Osiągnięcie dojrzałego wieku w małżeństwie ma swoje plusy. Po pierwsze, to doświadczenie. Już nie jesteś beztroskim młodzieńcem ani przerażoną dziewczyną. Wiesz, choćby warunkowo, jak działa ten świat, co do czego. Znajomość przynajmniej podstawowych zasad. Po drugie, twoje dzieci mieszkają osobno. Teraz nie musisz sprawdzać ich lekcji, gotować jak stajnia pełna koni, kłócić się z powodu ich wieku dojrzewania. Wszystko ciche, spokojne i ogólnie rzecz biorąc, zupełnie w porządku.
Oczywiście, chyba iż sam zacznie się budować wewnętrzne problemy w głowie. „A jak tam córka, czy zjadła? Może się wyszczuplała? Ona nigdy nie potrafiła się normalnie odżywiać”! Albo na przykład: „Co tam synu, zawsze był taki skromny i nieśmiały, w przeciwieństwie do jego przyjaciół, przyszłych przestępców.” Rodzice, którzy martwią się o swoje dzieci, to norma. Inna sprawa, gdy ich obawy przekraczają wszelkie możliwe granice.
Pomóżcie, jak się nazywa ten okres w życiu kobiety, kiedy przekroczony jest średni wiek, a kryzys pozostaje? Mojej żonie, Ewie, ma 56 lat, a mi samemu – 58. Jesteśmy małżeństwem od ponad 30 lat, mamy dwoje dzieci. Znamy się nawzajem jak okruszki chleba, ale ostatnio zupełnie jej nie rozpoznaję. Nie tak, iż między nami pojawił się jakiś konflikt czy naprawdę poważna sprzeczka. Nie. Ale czasami sam nie rozumiem, czy chcę płakać, czy się śmiać, patrząc na jej niedojrzałe zachowanie. Dlaczego tak się dzieje?
Rok temu najstarszy syn, Piotr, w końcu nabrał odwagi i mógł wziąć na siebie wszystkie potrzebne zobowiązania, które powinien przestrzegać prawdziwy mężczyzna. Wziął ślub i osobiście bardzo się z tego cieszę. On i jego żona, Marta, wszystko mają dobrze, mają wystarczająco pieniędzy, więc żadnych trudności nie doświadczają i mieszkają osobno dla swojej przyjemności.
Najstarsza córka, Anna, dawno wyszła za mąż i choćby zdążyła nam z żoną obdarzyć wnuczką. Sympatyczną małą dziewczynką, którą kochamy po prostu szalenie. A jak inaczej, w naszym wieku małe dzieci stają się jeszcze słodsze i bliższe sercu. Zwłaszcza jeżeli są twoje, własne. Ogólnie rzecz biorąc, z naszymi dziećmi wszystko dobrze, znalazły swoją drogę w życiu i pewnie nią idą. W związku z tym, jak uważałem, w końcu można trochę się zrelaksować.
Jednak moja żona, Ewa, przeciwnie, postanowiła, iż teraz, gdy Piotr i Anna mieszkają osobno, trzeba się pogubić i przemienić w wiekową kurę-nasienkę. Stała się, jakby zaczarowana, biegać z mieszkania do mieszkania i oferować swoją pomoc w gospodarstwie naszym całkiem dorosłym i samodzielnym dzieciom.
Z córką sytuacja była zupełnie nieprzyjemna. Żona zaczęła opowiadać jej, jak należy wychowywać własne dziecko, jak kąpać, karmić, uczyć. Oczywiście Anna miała już tego dosyć i poprosiła, żeby zrobić przerwę z wizytami u nas w domu. I doskonale to rozumiem. Kto chciałby słuchać, iż jest się złym rodzicem, a przy tym jeszcze trzymać się tego? Ja dobrze wiem, jak wszechobecna może być moja żona.
Z synem było mniej więcej tak samo. Tak, Piotr jeszcze nie zdążył założyć własnej rodziny, ale jego matka tego nie przestraszyło. Zaczęła opowiadać jego żonie, Martę, swoje skrywane tajemnice o tym, jak naprawdę prowadzić gospodarstwo. Myć okna z octem, naprawiać skarpetki z żarówką i w ten sposób dalej. A ona w odpowiedzi: „W ogóle czekamy na dostawę, chodźcie z nami. Albo pójdźmy na spacer, właśnie włączę odkurzacz, bo on jest bardzo głośny, będzie hałaśliwy”. Żona tak to wzięła do siebie, iż te słowa już wszystkim swoim przyjaciółkom przekazała telefonicznie.
Rozumiem, iż z zewnątrz może to wydawać się trochę przerysowane. No i co tu takiego, iż matka przez cały czas opiekuje się swoimi dorosłymi dziećmi, przecież jest rodzicem, to jej zadanie. Ale jeżeli zacznie się trochę mieszać, zaczynasz stopniowo się złościć i irytować. To nie temat do rozmowy, wszystko dzieci. Jak się mają, czy wszystko u nich w porządku? A co jeżeli syn będzie miał dziecko? On jeszcze nie stanął na nogi całkowicie? A może lepiej, żeby przeprowadzili się do nas? Rozumiecie, prawda?
Jak u każdego normalnego mężczyzny, ja zawsze mam małą oszczędność na czarny dzień. A skoro nie mam żadnych szczególnie szkodliwych nawyków, i nie wydaję zbyt wiele, w pewnym momencie zgromadziło się wystarczająco dużo pieniędzy. Co robić w takim przypadku? Oczywiście wydawać. Zanim inflacja zrobi swoje żarłoczne dzieło. Ogólnie, policzyłem i okazało się, iż my z żoną możemy śmiało wyjechać gdzieś, gdzie jest cieplej i nie za drogo. Na tydzień, a może choćby na 10 dni. Żyć komfortowo i bez zbędnego stresu.
Tylko chciałem zaproponować ten pomysł swojej żonie, kiedy Ewa podzieliła się ze mną swoimi myślami o tym, iż byłoby miło, gdybym sprzedał swój stary samochód i podzielił wygraną między dzieci. Mówiąc, iż benzyna droży coraz więcej, nie musimy gdzieś jeździć. A ja jestem już zbyt stary, żeby wyjeżdżać gdzieś do lasu, jak kiedyś. Na moje sprzeciwy odpowiedział tylko: „Nic nie rozumiesz, jesteś starym egoistą, nie kochasz dzieci.”
W skrócie, takie wyniki mnie zirytowały, więc o swoim pomyśle z wakacjami milczałem. Sami rozumiecie, te pieniądze by ona wzięła ode mnie z rąk natychmiast. Charakter jej taki, iż kiedy jest na wzburzeniu, sam czasem jej się boję. Kto wie, co się stanie. Ale trzeba coś robić, nie zabiorę tej oszczędności ze sobą do grobu, naprawdę.
Co byście poradzili, szanowni mieszkańcy Internetu? Co kazałibyście mi robić z moją ukochaną żoną? Może nakłonić dzieci, żeby same porozmawiały z nią? Ale wtedy może wybuchnąć prawdziwy konflikt. Albo po prostu spłonąć wszystko i zostawić ją w spokoju – samo przejdzie? Jak widzicie, dla mnie sytuacja nie jest najprzyjemniejsza i dobrze by było ją rozwiązać bez strat. Nie chcę teraz, w naszym wieku, trzymać kogoś za coś. Tym bardziej własnych dzieci czy choćby siebie nawzajem.
Mam nadzieję, iż powyższy artykuł spełnia Twoje oczekiwania. jeżeli potrzebujesz jakichkolwiek zmian lub dodatkowej pomocy, daj znać!