Dzisiaj zrozumiałam, iż najstraszniejsze nie jest zostanie samą, ale błaganie własnych dzieci o telefon, wiedząc, iż jest się dla nich ciężarem.
Mamo, cześć, potrzebuję twojej pomocy.
Głos mojego syna w słuchawce brzmiał, jakby mówił do natrętnego podwładnego, a nie do matki.
Stanęłam jak wryta z pilotem w dłoni, nie włączając wieczornych wiadomości.
Krzysiu, dzień dobry. Coś się stało?
Nie, wszystko w porządku westchnął zniecierpliwiony Krzysztof. Po prostu z Anią złapaliśmy last minute, wylot jutro rano. A Reksa nie mamy z kim zostawić. Weźmiesz go?
Reks. Ogromny, śliniący się bernardyn, który w mojej małej kawalerce zajmował więcej miejsca niż stara witryna.
Na długo? zapytałam ostrożnie, choć znałam odpowiedź.
No, na tydzień. Może dwa. Zobaczymy. Mamo, no kto, jak nie ty? Do psiego hotelu go oddawać to przecież okrucieństwo. Wiesz, jaki on wrażliwy.
Spojrzałam na kanapę, świeżo obitą jasnym materiałem. Oszczędzałam na to pół roku, odmawiając sobie drobnych przyjemności. Reks zniszczyłby ją w kilka dni.
Krzysiu, ja to nie jest dobry moment. Właśnie skończyłam remont.
Mamo, jaki remont? w jego głosie pojawiło się wyraźne zirytowanie. Tapety przekleiłaś?
Reks jest wychowany, tylko nie zapominaj z nim wychodzić. Dobra, Ania woła, trzeba pakować. Przywieziemy go za godzinę.
Krótkie sygnały.
Nawet nie zapytał, jak się czuję. Nie powinszował urodzin, które miałam w zeszłym tygodniu. Sześćdziesiąt pięć lat.
Czekałam na telefon cały dzień, przygotowałam swój słynny sałatkę, założyłam nową sukienkę. Dzieci obiecały wpaść, ale nie przyszły.
Krzysiu wysłał krótkiego SMS-a: Mamo, z okazji Dnia Matki! Zatopieni w pracy. Ewa nie napisała nic.
A dziś potrzebuję twojej pomocy.
Powoli opadłam na kanapę. Nie chodziło o psa ani o zniszczoną tapicerkę.
Chodziło o to upokarzające uczucie bycia funkcją. Jestem darmową psitterką, pogotowiem ratunkowym, ostatnią deską ratunku. Człowiek-funkcja.
Przypomniałam sobie, jak wiele lat temu, gdy dzieci były małe, marzyłam, by wyrosły na samodzielnych ludzi.
A teraz zrozumiałam, iż najstraszniejsze nie jest samotne życie w pustym mieszkaniu. Najstraszniejsze to czekać na telefon z bijącym sercem, wiedząc, iż jest się potrzebnym tylko wtedy, gdy coś od ciebie chcą.
Błagać o ich uwagę, wypraszając ją kosztem własnego komfortu i godności.
Po godzinie zadzwonili do drzwi. Na progu stał Krzysiu, trzymając za smycz ogromnego psa. Reks radośnie wpadł do środka, zostawiając brudne ślady na świeżo umytej podłodze.
Mamo, tu karma, tu zabawki. Trzy spacery dziennie, pamiętasz. Dobra, lecimy, bo spóźnimy się na samolot! wcisnął mi smycz do ręki, cmoknął w policzek i zniknął za drzwiami.
Zostałam sama w przedpokoju. Reks już obwąchiwał nogi fotela.
Z głębi mieszkania dobiegł dźwięk rozdzieranej tkaniny.
Spojrzałam na telefon. Może zadzwonić do córki? Ewuniu, może ona zrozumie? Ale palec zawisł nad ekranem.
Ewa nie dzwoniła od miesiąca. Pewnie też zajęta. Ma swoje życie, swoją rodzinę.
I wtedy po raz pierwszy nie poczułam zwykłej urazy. Zastąpiło ją coś innego. Zimne, jasne, trzeźwe zrozumienie. Dość.
Ranek rozpoczął się od tego, iż Reks, chcąc okazać miłość, wskoczył na łóżko i zostawił na śnieżnobiałej pościeli dwie brudne łapy wielkości spodka.
Nowa kanapa w salonie była podarta już w trzech miejscach, a ulubiona paprotka, którą hodowałam pięć lat, leżała na podłodze z pogryzionymi liśćmi.
Nalałam sobie waleriany prosto z butelki i wybrałam numer syna. Nie odebrał od razu.
W tle słychać było szum fal i śmiech Ani.
Mamo, co? U nas super, morze cudowne!
Krzysiu, chodzi o psa. Niszczy mieszkanie. Podarł kanapę, nie daję sobie z nim rady.
Co? искренне удивился son. On nigdy niczego nie darł. Może go zamykasz? Potrzebuje swobody. Mamo, nie zaczynaj, dobrze? Właśnie przylecieliśmy, chcemy odpocząć. Po prostu pobądź z nim dłużej, uspokoi się.
Spacerowałam z nim dziś rano dwie godziny! Ciągnie tak, iż ledwo stoję. Krzysiu, zabierz go, proszę. Znajdźcie inną opiekę.
W słuchawce zapadła cisza. Potem głos Krzysztofa stał się twardy.
Mamo, ty poważnie? Jesteśmy na końcu świata. Jak mam go zabrać? Sami się zgodziłaś. Czy chcesz, żebyśmy teraz wszystko rzucili i wracali przez twoje kaprysy? To egoizm, mamo.
Słowo egoizm uderzyło jak policzek. Ja, która całe życie żyłam dla nich jestem egoistką.
Ja nie kapryszę, ja
Dobra, mamo, Ania przyniosła drinki. Zabawiaj Reksa. Na pewno się zaprzyjaźnicie. Całuję.
I znowu sygnały.
Ręce mi drżały. Usiadłam w kuchni, z dala od zniszczeń. Bezsilność była niemal fizyczna. Postanowiłam zadzwonić do Ewy. Córka zawsze była bardziej rozsądna.
Ewuniu, cześć.
Cześć, mamo. Coś pilnego? Jestem na spotkaniu.
Tak, pilne. Krzysiu zostawił mi psa i poleciał. Ten zwierzak jest nie do opanowania. Niszczy meble, boję się, iż zaraz i mnie ugryzie.
Ewa ciężko westchnęła.
Mamo, Krzysiu cię poprosił. Więc musiało być ważne. Co to dla ciebie, pomóc rodzonemu bratu? Jesteśmy rodziną. No podarł kanapę, kupisz nową. Krzysiu ci zwróci. Pewnie.
Ewa, nie o kanapę chodzi! O stosunek! Po prostu postawił mnie przed faktem!
A jak miał to zrobić? Na kolanach błagać? Mamo, przestań. Jesteś na emeryturze, masz mnóstwo czasu. Pobądź z pieskiem, co w tym złego? Dobra, nie mam czasu, szef patrzy.
Rozmowa się skończyła.
Położyłam telefon na stole.
Rodzina. Dzi













