No tak, sprawa jest taka niedługo przyjdą do nas goście, więc musicie gdzieś wyjść. Sami rozumiecie, iż z wami żadnego święta nie będzie. Synku, no to gdzie mamy iść? Przecież nikogo tu nie mamy zapytała mama. A skąd ja mam wiedzieć? Sąsiadka ze wsi was kiedyś zapraszała, no to jedźcie.
Wiktora i Marianna już sto razy żałowali, iż posłuchali syna i sprzedali swój dom. Może było tam ciężko, ale to był ich dom. Tam byli gospodarzami. A tu? Bałi się wychodzić z pokoju, żeby nie rozgniewać synowej Kasi. Drażniło ją dosłownie wszystko jak chodzą w kapciach, jak piją herbatę, jak jedzą.
Jedyną osobą w mieszkaniu, dla której byli potrzebni, był wnuczek Tomek. Dorosły chłopak, przystojniak, ale kochał swoich dziadków do szaleństwa. Gdy matka podniosła na nich głos w jego obecności, natychmiast słyszała odpowiedź. Ale syn Paweł czy bał się żony, czy mu było wszystko jedno nigdy nie stanął w obronie rodziców.
Tomek choćby jadł kolacje z babcią i dziadkiem. Tylko iż rzadko bywał w domu. Był na praktykach i dla wygody mieszkał w akademiku. Przyjeżdżał tylko na weekendy.
Dziadkowie czekali na wnuka jak na święto. A tu już Nowy Rok za pasem. Tomek przyjechał wcześnie rano, żeby wszystkich pozdrowić. Wszedł do pokoju staruszków, przyniósł im ciepłe skarpety i rękawiczki. Wiedział, iż zawsze marzną. Dziadkowi zwykłe, babci z haftem.
Marianna przycisnęła rękawiczki do twarzy i rozpłakała się. Babciu, co się stało? Nie podobają się? Ależ skąd, kochanie. To najpiękniejsze, jakie miałam.
Przytuliła wnuka, a on zaczął całować jej dłonie. Zawsze to robił, od dzieciństwa. Jej ręce pachniały jabłkami, ciastem, ale przede wszystkim ciepłem i miłością.
No więc, kochani, wytrzymajcie tu beze mnie trzy dni. Wyrwę się z kumplami, a potem wrócę. Powodzenia, skarbie powiedziała babcia. Poczekamy.
Tomek spakował torbę, pożegnał się i wyszedł. Staruszkowie wrócili do swojego pokoju. Po godzinie usłyszeli, jak Kasia wrzeszczy na męża, iż zaraz przyjdą goście, a w domu starzy. Wstyd przed ludźmi, nie można się rozluźnić. I gdzie potem goście będą spać? Paweł próbował coś odpowiedzieć, ale Kasia choćby słuchać nie chciała.
Staruszkowie siedzieli cicho jak myszy, choćby herbaty nie poszli zrobić. Wiktor wyciągnął z ukrycia wafle, podzielił się z żoną. Siedzieli przy oknie, żując w milczeniu. Balii się choćby rozmawiać. W oczach Marianny drżała łza. Jak bolesne jest żyć w takim stanie, gdy nikomu nie jesteś potrzebny.
Na dworze robiło się ciemno. Do pokoju wszedł Paweł. No więc sytuacja taka zaraz przyjdą goście, musicie gdzieś wyjść. Sami rozumiecie, iż z wami żadnego święta. Synku, no to gdzie mamy iść? Przecież nikogo tu nie mamy spytała mama. A skąd ja mam wiedzieć? Sąsiadka was kiedyś zapraszała, no to jedźcie. Ale jak? Autobus już nie jeździ, nie wiemy nawet, gdzie dworzec. I czy ona w ogóle jeszcze żyje. No nie wiem, krótko mówiąc, Kasia dała wam godzinę na spakowanie się.
Paweł wyszedł. Wiktor i Marianna patrzyli na siebie. Każdy powstrzymywał łzy. Zaczęli się pakować choćby podarunki od wnuka się przydały. Ubrali się ciepło i w milczeniu wyszli z domu. Na dworze było już prawie ciemno, ludzie biegali w pośpiechu.
Marianna wzięła męża pod rękę i powoli ruszyli w stronę parku. Po drodze wstąpili do małej kawiarenki. Zamówili herbatę i kanapki cały dzień nic nie jedli.
Siedzieli tam prawie godzinę. Nie chciało im się wychodzić na dworze wiał wiatr, sypał śnieg, a mróz się wzmagał. W parku była altanka. Postanowili się tam schronić.
Przynajmniej jakiś dach nad głową. Przytulili się do siebie. Marianna przyglądała się rękawiczkom. Wiktor spojrzał na żonę i powiedział: Dobrze, iż nasz wnuk ma dobre serce, w przeciwieństwie do swoich rodziców. Tak, obiecaliśmy mu wytrwać, a nie daliśmy rady odparła babcia.
Czas mijał, śnieg nie ustawał. W oknach migotały choinki. Wiele osób już siedziało przy stole, żegnając stary rok. Nagle u nóg Marianny i Wiktora pojawił się pies.
Śliczny spaniel. Zaczął skomleć, postawił łapki na kolanach babci. Ta się uśmiechnęła i pogłaskała go. Skarbie, a ty co tu robisz sam? Zgubiłeś się?
Nagle w oddali rozległ się kobiecy głos. Lord, gdzie jesteś? Czas do domu! No gdzie się podziałeś?
Dziewczyna usłyszała szczekanie psa. Lord! Idę do ciebie! Co się stało?
Podeszła do altanki. Jej pies stał na kolanach starszej pani i szczekał. Patrząc na staruszków, Dorota zrozumiała, iż siedzą tu już długo. Przepraszam, Lord jest łagodny, nie ugryzie. Ale dlaczego tu siedzicie? Już prawie Nowy Rok, a na dworze tak zimno.
Staruszkowie milczeli. Przepraszam, może nie macie gdzie iść?
Pokiwali głowami. No to sytuacja westchnęła Dorota. Lord nie odchodził od babci, merdał ogonem. Myślę, iż powinniśmy kontynuować rozmowę gdzie indziej. Sama wyszłam tylko z Lordem, jestem lekko ubrana i już zmarzłam. A wy na pewno też. Wstawajcie, chodźcie do mnie.
Dziecko, po co ci to? Jakoś dotrwamy do rana zaczął Wiktor.
Nie, tak was nie zostawię. Mieszkam sama z Lordem, będziemy radzi gościom. No chodźcie, zaraz Nowy Rok!
Marianna i Wiktor wymienili spojrzenia, wzdychając, wstali. choćby w ciepłych skarpetach nogi mieli zmarznięte. Szli powoli, Lord biegał wokoło, merdając ogonem. Po drodze się przedstawili, rozmawiali.
Marianna opowiedziała, jak znaleźli się w altance. Wstyd było przyznawać się przed tą miłą dziewczyną, ale jakoś samo wyszło. Dorota bardzo się zasmuciła. Nie rozumiała, jak można tak po prostu wyrzucić własnych rodziców. Jej matki i ojca już nie było odda






