W końcu… a może to dopiero początek?

newsempire24.com 5 dni temu

Ach, nareszcie… czy to dopiero początek?

Gdy wychodziła za mąż, Kinga choćby nie przypuszczała, iż jej przyszły mąż, Marek, od lat jest niewolnikiem zgubnego nałogu. Poznali się nagle, wir wydarzeń porwał ich, a on już po dwóch tygodniach oświadczył się — lekko podchmielony, z charakterystycznym zapachem alkoholu:

— Kinga, może się pobierzemy? — wyszeptał, opierając się o futrynę.

— Chyba jesteś pijany? — zaprotestowała słabo, bardziej zdziwiona niż zła. W końcu marzyła o małżeństwie: wszystkie koleżanki już miały obrączki.

— No, z euforii — zaśmiał się Marek. — Toż to święto, oświadczam ci się!

— Zgoda, ale pod jednym warunkiem: pijesz tylko od święta — uprzedziła.

— No to akurat mam święto — odparował żartobliwie.

Młoda, naiwna, zakochana — Kinga nie wiedziała, iż ojciec Marka pił całe życie. A syn dawno już podzielił ojca zwyczaj, tylko matka, Wanda, bezradnie machała ręką:

— Sam się zapiłeś, a teraz syna w to wciągasz!

— Niech będzie prawdziwym chłopem! — uśmiechał się jej mąż, nalewając synowi kieliszek do obiadu.

Tuż po ślubie para zamieszkała w małym mieszkanku, które Kinga dostała po babci. Na początku było znośnie: Marek pracował, wracał regularnie, choć często z posmakiem alkoholu. Na każdą okazję miał “ważny” powód:

— U Grzesia syn się urodził, nie wypada nie świętować! U Darka urodziny, no i wznieśliśmy toast… A Zenek na działce częstował — nie wypada odmówić…

Potem urodził się syn — Tomek. Ale ojcostwo Marka nie otrzeźwiło go. Wracał do domu coraz rzadziej, unikał dziecka.

— Dlaczego nie spędzasz czasu z synem? — pytała Kinga z wyrzutem.

— Sam mówisz: nie zarażaj go oparami. Więc nie podchodzę — odpowiadał, machając ręką.

— To przestań pić! Ile można? — łzy spływały jej po policzkach.

Minęło osiem lat. Alkohol stał się nieodłączną częścią życia Marka. Pracę tracił jedną po drugiej. Kinga ciągnęła wszystko sama, ale Wanda pomagała — wnukowi kupowała ubrania, a jej dorzucała się do wydatków.

— Kinga to złoto — skarżyła się Wanda swojej siostrze. — A ten mój syn… coraz gorzej. Nie poznaję go.

Marek stał się cieniem dawnego siebie: wychudzony, bez zębów, bez zainteresowania życiem. Ani miłości, ani troski — nic nie zostało.

— Rozwiedź się z nim — radzili wszyscy: przyjaciółki, koledzy z pracy, choćby sąsiedzi.

Ale Kinga żałowała męża. Jak bezdomnego psa. Aż w końcu zrozumiała, iż Tomek dorasta, patrzy, wchłania, i sam już nie chce być w domu, który śmierdzi nieszczęściem.

Wtedy powiedziała teściowej:

— Wando, nie dam już rady. Rozwodzę się.

— Może go wyleczyć? — spytała cicho. — Może jeszcze nie za późno?

— Ile wy swojego leczyliście? — gorzko się uśmiechnęła Kinga. — Chcę, żeby syn wyrosnął inny. Lepiej, żeby w ogóle nie widział ojca.

Wanda tylko westchnęła:

— No i gdzie on pójdzie… Oczywiście, do nas. Cóż, mam teraz dwóch chłopów…

Ale był jeszcze jeden powód. Kinga od dawna czuła sympatię do kolegi z pracy — Jakuba. Pojawił się w ich dziale niedawno: zadbany, jasnowłosy, z przenikliwymi niebieskimi oczami i rzadką dziś uprzejmością. Po rozwodzie, bez awantur, przyjechał do miasta do ojca. Kobiety w biurze — jedne cicho, inne otwarcie — próbowały zwrócić jego uwagę, ale Jakub trzymał dystans.

Gdy Kinga złożyła pozew, Marek choćby się nie zdziwił. Torby pod drzwiami, krótka rozmowa — i odszedł. Do rodziców.

A po dwóch tygodniach Jakub podszedł do niej po pracy:

— Kinga, może kawę? Tak, po prostu porozmawiamy.

Skinęła głową, policzki jej się zaróżowiły. Posiedzieli w kawiarni, a między lekkim śmiechem a poważnymi słowami nagle się wyrwało:

— Od razu wiedziałem, iż nie jesteś zwykłą koleżanką. Jesteś moim przeznaczeniem — powiedział.

Od tego wieczoru wszystko się zmieniło. Tak, były plotki w biurze. Zwłaszcza od Asi:

— No proszę, nasza cicha wodza i Jakuba sobie upatrzyła… A ja tyle starań…

Kinga tylko wzruszała ramionami. Nie musiała nikomu tłumaczyć.

Wkrótce Jakub oświadczył się. Skromna obrączka, szczere spojrzenie, i serce znów zabiło mocniej.

W sobotę zaprosiła teściową. W domu pachniało drożdżówkami, na stole dymiła herbata.

— Mam wiadomość — powiedziała Kinga, serce tłukło się w piersi. — Wychodzę za mąż. Za Jakuba.

Wanda najpierw zastygła. A potem… przytuliła ją ze łzami:

— Ach, nareszcie… Córeczko, zasługujesz na szczęście. Pomogę z przygotowaniami. Zrobimy najpiękniejsze wesele!

Siedziały przy stole, planując suknię, kwiaty, gości. I Kinga poczuła, iż nie została tylko z byłą teściową — zyskała przyjaciółkę. A Wanda — córkę, której nie urodziła, ale przyjęła do serca.

Idź do oryginalnego materiału