W naszą rocznicę dziecko przyjaciółki nazwało mojego męża tatusiem i mój świat się rozpadł
Kieliszek szampana wysunął mi się z dłoni, rozbijając się o posadkę z marmuru, a jego odłamki odbijały prawdę, z którą nieświadomie żyłam przez trzy lata. Zamarłam w progu, patrząc, jak mój mąż od siedmiu lat klęczy przy płaczącym dziecku mojej najlepszej przyjaciółki. Słowa tej małej dziewczynki miały rozerwać wszystko, w co wierzyłam nasz związek, moje życie, ludzi, którym ufałam najbardziej.
Tatusiu, możemy już iść do domu? wyszeptała mała Zosia, oplatając rączkami szyję mojego męża z taką pewnością, jakby znała tysiąc jego opowieści na dobranoc, o których ja nie miałam pojęcia. W pokoju zapadła cisza. Dwadzieścia par oczu zwrócił się w naszą stronę.
Kasia, moja najlepsza przyjaciółka, zbladła. A Robert mój mąż, moja opoka miał twarz jak widmo. Ale to moje serce przestało bić.
Zaledwie trzy godziny wcześniej byłam szczęśliwa. Przyjęcie z okazji siódmej rocznicy było idealne. Białe róże zdobiły każdy stół, cichy jazz unosił się w powietrzu, a nasi najbliżsi wypełniali nasz elegancki dom, by świętować miłość, którą uważałam za niezniszczalną. Miałam na sobie szmaragdową sukienkę, o której Robert zawsze mówił, iż uwydatnia mój wzrok.
Włosy miałam starannie upięta, czułam się olśniewająco. choćby po siedmiu latach serce wciąż przyspieszało, gdy Robert zerkał na mnie przez pokój. Wyglądasz cudownie szepnęła moja siostra, Agata, pomagając ustawiać desery. Wciąż wyglądacie jak para młoda. Uśmiechnęłam się, pełna radości. Jestem najszczęśliwszą kobietą na świecie.
Jak bardzo się myliłam. Robert brylował wśród gości niczym idealny gospodarz czarujący, uprzejmy, zawsze dbający, by nikt nie miał pustego kieliszka. Ceniony architekt o ciepłych brązowych oczach i naturalnym uroczym charakterze, był lubiany przez wszystkich. Zwłaszcza przeze mnie. Mowa! Mowa! zawołał jego wspólnik, podnosząc toast. Robert roześmiał się i przyciągnął mnie do siebie.
No dobrze powiedział, udając skrzypienie gardła. Siedem lat temu poślubiłem moją najlepszą przyjaciółkę, bratnią duszę, cały mój świat. Anno, sprawiasz, iż każdy dzień jest lepszy, po prostu będąc sobą. Sala wybuchła oklaskami, gdy pocałował mnie w policzek, a ja widziałam już tylko przez łzy szczęścia.
Za kolejne siedem lat i siedemdziesiąt następnych! Kieliszki zabrzęczały, goście wznieśli toasty. Przytuliłam się do niego, wdychając jego zapach, czując się bezpieczna, kochana, spełniona.
Wtedy podeszła Kasia, trzymając na rękach Zosię. Wyglądała na zmęczoną. Moja przyjaciółka od liceum wychowywała córkę sama, po tym jak jej chłopak zniknął w czasie ciąży. Zawsze byłam przy niej opiekowałam się Zosią, nosiłam zakupy, pomagałam. Ta impreza jest wspaniała powiedziała cicho, kołysząc córkę. Naprawdę się postarałaś.
Chciałam, żeby było idealne odparłam, muskając Zosię po brodzie. Dziewczynka zachichotała i wtuliła się w ramię matki. Mamo, chce mi się spać zamruczała.
Wiem, kochanie. Niedługo wychodzimy odszepnęła Kasia. Może zostawisz ją na górze w gościnnym pokoju? zaproponowałam. Prześpi się, aż będziecie gotowi.
Jesteś pewna? Nie chcę przeszkadzać.
Nie bądź śmieszna. Zosia zawsze może tu być. Gdy zniosła dziewczynkę na górę, poczułam to znajome ukłucie tę niechcianą tęsknotę za własnym dzieckiem.
Próbowaliśmy od dwóch lat, bezskutecznie. Lekarz mówił, iż wszystko w porządku iż tylko kwestia czasu. Ale patrzenie na Kasię z Zosią wzbudzało we mnie coś głęboko ukrytego.
Wieczór płynął dalej idealnie. Przyjaciele opowiadali anegdoty, rodzice żartowali z moich starych zdjęć, a teściowa wygłosiła wzruszający toast o radości, jaką dorzucam do życia jej syna. O 22. goście zaczęli się żegnać. Byłam w kuchni, pakując resztki tortu, gdy z góry dobiegł płacz Zosi.
Pewnie obudziła się zdezorientowana w obcym miejscu. Sprawdzę powiedział Robert, już na schodach. Wciąż nuciłam pod nosem, promieniej od pięknego wieczoru.
Wtem usłyszałam kroki ciężkie Roberta i lekkie Zosi. Myśląc, iż Kasia przyszła się pożegnać, weszłam do jadalni.
I nagle mój świat się zawalił. Zosia, wciąż płacząca, uczepiła się Roberta, sięgając po niego, jakby od tego zależał jej los. Tatusiu, możemy już iść do domu? błagała. *Tatusiu*. Nie wujku Robercie. Nie przyjaciel mamy. Tatusiu.
Pokój zamarzł. Twarze zwróciły się ku nam. Mój kieliszek wypadł mi z ręki, roztrzaskując się na podłodze. choćby nie poczułam skaleczeń tylko ostry ból zdrady. Robert stał blady jak kreda. Kasia wyglądała, jakby miała zemdleć.
Anno zaczął Robert, drżTo koniec wyszeptałam, patrząc, jak moje życie rozpada się na kawałki, a oni wszyscy Robert, Kasia, choćby mała Zosia stali się dla mnie obcymi ludźmi.