W końcu odważyłam się mieć swoje życie — ale córka uznała mnie za wariatkę i zabroniła widywać się z wnuczką.
Całe życie poświęciłam córce. Potem wnuczce. Nigdy nie narzekałam, nie żądałam niczego w zamian. Ale zdaje się, iż obie zapomniały, iż nie jestem jedynie darmową nianią i sprzątaczką. Jestem kobietą. Z własnymi uczuciями, pragnieniami i prawem do szczęścia.
Miałam dwadzieścia jeden lat, gdy wyszłam za mąż. Mój mąż — Tadeusz — był cichym, spokojnym człowiekiem, prawdziwym pracownikiem. Żyliśmy skromnie, ale w zgodzie. Gdy córka miała dwa lata, wyjechał w delegację — miał dostarczyć towar ciężarówką. Czy wrócił? Nie. Zginął. Jak? Nigdy mi nie wyjaśniono. Zostałam sama z małą Elżbietą na rękach.
Rodzice męża już nie żyli, moi mieszkali w innym mieście. Pomocy nie miałam skąd oczekiwać. Jedynym ratunkiem stało się mieszkanie odziedziczone po Tadeuszu. Próbowałam pracować w domu — udzielałam korepetycji, bo z wykształcenia byłam nauczycielką. ale uwierzcie, uczyć, gdy po pokoju biega rozwydrzony maluch — to nie lada wyzwanie.
W końcu mama zabrała Elżbietę do siebie. Prawie dwa lata mieszkała u babci i dziadka, podczas gdy ja wirowałam jak fryga. Pracowałam w szkole, wieczorami dorabiałam lekcjami. Każde weekendy spędzałam, jadąc do córki. Za każdym razem, gdy musiałam odejść — serce mi pękało.
Gdy Elżbieta poszła do przedszkola, modliłam się, by nie chorowała, bo nie miałam możliwości zostawać w domu. Na szczęście, okazała się wytrzymała. Później była szkoła. Potem studia. Wszystko dźwigałam sama. Dnie i noce w pracy, by kupić jej dobre ubrania, buty, jedzenie, zajęcia dodatkowe.
Gdy skończyła naukę i znalazła pracę, po raz pierwszy poczułam: koniec. Jestem wolna. ale wolna znaczyło — samotna. Rodzice nie żyli, przyjaciół nie miałam, wiecznie uwikłana w obowiązki. choćby kot został moim jedynym rozmówcą.
Aż przyszła na świat Zosia. Przeniosłam się do córki na kilka miesięcy przed porodem — pomagałam w zakupach, praniu, gotowaniu, pakowałam torbę do szpitala. Później wzięłam na siebie całą opiekę nad malutką — Elżbieta gwałtownie wróciła do pracy.
Nie narzekałam. Przeciwnie — rozkwitłam. Znów poczułam się potrzebna. Gdy Zosia poszła do szkoły, odbierałam ją po lekcjach. Jadłyśmy obiad, odrabiałyśmy zadania, spacerowałyśmy po parku. Podczas jednego z takich spacerów spotkałam Kazimierza.
On też był dziadkiem — opiekował się wnuczką. Jego historia była jak moja: wcześnie owdowiał, pomagał córce. Zaczęliśmy rozmawiać. Rozmowy stawały się coraz dłuższe. Aż pewnego dnia zaproponował spotkanie… bez wnuczek. Na kawę.
Szczerze? Byłam zdezorientowana. Ostatni raz ktoś zaprosił mnie na randkę trzydzieści lat wcześniej. Ale się zgodziłam. Tak do mego życia wróciła radość. Chodziliśmy do kina, na wystawy, po prostu na spacery. Znów poczułam się kobietą.
Lecz córka tego nie zrozumiała. Pewnego ranka Elżbieta zadzwoniła:
— Jedziemy ze Sławkiem do przyjaciół. Zostawimy Zosię u ciebie na weekend, dobrze?
— Wybacz, kochanie, ale wyjeżdżam na dwa dni. Trzeba było uprzedzić wcześniej.
— Co, znowu z tym… Kazimierzem? — syknęła.
Zdrętwiałam:
— Elżbieto, co za ton? Doskoniewiesz, iż zawsze jestem przy Zosi. Ale przecież nie jestem wieczną opiekunką.
— Zupełnie zapomniałaś o wnuczce! Jeszcze niedawno twierdziłaś, iż nie potrzebujesz życia osobistego, a teraz włóczysz się po koncertach!
— Tak, włóczę się — odparłam spokojnie. — Bo żyję. Bo jestem szczęśliwa. I myślałam, iż się za mnie cieszysz.
— Cieszę się?! Wymieniłaś wnuczkę na jakiegoś faceta! Lepiej weź się w garść, mamo, chyba ci odbiło! Więcej Zosi do ciebie nie przywieziemy, dopóki nie ochłoniesz!
Siedziałam, nie wierząc własnym uszom. Całe życie oddałam jej. Porzuciłam wszystko dla jej dobra. Wychowałam ją samotnie. Dbałam. Wspierałam. Pomagałam z jej dzieckiem. A teraz? Jestem „starą wariatką”, której „odbija”, bo odważyłam się być szczęśliwa?
Płakałam cały wieczór. Kazimierzowi nic nie powiedziałam. Tylko przytulił mnie i szepnął:
— Masz prawo żyć. I kochać. I być kochaną.
Lecz w środku wszystko się we mnie zaciśnW głębi duszy jednak wiedziałam, iż prędzej czy później przyjdzie dzień, gdy córka zrozumie, iż miłość nie dzieli się na części, ale mnoży, obejmując wszystkich, których mamy w sercu.