W wieku 65 lat zrozumiałam, iż nie samotność jest najstraszniejsza, ale błaganie własnych dzieci o telefon, wiedząc, iż jesteś dla nich ciężarem.
Mamo, cześć, potrzebuję twojej pomocy.
Głos syna w słuchawce brzmiał, jakby mówił do upierdliwego podwładnego, a nie do matki.
Danuta Kowalska zastygła z pilotem w dłoni, nie włączając wieczornych wiadomości.
Krzysiu, dzień dobry. Coś się stało?
Nie, wszystko w porządku Krzysztof niecierpliwie westchnął. Po prostu z Anią znaleźliśmy last minute, wylot jutro rano. A Fryderyka nie mamy z kim zostawić. Weźmiesz go do siebie?
Fryderyk. Ogromny, śliniący się dog niemiecki, który w jej maleńkiej “kawalerce” zajmował więcej miejsca niż stara szafa.
Na długo? ostrożnie zapytała Danuta, choć znała odpowiedź.
No, na tydzień. Może dwa. Zobaczymy. Mamo, no kto, jak nie ty? Do hotelu dla psów go oddawać to przecież okrucieństwo. Wiesz, jaki on wrażliwy.
Danuta spojrzała na swój kanapę, nowo obitą jasnym materiałem. Oszczędzała na to pół roku, odmawiając sobie drobnych przyjemności. Fryderyk zniszczyłby go w dwa dni.
Krzysiu, ja to nie jest dobry moment. Właśnie skończyłam remont.
Mamo, jaki remont? w jego głosie pojawiło się irytacja. Tapety przekleiłaś?
Fryderyk jest wychowany, po prostu nie zapominaj z nim wychodzić. Dobra, Ania woła, trzeba się pakować. Przywieziemy go za godzinę.
Krótkie sygnały.
Nawet nie zapytał, jak się czuje. Nie życzył jej szczęśliwych urodzin, które były w zeszłym tygodniu. Sześćdziesiąt pięć lat.
Czekała na telefon cały dzień, przygotowała swój słynny sałatkę, założyła nową sukienkę. Dzieci obiecały wpaść, ale nie przyszły.
Krzysztof wysłał krótkiego SMS-a: Mamo, ze STO LAT! Zarywamy noc w pracy. Ewa nie napisała nic.
A dzisiaj potrzebuję twojej pomocy.
Danuta powoli usiadła na kanapie. Nie chodziło o psa ani o zniszczoną tapicerkę.
Chodziło o to upokarzające uczucie bycia funkcją. Była darmową hotelarką, pogotowiem ratunkowym, ostatnią instancją. Człowiekiem-funkcją.
Przypomniała sobie, jak wiele lat temu, gdy dzieci były małe, marzyła, by wyrosły i stały się samodzielne.
A teraz zrozumiała, iż nie samotność w pustym mieszkaniu jest najgorsza. Najgorsze jest czekanie na telefon z bijącym sercem, wiedząc, iż jesteś potrzebna tylko wtedy, gdy coś od ciebie chcą.
Błagać o ich uwagę, kupując ją kosztem własnego komfortu i godności.
Godzinę później zadzwonił dzwonek do drzwi. Na progu stał Krzysztof, trzymając za smycz ogromnego psa. Fryderyk radośnie wpadł do środka, zostawiając na czystej podłodze błotne ślady.
Mamo, tu karma, tu jego zabawki. Trzy spacery dziennie, pamiętasz. Dobra, lecimy, bo spóźnimy się na samolot! wcisnął jej smycz do ręki, cmoknął w policzek i zniknął za drzwiami.
Danuta została w przedpokoju. Fryderyk już obwąchiwał nogi fotela.
Z głębi mieszkania dobiegł dźwięk rozdzieranej tkaniny.
Spojrzała na telefon. Może zadzwonić do córki? Ewuniu, może ona zrozumie? Ale palec zawisł nad ekranem.
Ewa nie dzwoniła od miesiąca. Pewnie też zajęta. Ma swoje życie, swoją rodzinę.
I w tym momencie Danuta po raz pierwszy nie poczuła zwykłej urazy. Zastąpiło ją coś innego. Zimne, jasne, trzeźwe zrozumienie. Dość.
Poranek zaczął się od tego, iż Fryderyk, okazując miłość, wskoczył na łóżko i zostawił na śnieżnobiałej poszewce dwa błotne ślady łap wielkości spodka.
Nowa kanapa w salonie była podarta w trzech miejscach, a ulubiony fikus, który hodowała pięć lat, leżał na podłodze z obgryzionymi liśćmi.
Danuta nalała sobie waleriany prosto z buteleczki i wybrała numer syna. Nie odebrał od razu.
W tle słychać było szum fal i śmiech Ani.
Mamo, co? U nas super, morze cudowne!
Krzysiu, chodzi o psa. Niszczy mieszkanie. Podarł kanapę, nie daję sobie z nim rady.
Co? искренне удивился syn. On nigdy niczego nie darł. Może go zamykasz? On potrzebuje wolności. Mamo, no nie zaczynaj, dobrze? Właśnie przylecieliśmy, chcemy odpocząć. Po prostu dłużej z nim pochodź, to się uspokoi.
Chodziłam z nim dziś rano dwie godziny! Ciągnie smycz tak, iż ledwo stoję. Krzysiu, zabierz go, proszę. Znajdźcie inną opiekę.
W słuchawce zapadła cisza. Potem głos Krzysztofa stał się twardy.
Mamo, ty poważnie? Jesteśmy na końcu świata. Jak mam go zabrać? Sami się zgodziłaś. Czy chcesz, żebyśmy teraz wszystko rzucili i lecieli przez twoje kaprysy? To egoizm, mamo.
Słowo egoizm uderzyło jak policzek. Ona, która całe życie żyła dla nich egoistka.
Ja nie kapryszę, ja
Dobra, mamo, Ania przyniosła koktajle. Zabawiaj tam Fryderyka. Na pewno się zaprzyjaźnicie. Całuję.
I znowu sygnał.
Ręce Danuty drżały. Usiadła na kuchennym krześle, z dala od zniszczeń. Bezradność była niemal fizyczna. Postanowiła zadzwonić do Ewy. Córka zawsze była bardziej rozsądna.
Ewuniu, cześć.
Cześć, mamo. Coś pilnego? Jestem na zebraniu.
Tak, pilne. Krzysiu zostawił mi swojego psa i poleciał. Ten pies to wariat. Niszczy meble, boję się, iż i mnie ugryzie.
Ewa ciężko westchnęła.
Mamo, no Krzysiu cię poprosił. Więc musiało być konieczne. Co to dla ciebie, pomóc rodzonemu bratu? Jesteśmy rodziną. No podarł kanapę, kupisz nową. Krzysiu ci zwróci. Pewnie.
Ewa, nie chodzi o kanapę! Chodzi o podejście! Po prostu postawił mnie przed faktem!
A jak miał to zrobić? Na kolanach błagać? Mamo, przestań. Jesteś na emeryturze, masz mnóstwo czasu. Pobądź z pieskiem, co w tym złego? Dobra, nie