Nic nie wskazuje na to, żeby cokolwiek miało w najbliższym czasie przerwać triumfalny pochód randkowych reality shows przez dzieje (telewizji rozrywkowej). Trend nie ominął i Polski, gdzie od 2019 roku, gdy premierę miał pierwszy sezon "Love Island" (ósmy już we wrześniu) do puli doszedł choćby "Hotel Paradise" czy kontrowersyjne "Love Never Lies".
Nie brakuje też widzów, którzy chętnie obejrzeliby polskie wersje "Love is blind" czy "Too hot to handle". Jakkolwiek wcielenie show, w którym uczestnicy poznają się jedynie rozmawiając, a jednocześnie nie mając pojęcia jak wygląda osoba, na której zaczyna im zależeć, miałoby szanse przebić popularnością wszystkie wyżej wymienione, realizacja "Too hot to handle" w Polsce raczej by się nie powiodła.
Bo i jak tu znaleźć grupę mężczyzn, a zwłaszcza kobiet, którzy przyznaliby się przed kamerami, iż zwracają uwagę głównie na wygląd, a chodzenie do łóżka na pierwszej randce (a choćby i bez niej) to dla nich nie pierwszyzna.
Randkowe reality show lubimy z prostego powodu - dają namiastkę przeważnie dawno już zapomnianego, i można powiedzieć, iż dość licealnego feelingu. Czy Tomek woli Kasię czy Basię? O matko, bo Basia to się w nim kocha, ale już Kasia woli Łukasza. No ale nie może się zdecydować czy on, czy Piotrek.
Słowem uczuciowe wielokąty w gęstym sosie z emocji - od miłość, przez zazdrość aż po nienawiść. Rozterki z cyklu "czy to jest przyjaźń, czy to jest kochanie", intrygi, skandale i rozgrywki.
Niebezpieczne związki
I nie ma się czego wstydzić - na tego typu rozterkach i emocjach oparto wszak takie klasyki literatury jak "Duma i uprzedzenie" czy "Niebezpieczne związki", a ich powidoki nietrudno znaleźć w takiej "Wojnie i pokoju" albo "Lalce".
Jest jednak jeden zasadniczy aspekt odróżniający wszystkie wyżej wymienione powieści od reality shows powiedzmy-że-o-miłości (no, pomijając oczywiście takie szczegóły jak fabuła, narracja, czas i miejsce akcji).
Mam tu na myśli oczywiście postaci. Nie chodzi choćby o to, iż realizatorzy co do zasady pokazują okrojone wersje rozmów i zalotów, by zmieścić się w czasie emisji, a co za tym idzie nieintencjonalnie spłycają bohaterów.
Raczej o to, iż uczestnicy poszczególnych edycji wyglądają, mówią i zachowują się, jak gdyby byli tworzeni wedle wzorca uczestnika programu randkowego z Sèvres pod Paryżem (albo chociaż znad basenu w Marbelli). I nie tyczy się to choćby uczestników w ramach jednego formatu, ale raczej w ramach ich wszystkich.
Bierzemy bikini body, z maszyny losującej wypada kolor włosów, dodajemy szczyptę siłki (panie) lub też jej tonę (panowie), skrapiamy obficie opalenizną, owijamy w ubrania modne a skąpe, do tego dwie łyżki kwasu hialuronowego na kobiecą głowę i gotowe. Mamy uczestników.
Ciekawy (a raczej bardzo nieciekawy) jest też rezerwuar wykonywanych przez nich zawodów. Każdorazowo okazuje się, iż zadbane do perfekcji dziewczyny zajmują się usługami beauty zawodowo, a pięknie wyrzeźbieni chłopcy są trenerami.
Nieco trudniej było w przypadku programów, gdzie z założenia zgłaszają się pary, bo i mimo wszystko fakt, iż jesteś stylistką paznokci, w tzw. prawdziwym życiu nie oznacza, iż twój facet jak amen w pacierzu będzie trenował MMA.
Pytaniem pozostaje, na ile tego typu dobór uczestników jest w ogóle zasadny. Jasne, w ramach formatów takich jak "Warsaw Shore" produkcja szukała określonego typu postaci - niewylewających za kołnierz, awanturnych post factum, a dodatkowo lubiących imprezy ponad wydolność organizmu.
Czyżby w przypadku szukających miłości lub też "miłości" (na potrzeby show i przyrostu obserwujących na Instagramie) kwantyfikatorami były waist-to-hip ratio i obwód bicepsa?
Dla bicepsu to oglądam
Telewizja rządzi się swoimi prawami, a jednym z nich jest to, iż kamera lubi ładnych, szczupłych i młodych (lub: dobrze zrobionych), z tym iż ładny obrazek w przypadku kolejnej już edycji tego samego show zaczyna mierzić.
Pomijając, iż widownią tego typu formatów co do zasady są kobiety, które nie oglądają ich raczej (a przynajmniej: w przeważającej części nie) dla sztucznych piersi czy robiącego wrażenie sześciopaku, ale dla emocji. Z kolei jeżeli panowie chcą popatrzeć na jędrne pośladki, mogą to zrobić w szeregu innych miejsc i to choćby z pominięciem bikini.
Wydaje się, iż zachodzi tu dziwnego rodzaju założenie, iż realizatorzy wiedzą, czego pragnie widownia lepiej od samej widowni. Żeby sprawdzić, iż romans & impreza nie są w obrębie zainteresowań wyłącznie pięknych, zgrabnych i młodych, wystarczy wyjść w piątkowy wieczór do klubu. Tymczasem tzw. zwykłych ludzi w telewizyjnych show raczej nie uświadczymy.
Całkiem jak gdyby randkowanie na ekranie w miłych okolicznościach przyrody było zarezerwowane wyłącznie dla osób wpisujących się jeden do jednego w popkulturowo-uśredniony kanon atrakcyjności. Bo choćby niebanalnie urodziwych czy ciekawie przystojnych próżno tu szukać.
Błędem jest też założenie, iż to "kwestia widza", bo i guilty pleasure płynące z oglądania reality shows nie ogranicza się do żadnej konkretnej klasy społecznej. Wiadomo, iż o tych randkowych choćby wierni widzowie powiedzieliby, iż w zasadzie są "głupie", ale nie zmienia to tego, iż głupie można lubić. Nie samą powagą człowiek żyje. choćby ten najpoważniejszy.
Kolejny aspekt, to fakt, iż lubimy popatrzeć sobie czasem na ludzi głupszych od nas samych (a przynajmniej takimi się wydających). Jest się z czego pośmiać, jest co komentować. Ale najciekawsze reality shows postaci mają dobrane jak w serialu - może i jest miejsce na idiotę czy idiotkę, ale dobrze jest mieć też na stanie cwaniaka, myśliciela, uwodziciela i naiwniaka. I choćby nie tylko dla barwności postaci, ale - może przede wszystkim - dialogów.
Bo jakkolwiek intrygi i romanse nie nudzą, to już wymiana myśli uczestników jak najbardziej. Można być niegłupim, a i tak nie mieć nic interesującego do powiedzenia.
O czym rozmawiają ludzie
Kiedyś koleżanka, z którą oglądałam jeden z tego typu formatów, zaczęła się zastanawiać, co by było, gdybyśmy to my siedziały nad tym basenem - o czym byśmy rozmawiały. Jak to o czym? O tym, o czym rozmawiamy na kanapie - co do zasady ciekawszym i przede wszystkim chyba naturalniejszym niż rozmowy uczestników.
To na niewymuszoności komentarzy i rozmów oszałamiającą karierę zrobiły formaty takie jak "Google Box". I to bez kostiumów kąpielowych, bo i równie rozrywkowe, co podglądanie randek może być podsłuchiwanie rozmów.
No i czy nie byłoby zabawniej popatrzeć na randkowe poczynania młodej samotnej matki, do której uczuciem zapałałby nagle wstydliwy student? Albo przemądrzałej kujonki łapiącej nieoczekiwanie wspólny język z kulturystą? Wszak ludzie dobierają się na co dzień często w zupełnie niecodzienny sposób.
Pomijając takie aspekty jak słabe zróżnicowanie charakterologiczne i zawodowe uczestników, które wniosłoby wiele ciekawego, jest coś jeszcze. Całkowite wykluczenie z randkowych reality shows ludzi niewpisujących się w bardzo, ale to bardzo wąski kanon estetyczny.
I to do tego stopnia, iż w polskich programach tego typu nie pojawiła się ani razu choćby dziewczyna, która miałaby włosy krótsze niż do ramion ani np. facet noszący okulary. A przecież i tacy ludzie - wiem, szok - miewają umięśnione ciała i zgrabne nogi, jeżeli już zostajemy stylistyce miss bikini fitness.
Tyle w ostatnich latach mówi się i pisze o szkodliwości wszelkiego typu "wyzwań bikini" insynuujących, iż bez "odpowiedniego" ciała w zasadzie nie masz prawa szpecić plaży swoją "nie dość X" (zawsze coś się znajdzie) osobą.
Bez diety nie podchodź
Tymczasem dostajemy program, w którym na przeszkodzie szukania miłości i noszenia kostiumu może stanąć fałdka na brzuchu. Bo i ona byłaby w tego typu formacie przełomowa. I nie mówię choćby o jakichś tam nadwagach - to byłaby tu rewolucja z przytupem - ale standardowym ciele.
A to wszystko w kraju, w którym większość dorosłych Polek i Polaków nadwagę jednak ma. Te 60 proc. też jeździ na wakacje, lubi się opalać (albo chociaż pływać w basenie) i najprawdopodobniej ma jakieś życie uczuciowe.
O tak śmiałych reprezentacjach, jak osoby z otyłością, czy z niepełnosprawnością w ogóle nie wspominając. Aktywistki body positive, które pokazują codzienność w nienormatywnych ciałach, od lat wskazują, iż żyjąc w takim społeczeństwie jak nasze, ma się w sobie szereg autodestrukcyjnych przekonań, które uniemożliwiają szczęśliwe życie.
A często i jakąkolwiek zmianę. Na miłość z takim ciałem nie zasługujesz, pracy lepiej nie zmieniać, bo co pomyślą te nowe osoby, które cię jeszcze nie znają, na siłowni pewnie obśmieją cię fit-ludzie. I tak w kółko.
Randkowe reality shows pod płaszczykiem niewinnej rozrywki, może równie dobrze okazać się farmą kompleksów i nieintencjonalnie choćby wtłaczać nam do głów szereg przekonań dotyczących tzw. rynku randkowo-matrymonialnego. Bo i kto mnie zechce, skoro taka śliczne, wesoła dziewczyna jest zlewana raz po raz.