W GOŚCINIE… DO SYNA…

newsempire24.com 18 godzin temu

Nie jedź teraz, mamo, to niepotrzebne. Pomyśl, droga jest daleka, całą noc w pociągu, a ty już nie jesteś młoda. Po co ci ten kłopot? Poza tym wiosna, w twoim ogródku pewnie mnóstwo pracy mówi mi syn.

Synu, po co tak mówić? Nie widziałyśmy się od lat. Chcę zobaczyć twoją żonę, jak mówią, lepiej poznać zięciowię na żywo szczerze mówię, co czuję.

W takim razie poczekajmy do końca miesiąca, przyjedziemy razem na Wielkanoc, kiedy będzie wolnych dni uspokaja mnie Aleksander.

Szczerze mówiąc, już miałam zamiar wyruszyć, ale po jego słowach postanowiłam zostać w domu i czekać na jego przyjazd. Nikt jednak nie przyjechał. Dzwoniłam kilkakrotnie do syna, on odrzucał połączenia, potem sam zadzwonił i rzekł, iż jest bardzo zajęty i nie warto na niego czekać.

Zasmuciło mnie to. Przygotowywałam się na przyjazd syna i jego żony. Wziął ślub pół roku temu, a ja wciąż nie widziałam tej zięciowej. Aleksandra urodziłam, jak mówią, dla siebie. Miałam trzydzieści lat, nie wyszłam za mąż, więc postanowiłam mieć dziecko sama.

Może to grzech, ale nie pożałowałam tej decyzji, choć niejednokrotnie było ciężko nie było pieniędzy, żyliśmy, a nie istnieliśmy. Pracowałam na kilku etatach, by mój mały miał wszystko, co potrzebne.

Syn dorósł i wyjechał na studia do Warszawy. Aby go wesprzeć, sam zaczynałem wyjeżdżać do Niemiec na dodatkowe zarobki, przesyłając mu środki na czesne i wynajem. Moje matczyste serce rosło, widząc, iż mogę pomóc.

Aleksander w trzecim roku zaczął pracować samodzielnie, a po studiach znalazł stałą pracę i sam się utrzymywał. Do domu wracał rzadko, może raz w roku. Ja, mieszkająca w Krakowie, nigdy nie odwiedziłam Warszawy.

Kiedy usłyszałam, iż syn zamierza się ożenić, natychmiast zaczęłam odkładać pieniądze ok. 8000 złotych. Pół roku temu zadzwonił i oznajmił: Mamo, nie przyjeżdżaj na ceremonię, najpierw tylko się pobierzemy, a wesele zorganizujemy później.

Zmartwiłam się, ale co zrobić? Poznałam Bogną, jego narzeczoną, przez wideorozmowę. Wyglądała ładnie, była piękna, a jej ojciec bogaty przedsiębiorca. Mogłam tylko cieszyć się, iż syn ma wszystko, co potrzebne.

Czas minął, a syn nie przyjechał, nie wezwał mnie. Czułam, iż muszę zobaczyć zięciową i przytulić syna, więc kupiłam bilet kolejowy, spakowałam domowe jedzenie, upiekłam chleb, wzięłam trochę kiełbasy i ruszyłam. Zadzwoniłam do Aleksandra przed wejściem do pociągu.

No co, mamo, nie rób tego! Pracuję, nie zdążę cię przywitać. Oto adres, wezwij taksówkę odparł.

Rano przyjechałam do Warszawy, zamówiłam taksówkę, a cena mnie zdziwiła. Z okna samochodu podziwiałam wschód nad Wisłą, choć miasto jeszcze spało.

Drzwi otworzyła mi Bogna. Nie uśmiechnęła się, nie przytuliła, tylko suchą ręką wskazała kuchnię. Syn już nie było, wyjechał wcześnie do pracy.

Rozpakowałam torby: ziemniaki, buraki, jajka, suszone jabłka, marynowane grzyby, ogórki, pomidory, kilka słoików konfitury. Bogna patrzyła w milczeniu, po czym powiedziała, iż nic z tego nie jedzą, iż w domu nie gotują.

Co wy w ogóle jedzicie? zapytałam zaskoczona.

Codziennie przyjeżdża nam dostawca z gotowymi posiłkami. Nie lubię gotować, bo w kuchni zostaje nieprzyjemny zapach, który długo się rozwiewa odparła Bogna.

Zanim zdążyłam się otrząsnąć, do kuchni wpadł mały chłopiec, trzyletni.

Poznajcie mojego syna, Danił przedstawiła zięciowa.

Danił? dopytałam.

Nie, Danił, nie Danilo. Nie lubię, kiedy przekręcają imiona odparł chłopiec, a Bogna dodała, iż nikt w mieście nie zmienia imion.

Czułam, iż chcę płakać. Nie dlatego, iż syn ma żonę i dziecko, ale dlatego, iż nie powiedział mi o tym.

Na ścianie zobaczyłam wielki portret ślubny.

O, nie było ślubu? Cieszę się, iż przynajmniej zdjęcie ładne próbowałam zmienić temat.

Jak to nie było? Było przy dwóch setkach gości. Po prostu nie było was. Aleksander powiedział, iż chorowaliście. Może tak lepiej przyjrzała się mi od stóp do głowy.

Co będzie na śniadanie?

Będę odpowiedziała, podając mi filiżankę herbaty i kilka kawałków drogich serów. W jej rozumieniu to śniadanie.

Ja potrzebowałam solidnego posiłku po podróży. Chciałam usmażyć jajka i podać domowy chleb, ale Bogna kategorycznie zabroniła nie wolno w kuchni zapachu. Chleb odrzuciła, twierdząc, iż ona i Aleksander jedzą zdrowo.

Zrezygnowałam z jedzenia. Płakałam, iż po latach przygotowań i oszczędzania wszystko poszło na marne. Piłam herbatę w milczeniu, gdy nagle dziecko przytuliło się do mnie. Bogna machnęła ręką, iż to nie można, bo nie wie, kim jestem.

Podaję mu słoik malinowej konfitury, mówiąc: Będziesz miał słodki dodatek do naleśników. Bogna wyciągnęła słoik i krzyknęła:

Ile razy mam wam powtarzać? Jemy zdrowo, cukru nie jemy!

Czułam, iż zaraz się rozpadnę. Nie dopiłam herbaty, poszłam na korytarz, zaczęłam zakładać buty. Bogna nie zareagowała, nie spytała, dokąd idę.

Wyszedłam na przystanek, usiadłam na ławce i puściłam łzy. Nigdy nie było mi tak przykro. Po chwili zobaczyłam, iż Bogna z dzieckiem wyciągnęła wszystkie moje słoiki i wrzuciła je na śmietnik.

Nie miałam słów. Zwinęłam resztę rzeczy do torby i ruszyłam na dworzec. Na szczęście ktoś odsprzedał mój bilet, więc kupiłam go na wieczór. Przy dworcu znalazłam jadłodajnię, zamówiłam rosół, kawałek pieczonego mięsa, ziemniaki z surówką. Zapłaciłam sporo, ale przecież zasłużyłam na coś pysznego.

Spakowałam torby do przechowalni i jeszcze kilka godzin spacerowałam po Warszawie, zachwycając się miastem, trochę zapominając o smutku. W pociągu nie zasnęłam, tylko płakałam, bo syn nie zadzwonił, nie zapytał, gdzie jestem.

Zamiast białego śniegu w lecie, tęskniłam za ciepłem, które miałam nadzieję otrzymać od jedynego syna, w którego włożyłam całe nadzieje. Teraz zastanawiam się, co zrobić z oszczędzonymi pieniędzmi. Oddać mu 8000 zł, żeby wiedział, iż mama zawsze o niego dbała? Czy zatrzymać, bo nie zasłużył?

Idź do oryginalnego materiału