Na naszą rocznicę, przyjaciel mojego malucha nazwał mojego męża „tatą” – i mój świat się zawalił.
Kieliszek szampana wyślizgnął mi się z dłoni, rozbijając się o marmurową podłogę, a jego odłamki odbijały prawdę, z którą nieświadomie żyłam od trzech lat. Zamarłam w drzwiach, patrząc, jak mój siedmioletni mąż klęczy przy płaczącym dziecku mojej najlepszej przyjaciółki. Następne słowa tej małej istoty rozwaliły wszystko, w co wierzyłam o moim małżeństwie, życiu i ludziach, którym ufałam najbardziej.
„Tato, możemy już iść do domu?” – szepnęła mała Zosia, oplatając maleńkimi rączkami szyję mojego męża z taką zażyłością, jakby znała go od zawsze. W sali zapadła cisza. Dwadzieścia par oczu zwróciło się w naszą stronę.
Iga, moja najlepsza przyjaciółka, zbladła. A Sebastian – mój mąż, mój opok—stał jak skamieniały, ale to moje serce przestało bić.