**W Złotej Klatce**
Kasia wślizgnęła się do mieszkania, starając się nie obudzić matki. Z bólem zdjęła nowe buty, które obtarły jej nogi do krwi.
— Co tak wcześnie? Uciekłaś? Wesela nie podobało? — z korytarza wyjrzała mama, wciąż ubrana.
— Ty czemu nie śpisz? Czekałaś na mnie? — odcięła się Kasia, ale zaraz pożałowała słów. Matka tylko zacisnęła usta i wróciła do pokoju. Kasia, czując ukłucie wyrzutów, podeszła do kanapy i przytuliła się.
— Nie przymilaj się. Nie chcesz, nie opowiadaj. I tak się wszystkiego dowiem od matki Oli.
— Mamo, przepraszam. Zmęczona jestem, nogi bolą. Restauracja była piękna, gości z pięćdziesiąt. A Ola w tej białej sukni… aż dech zapierało. I pan młody przystojny.
— To czemu uciekłaś? — przerwała matka.
— Wszyscy tacy nadęci, jakby połknęli szklankę. A nie ludzie. No i jutro wstaję wcześnie.
— Gdzie? Jutro niedziela!
— To tym bardziej. Rano ci opowiem. Idę pod prysznic. — Kasia pocałowała matkę w policzek i zniknęła w łazience.
Zrzuciła z siebie sukienkę — przy innych gościach wyglądała jak tania tandeta. Pod prysznicem szorowała plecy, gdzie dotykały ją spocone dłonie tego grubasa. Wciągnął ją na parkiet, ściskał jak worek ziemniaków. Czuła jego oddech na karku, zapach alkoholu. Dotrwała do końca tańca przedrzeźniając uśmiech.
Potem usiadł przy jej stoliku, nalewał wino. Nikt nie zwracał na nią uwagi — choćby Ola, zajęta gośćmi. Tylko jeden mężczyzna spojrzał w jej stronę. Ale nie podszedł.
Powiedziała, iż idzie do toalety, i uciekła. Wzięła taksówkę przed restauracją. Nie chciała takiego wesela. Wszystko jak w sztuce, gdzie ona była tylko statystką.
Leżała w łóżku, wciąż słysząc muzykę, śmiechy, toast za toastem. Myślała o tamtym mężczyźnie. *”Gdyby to on mnie zaprosił, a nie ten wieprz…”* Przewróciła się na bok i w końcu zasnęła.
Zimny październik zastąpił złotą jesień. Ola wróciła z miesiąca miodowego i zaprosiła Kasię.
Nie wypadało iść z pustymi rękami. Po zajęciach wstąpiła do cukierni po ulubione pączki Oli. W drzwiach zderzyła się z mężczyzną. Cofnął się, przepuszczając ją.
— To pani? — Nagle poznała go. To był *ten* spojrzenie z przyjęcia.
— Wyjdźmy, blokujemy wejście — zaśmiał się, delikatnie ciągnąc ją za rękę.
— Zniknęła pani jak Kopciuszek. Nie miałem choćby szansy się przedstawić.
— Ale pantofelka nie zgubiłam — odpowiedziała, mimowolnie się uśmiechając.
— OdwKasia spojrzała na jego dłoń wyciągniętą w geście zaproszenia i nagle zrozumiała, iż prawdziwa wolność to nie brak klatki, ale wybór, czy do niej wrócić.