Deszcz samotności
Żona Krzysztofa, Kinga, zaczęła zachowywać się dziwnie. Pewnego dnia urządziła awanturę o byle co, oskarżając go o wszystkie możliwe grzechy: talerz nieumyty, skarpetki rzucone byle gdzie, ciągłe zapominanie o jej prośbach. Zmęczyło ją sprzątanie za nim! A co najważniejsze – nie potrafił zarobić na nowy samochód. Krzysztof zaczął podejrzewać, iż nie chodzi o niego. Nagle zaczęła się stroić, zapisała na siłownię i odnowiła garderobę – ale nie dla niego. I w końcu odeszła do innego… Minął rok. Pewnego ranka Krzysztof obudził się od dzwonka do drzwi. Narzucił szlafrok, podszedł do przedpokoju, otworzył i zamarł, nie wierząc własnym oczom.
Ciężka szara chmura wpełzała powoli na czyste niebo, jakby niewidzialna ręka zamalowywała je ponurą farbą. Grube krople deszczu zaczęły uderzać o szybę. Krzysztof jechał uliczkami starego miasta nad Wisłą, a z każdą minutą ulewa nasilała się, a wiatr wył coraz głośniej. W aucie było ciepło, radio nuciło cicho melodię, ale za oknem panował chłód i smutek, od którego robiło się nieswojo.
Ulice opustoszały, tylko kilka samochodów mijało go, znikając w dali. Ile już krążył po mieście? W domu nie dało się wytrzymać, nogi same zaniosły go do auta. Krzysztof lubił rozmyślać za kierownicą, układając swoje życie jak puzzle, w których brakowało kluczowych elementów. Skręcił w wąską uliczkę, oddalając się od centrum, od domu, w którym wszystko przypominało o przeszłości.
Tydzień temu wróciła Kinga. Jej pojawienie się odnowiło ból, rozdrapało stare rany. Myślała, iż rozpłynie się na widok jej łez, iż wybaczy zdradę, zapomni obelgi. Odchodząc, oblała go pomyjami, nazywając nieudacznikiem, marnym facetem. Da się to zapomnieć?
Rok temu Kinga rozpętała kłótnię o nic. Krzyczała, iż ma dość jego bałaganu, iż nie spełnia jej prośb, iż nie zapewnia jej dostatniego życia. *„Cztery lata bez zagranicznych wakacji! Drugi rok nie mogę wyjechać nad morze! – rzucała mu w twarz. – Odchodzę do kogoś, kto mi to da!”* Krzysztof podejrzewał, iż jej nagłe wizyty na siłowni i nowe sukienki nie były dla niego. W domu chodziła w starym szlafroku, bez makijażu, a na zewnątrz lśniła. Nie zatrzymywał jej. Ból rozdzierał serce, ale przetrwał. Wypił z kumplami, ale gwałtownie wziął się w garść. Z czasem stało się lżej.
W pracy kobiety, dowiedziawszy się, iż jest wolny, ożywiły się. Nie potrzebowały drogich prezentów ani zagranicznych wycieczek – chciały po prostu mężczyzny u boku. A Krzysztof był dobrą partią: w sile wieku, z mieszkaniem, samochodem, bez alimentów. Ale żadna nie poruszyła jego serca. Nie unikał nowych relacji, ale iskry nie było. Kumple też się oddalili – ich żony bały się, iż wolny Krzysztof namówi ich mężów na przygody. Odwiedzał ich, ale wracał do pustego mieszkania, gdzie nikt na niego nie czekał.
Dzieci z Kingą nie mieli. Krzysztof się tym nie przejmował – nie wszystkim od razu się udaje. Kinga badała się, lekarze mówili, iż wszystko w porządku, trzeba czasu. Ale przy rozwodzie rzuciła: *„Jesteś do niczego! choćby żonę wybrałeś taką, która nie może urodzić!”* To uderzyło jak nóż. A jednak, gdyby została, wybaczyłby. Ale odeszła.
Po roku rozległo się to pukanie do drzwi. Krzysztof otworzył i oniemiał. W progu stała Kinga, zalaną łzami, błagając o przebaczenie. *„Pomyliłam się, zrozumiałam, kocham cię”*, powtarzała, przytulając się do niego. Odpowiedział, iż wybacza, ale nie zapomni. Jak przyjąć z powrotem kobietę, która poszła do innego, a teraz wróciła, bo ją zostawił? *„Wpuściłabyś mnie, gdybym odszedł?”* – spytał. Milczała. Odchodząc, kazał jej zabrać swoje rzeczy i zniknąć. *„Nie mam gdzie iść”*, szepnęła. *„A do mamy na wieś?”* – rzucił.
Wtedy, tak jak dziś, jeździł po mieście do nocy, aż zmęczył. Postanowił: jeżeli będzie w domu, spróbują na nowo. Przyzwyczaił się do niej, znał ją. Ale mieszkanie było puste. Krzysztof nie rozpaczał. Pomyślał i zrozumiał: nic by z tego nie wyszło. Wróciła z desperacji, a potem, znalazłszy kogoś lepszego, znowu by odeszła. Jak tu komukolwiek zaufać?
Deszcz przybierał na sile, wycieraczki ledwo nadążały. Krzysztof jechał, prowadząc cichą rozmowę z samym sobą. Postanowił zrobić jeszcze jedno kółko, zajechać na stację i wrócić do domu. Na światłach zatrzymał się. Nagle wzrok przykuła kobieta pod drzewem. Wiosenne liście nie dawały schronienia przed ulewą, była przemoczona do suchej nitki, patrząc w próżnię. Czerwone światło miało się zmienić, a ona stała wciąż w miejscu. Na kogo czeka? A może, tak jak on kiedyś, nie wie, gdzie iść?
Zapaliło się zielone, Krzysztof ruszył, ale zaraz zawrócił. Otworzył okno i trąbił. Kobieta nie drgnęła. *„Wsiadaj! Gdzie cię podwieźć?”* – krzyknął. Powoli odwróciła głowę. Łzy czy deszcz spływały po jej twarzy? *„Nie mogę tu stać!”* – ponaglił. Kobieta, ledwie powłócząc nogami, podeszła i wsiadła. Jej usta zadrżały, ale uśmiech nie wyszedł. *„Tapicerka zmoknie”*, pomyślał Krzysztof, włączając ogrzewanie fotela.
Przesunęła dłonią po mokrych włosach, próbując naciągnąć sukienkę na kolana. Tkanina przylepiała się. *„W schowku chusteczki”*, powiedział, ruszając. Wzięła jedną, otarła twarz. Jechali w ciszy. *„Gdzie cię zawieźć?”* – spytał w końcu. *„Nie mam gdzie”*, odparła cicho. W jej głosie czaiła się beznadzieja. *„No i wtopiłem”*, przemknęło mu przez myśl. *„A nie, przypomniałam sobie. Na dworzec”*, dodała. *„Dobrze. Od męża uciekłaś? Do mamy jedziesz? GA gdy wsiadła do jego samochodu, Krzysztof poczuł, iż może właśnie ta mokra, zagubiona kobieta, która straciła córkę, jest pierwszym promykiem światła w jego mroku.