która teściowa taka nie jest? Starałem się być cierpliwy, szanowałem ją jako matkę żony, choćby słuchałem jej rad. Z czasem jednak zaczęła się wtrącać we wszystko: w to, jak gotuję, jak wychowuję Zosię, jak wydajemy z Katarzyną pieniądze. Każda jej wizyta zamieniała się w kontrolę. „Dlaczego masz kurz na półkach? A Zosia czemu bez czapki? I co to za zupa, tak karmisz męża?” — i tak bez końca.
Milczałem, bo nie chciałem kłótni. Katarzyna też prosiła: „Poczekaj, to przecież moja mama, chce dobrze”. Ale „dobrze” dla Władysławy Stanisławówny oznaczało krytykować mnie przy każdej okazji. A potem przekroczyła wszelkie granice. Miesiąc temu dowiedziałem się, iż złożyła donos do opieki społecznej, twierdząc, iż „źle wychowuję” Zosię. Że dziecko „zaniedbane”, w domu bałagan, a ja „nie radzę sobie jako ojciec”. To po siedmiu latach życia dla córki, nieprzespanych nocach, gdy chorowała, wożeniu ją na zajęcia, czytaniu bajek! A ta kobieta, która wpada do nas raz w miesiącu, uznała, iż może coś takiego powiedzieć?
Gdy dowiedziałem się o donosie, byłem w szoku. Zadzwoniłem do opieki, wyjaśniłem sytuację i na szczęście gwałtownie ustalili, iż to bzdury. Ale sam fakt! Chciała pokazać mnie jako złego ojca, aby, jak później powiedziała, „zabrać Zosię do siebie na wychowanie”. Co, zamierzała mi odebrać córkę? Próbowałem z nią rozmawiać, ale Władysława Stanisławówna tylko prychnęła: „Ja dbam o wnuczkę, a ty, Krzysztofie, jesteś niewdzięczny”. Katarzyna, zamiast ją powstrzymać, tylko mruknęła: „Mamo, nie trzeba tak, ale przecież chcesz dla Zosi dobrze”. Dobre? Wtrącanie się w naszą rodzinę i niszczenie mojego życia to dobro?
Po tym długo myślałem, co zrobić. Chciałem po prostu przestać ją wpuszczać do domu, ale wiedziałem, iż bez rozmowy się nie obejdzie. Zosia kocha babcię i nie chciałem jej tego odbierać, ale nie mogłem już dłużej tego znosić. Wczoraj, gdy Władysława Stanisławówna znów przyszła „odwiedzić wnuczkę”, postanowiłem działać. Zaprosiłem ją i Katarzynę do kuchni i powiedziałem wszystko, co siedziało mi w środku. „Władysławo Stanisławówno — zacząłem — przekroczyłaś wszelkie granice. Twoje donosy, twoje pouczanie — to koniec. Nie będziesz tu przychodzić, dopóki nie przeprosisz i nie zaczniesz szanować naszej rodziny. A ty, Kasia, jeżeli nie potrafisz mnie i Zosi bronić, zastanów się, po której jesteś stronie”.
Teściowa zaczerwieniła się ze złości. „Jak śmiesz?! — krzyknęła. — Ja wszystko robię dla Zosi, a ty mi zabraniasz ją widzieć?”. Odparłem spokojnie: „Sama to zrobiłaś, składając donos. Chcesz widzieć Zosię — szanuj mnie jako ojca”. Katarzyna siedziała cicho, tylko kiwała głową. W końcu wydukała: „Krzysiu, może nie od razu tak ostro?”. Ale ja już nie mogłem się powstrzymać. „Ostro? — zapytałem. — A wtrącanie się w nasze życie i pisanie donosów to nie jest ostro?”. Władysława Stanisławówna wstała i wyszła, trzasnąwszy drzwiami. Katarzyna patrzyła na mnie jak na obcego, ale czułem, iż mam rację.
Teraz nie wiem, co będzie dalej. Zosia na razie nie rozumie, dlaczego babcia nie przychodzi, i to łamie mi serce. Wytłumaczyłem jej, iż babcia „trochę się pokłóciła” z nami, ale przez cały czas ją kochamy. Ale nie ustąpię. Nie chcę, żeby moja córka dorastała w atmosferze, gdzie jej ojca się poniża. Katarzyna chyba zaczyna coś rozumieć. Wieczorem powiedziała: „Porozmawiam z mamą, posunęła się za daleko”. Ale nie wierzę jeszcze, iż uda się ją przekonać. Władysława Stanisławówna nie należy do tych, którzy przyznają się do błędów.
Szykuję się, iż to może być długa wojna. Może znów zacznie swoje intrygi, naciskać na Katarzynę lub manipulować przez Zosię. Ale już nie jestem tym naiwnym zięciem, który milczał dla świętego spokoju. Jestem ojcem, mężem, mężczyzną i bronię swojej rodziny. jeżeli Władysława Stanisławówna chce być częścią naszego życia, musi nauczyć się szanować moje granice. A jeżeli nie — jej wybór.
Na razie skupiam się na dobrych chwilach. Zosia rysuje mi obrazki, pieczemy razem ciasteczka i widzę jej uśmiech. To daje mi siłę. A Katarzyna niech zdecyduje, czy chce być z nami, czy dalej uginać się przed matką. Zrobiłem swój ruch i nie ma odwrotu. Niech wiedzą: mój dom to moja twierdza i nie wpuszczę tam tych, którzy chcą ją zburzyć.