W cieniu wielkiej wody

tygodnikprzeglad.pl 3 dni temu

Rok po powodzi sołtysi z gminy Głuchołazy mówią, iż zostali rzuceni na głęboką wodę

Mija rok od straszliwej powodzi z połowy września 2024 r. Trudno zapomnieć obrazy z Głuchołazów, miasta po katastrofie – zniszczonego, tonącego w mule, pozbawionego mostów. Pamiętamy Lądek-Zdrój, Stronie Śląskie, Kłodzko. I dziesiątki zalanych sołectw nad małymi ciekami czy rzeczułkami, które bezlitośnie rozrosły się i wypełzły z nieoczyszczanych rowów.

Na Opolszczyźnie straty poniosły 123 miejscowości. Powódź zniszczyła 80% dróg gminnych, uszkodziła lokalne. Ucierpiało 40% budynków mieszkalnych. Woda była bezlitosna dla mostów i infrastruktury. realizowane są prace Wód Polskich nad zabezpieczaniem rzek Biała Głuchołaska czy Złoty Potok, chwilowo niegroźne cieki wróciły do zarośniętych, zamulonych koryt. Głosy sołtysów, domagających się ich systematycznego oczyszczania i udrażniania, słabo dochodzą do decydentów. Każda rozmowa o powodzi uruchamia emocje. Łzy płyną i nie kłamią. Nie zajęto się stanem emocjonalnym mieszkańców, a powódź w nich tkwi. Te emocje nie znalazły bezpiecznego ujścia. Ludzi także trzeba odbudować, jak mosty i drogi.

Sołtysi nie unikają sformułowania, iż zostali wtedy rzuceni na głęboką wodę. Zaczynali pięcioletnią kadencję 1 lipca 2024 r., niektórzy po raz pierwszy.

Agnieszka, Bodzanów

Jedno z najbardziej zniszczonych sołectw – Bodzanów. Świeżo upieczoną sołtyską była rok temu Agnieszka Stępień, mama trojga dzieci, podczas powodzi w siódmym miesiącu ciąży. Patryk urodził się dwa tygodnie po terminie. Twarda Ślązaczka z Zabrza po 15 latach w Szkocji wróciła z najbliższymi do Polski, do rodzinnej miejscowości męża.

W sobotę 14 września w nocy z mężem, który w ostatniej chwili pełen niepokoju o rodzinę przyjechał ze Szkocji, sprawdzali stan wody Białej Głuchołaskiej. Opadała. Spali na parterze, żeby monitorować sytuację, około szóstej rano w niedzielę jeszcze wszystko było w porządku. Potok Bodzanowski wzbierał po opadach. – O siódmej dzwoni pani, iż już po wszystkim, woda płynie. Nigdy nie przeżyliśmy powodzi, woda gwałtownie wdzierała się na nasz ogród z dwóch stron. Nasz pies nie lubił kota, ale kiedy zabraliśmy je do domu, zaczęły się bawić i przytulać, wyczuły zagrożenie. Ratowaliśmy nasze pawie, kury – opowiada sołtyska.

Powódź rozcięła długą wieś na dwie części. Jedna, tam gdzie szkoła, przedszkole i kościół, była jak po wojnie – w mule, bez prądu. Drugą, wzdłuż asfaltówki, powódź dotknęła dużo mniej. Dziś płot szkoły jak wielobarwne kredki jest najradośniejszym punktem we wsi. Dzieci mają mieć ładnie.

Dzień po przejściu największej wody sołtyska otworzyła swoje podwórze i stodołę dla ludzi i na napływające od wtorku dary. Rozstawiono namioty. – Siedzieliśmy tu od rana do wieczora. Jak kładliśmy się spać, nie mieliśmy czasu myśleć, nie chcieliśmy choćby myśleć, co będzie. Mieliśmy dużo wolontariuszy, bardzo dużo wojska, każdy tu dostał pomoc – wspomina sołtyska. Gmina Głuchołazy współpracowała na bieżąco.

Agnieszka marzyła o chwili spokoju, wstawała wcześniej, żeby wypić w ciszy kawę w odremontowanej stodole, ale tam już było pełno ludzi, często nieznanych. – Tam był dostęp do prądu, czajników, pili kawę, rozkładali dary; zamieszanie, głośno. Nie czuliśmy się u siebie. Nie miałam już siły odbierać telefonów, poprosiliśmy panią, żeby odbierała, ale i tak ze mną chciano rozmawiać. Do dziś mam 250 połączeń nieodebranych i wiadomości z czasów powodzi, których nie byłam w stanie odczytać – przyznaje sołtyska. Zdarzało się, iż ktoś brał żywność, ale nie chciał np. takiego makaronu, puszki, pytał o szynkę albo wodę mniej gazowaną, lepszy proszek. Nadmiarem rzeczy, które jeszcze długo nadchodziły, Bodzanów dzielił się z domami dziecka.

Sołtyska przyjmowała wolontariuszy czasem i nad ranem. U niej działał sztab kryzysowy. Przyjeżdżał wojskowy, proboszcz, wolontariusze, Dobra Fabryka, ustalali, co zostało zrobione, co jest potrzebne. – Mieliśmy zeszyt z pracami, z potrzebami, np. AGD. Dużo osób przyjeżdżało ze sprzętem, kierowałam ich pod konkretne adresy. Zgłosiła się firma z food truckiem; w Rudawie, dalszej części wsi, koło gospodyń, wojsko, ksiądz w klasztorze wydawali ciepłe posiłki. Nasze córeczki (wtedy 11 i 12 lat) dziennie wydawały po 200 kaw – mówi sołtyska i dumna mama. Jako rodzina dawali z siebie 100%, spali po trzy-cztery godziny, a w domu mieli dzieci i sami byli zalani.

Po co mi to było

Hejt? Oczywiście. – Spotkał naszą ochotniczą straż pożarną, iż tu nie pomagała, a od początku była w Głuchołazach. Nie mieli kiedy swojego dobytku ratować. Ludzie są troszkę niesprawiedliwi. Miałam niemiłe sytuacje, ale ta była wyjątkowa: policja przyjechała na sygnale, dostali zgłoszenie, żeby sprawdzić mój punkt humanitarny. Słyszałam, iż daję „swoim”, np. 30 paczek, które rozdałam, albo iż nie informowałam o jakimś zasiłku. Nieprzyjemne artykuły, szkoda słów – wzdycha Agnieszka Stępień.

Doliczyła się trzech osób ze wsi, które przyszły podziękować za pracę podczas powodzi. Zdziwiła się, kiedy została zaproszona do Libiąża, skąd płynęła pomoc do Bodzanowa. – Dostałam podziękowania i prezent od burmistrza. Boże, obcy ludzie mi dziękują za coś, co robiłam dla moich mieszkańców. Dostałam podziękowania

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Post W cieniu wielkiej wody pojawił się poraz pierwszy w Przegląd.

Idź do oryginalnego materiału