Uzależnione od ubrań z drugiej ręki. "Czuję, iż ciuchy niosą historię"

natemat.pl 12 godzin temu
– Znalazłam świąteczne swetry po 20-30 zł i pomyślałam: przecież to okazja życia! Kupiłam więc pięć, dla całej rodziny, dla siebie aż dwa. Okazało się, iż są zupełnie niepraktyczne. Nadają się co najwyżej do zdjęcia pod choinką. Nie grzeją, mają fatalny skład. I nowe kupiłabym w tej samej cenie, bo akurat ruszyły wyprzedaże – przyznaje jedna z bohaterek naszego tekstu. Czy od zakupów w lumpeksach można się uzależnić? Zapytaliśmy o to prof. Andrzeja Falkowskiego, psychologa biznesu.


Co z tego, iż po nieboszczyku?


– Mam świetną złotą spódnicę, efektowną i błyszczącą, idealną na sylwestra – opowiada Agnieszka Porowska, dziennikarka, miłośniczka lumpeksów. – Ale jedną z moich największych perełek jest cygańska, skórzana spódnica z frędzlami. Duża, bardzo strojna. Trzeba w niej uważać, bo frędzle łatwo się plączą i można się potknąć. Ale efekt "wow" jest tego wart.

Jej największą miłością są jednak złote spodenki – całe w cekinach, błyszczące jak kula dyskotekowa. Kupiła je z myślą o burlesce, którą kiedyś tańczyła. Wyglądały na malusieńkie, bo były z młodzieżowej serii, ale okazały się elastyczne i idealnie się do mnie dopasowały. Trzymam je na inne artystyczne występy – opowiada.

Rozmawiamy przez telefon. Agnieszka mówi, iż właśnie stoi przed otwartą szafą. Wyciąga z niej jesienne kapelusze, czapkę w barwach reggae, którą kupiła specjalnie na festiwal.

O lumpeksach mówi z pasją: – To takie małe pchle targi, tylko iż pod dachem. Nie tylko ubrania się tam znajduje. Mam stamtąd kubki, książki Houellebecqa, a choćby maski na Halloween.

Wciąż trzyma w szafie swój pierwszy lumpeksowy nabytek – różowo-czarną bluzę Pumy z charakterystycznym paskiem i logo. – Miałam wtedy trzynaście lat. Byłam w alternatywnej fazie i trochę kłóciło się ze mną kupowanie markowego ciucha. A ta bluza była tak oldschoolowa, iż się skusiłam. Taki prawdziwy kresz z lat 80. albo 90.

Dziś ma 40 lat. Dlaczego kupuje w lumpeksach? – Pewnie głównie ze względów ekonomicznych. Skoro można znaleźć coś oryginalnego, za ułamek ceny, i nie wyglądać jak co druga dziewczyna w H&M-ie – to po co przepłacać? – mówi.

Ale czy rzeczywiście kupowanie w lumpeksach pozwala jej oszczędzać?


– Kupuję więcej, więc prawdę mówiąc... nie oszczędzam. W sklepie wzięłabym jedną sukienkę za stówę. W lumpeksie kupuję pięć za tę samą kwotę. Niby taniej, ale jednak wychodzi na to samo – kalkuluje. – Tyle iż mam po prostu dużo więcej rzeczy w szafie.

Agnieszki nie obrzydza to, iż większość ubrań z lumpeksów należała do kogoś wcześniej. Nie ma w niej tego lęku, który czasem słyszy od znajomych: "A co jeżeli to po nieboszczyku?". Dla niej to wręcz atut.

– Mam wrażenie, iż jak wkładam czyjeś ubranie, to zabieram ze sobą kawałek tej osoby. Jakąś cząstkę jej energii. To może brzmieć dziwnie, ale czuję, iż ciuchy niosą historię – mówi.

Dlatego szczególne miejsce w jej szafie zajmują sukienki po zmarłej babci.

W second-handach nie kupuje natomiast spodni.

– Zdecydowanie bardziej ciągnie mnie do sukienek. Łatwiej je przymierzyć, od razu widać, czy leżą, no i mają więcej charakteru.

Za to sportowej odzieży ma całkiem sporo. Często trafia na nowe rzeczy z metkami.

– Ostatnio dorwałam cały zestaw koszulek kolarskich. Jedna z nich to absolutny hit: z Ciasteczkowym Potworem! – opowiada z błyskiem w oku. – Założyłam ją na swoje pierwsze zawody MTB. Kolorowa, bajkowa. Już zawsze będzie mi się kojarzyć z tym debiutem.

Najwięcej zapłaciła za skórzaną spódnicę – 200 zł.

– Ale to nie był zwykły lumpeks, tylko vintage butik – tłumaczy. – To zupełnie inna liga. Rzeczy z historią, często z Włoch. Widać, iż to coś konkretnego, a nie przypadkowe, wygrzebane z kosza.

Największe lumpeksowe szaleństwo dopadło ją jak była w ciąży z drugim synem.

– Miałam wtedy lekkiego świra na punkcie lumpów – przyznaje – Znalazłam świąteczne swetry po 20–30 zł i pomyślałam: przecież to okazja życia! Kupiłam więc pięć, dla całej rodziny, dla siebie aż dwa.

Ale gwałtownie okazało się, że...

– Są zupełnie niepraktyczne – przyznaje. – Nadają się co najwyżej do zdjęcia pod choinką. Nie grzeją, mają fatalny skład. Potem zorientowałam się, iż w tej samej cenie mogłabym kupić nowe w sieciówce, bo akurat ruszyły wyprzedaże.

W Polsce jest ok. 14 tys. sklepów z używaną odzieżą. I choć w ostatnich latach zamknięto kilka tysięcy takich punktów to wcale nie znaczy, iż moda na odzież z "drugiej ręki" się kończy. Wręcz przeciwnie. Polacy pokochali rzeczy z odzysku. Używana odzież przeniosła się do internetu – zakupy są dziś szybsze, wygodniejsze i możliwe z każdego miejsca.

W tajemnicy


Wiktoria, choć na jakiś czas przeszła na zakupy online z miłości do tradycyjnych lumpeksów, gwałtownie wróciła do sklepów stacjonarnych. – Klikanie nie daje mi takiego zastrzyku adrenaliny jak szturmowanie wieszaków i grzebanie w koszach – przyznaje.

I dodaje:


– Ja choćby ten specyficzny zapach muszę czuć.

Jej ulubiony lumpeks otwiera się o 8 rano, a Wiktoria zaczyna pracę o 7:30. Mimo to często zaraz po rozpoczęciu dnia wyskakuje z pracy na szybkie zakupy. Na początku traktowała to jak niewinną przyjemność, ale z czasem zaczęła się tego wstydzić. Stało się to po tym, jak współpracownicy zaczęli docinać jej, iż jej poranne wypady do lumpeksu to coś więcej niż hobby – często żartują, iż jest uzależniona od polowania na ubrania z drugiej ręki.

– Dlatego teraz mówię im, iż idę do piekarni – przyznaje Wiktoria. – Po drodze kupuję drożdżówki dla wszystkich, a swoje lumpeksowe zdobycze chowam starannie do dużej torby.

Z czasem zaczęła ukrywać swoje zakupy także przed mężem.

– Na początku był zadowolony. Cieszył się, iż nie latam po galeriach jak żony jego kolegów. Mówił, iż umiem się ucieszyć z sukienki za 15 zł. Chwalił mnie, iż jestem gospodarna. Ale potem zaczął powtarzać, iż to już za często, iż trochę przesadzam. Dlatego teraz to, co kupię, chowam na dnie szafy.

I dodaje:


– Nie wiem, jak miałabym z tego zrezygnować. Uwielbiam ten zastrzyk adrenaliny.

Wiktoria przyznaje, iż kiedy kupi coś w lumpeksie, po prostu lepiej się czuje. Ma dużo energii, dobry humor i nastrój.

Czy nosi ubrania, które kupuje niemal codziennie?


– kilka – przyznaje. – Najczęściej nie mam gdzie tego założyć. W moim biurze obowiązuje dress- code i nie mogę sobie pozwolić na szaleństwo w ubiorze. A w lumpeksach kupuję najczęściej ciuchy charakterne, z pazurem.

Więcej za mniej – ale czy naprawdę?


Czy niska cena może psychologicznie usprawiedliwiać nadmierne zakupy?


– Tak, z psychologicznego punktu widzenia rzeczywiście tak to działa – mówi w rozmowie z naTemat.pl prof. Andrzej Falkowski, psycholog biznesu z Uniwersytetu SWPS. – Kiedy cena pojedynczego produktu jest bardzo niska, konsument odnosi wrażenie, iż "to prawie nic nie kosztuje". Myśli tak przy jednym produkcie, potem przy kolejnym i następnym. W rezultacie kupuje znacznie więcej, niż potrzebuje – często rzeczy, z których w ogóle nie skorzysta.

Jak tłumaczy ekspert, to klasyczny przykład działania tzw. heurystyk konsumenckich – uproszczonych mechanizmów, które pomagają nam podejmować szybkie decyzje, ale często prowadzą do błędów poznawczych.

– Znane badania Daniela Kahnemana i Amosa Tversky’ego, opisane m.in. w książce Pułapki myślenia, pokazują, jak działają takie skróty myślowe – np. heurystyka zakotwiczenia czy dostępności – wyjaśnia prof. Falkowski. – Dobrym przykładem jest eksperyment z ciągiem liczb. jeżeli poprosimy kogoś o oszacowanie iloczynu 1 × 2 × 3 × 4 × 5, zwykle poda niższy wynik niż przy ciągu 5 × 4 × 3 × 2 × 1 – mimo iż wynik jest dokładnie taki sam. To właśnie efekt zakotwiczenia: pierwsze liczby, które widzimy, wpływają na nasze postrzeganie całości.

Jak tłumaczy dalej, w przypadku zakupów działa ten sam mechanizm. Widząc niską cenę na początku, nasza percepcja kosztów zostaje "zakotwiczona". Myślimy, iż to niewielki wydatek – choćby jeżeli finalnie zostawiamy w sklepie znacznie więcej, niż planowaliśmy.

Kiedy miłość do lumpeksów przestaje być pasją, a staje się problemem?


– Może to być związane z tzw. zachowaniem kompulsywnym – tłumaczy prof. Falkowski. – W takich przypadkach zakupy nie wynikają z realnej potrzeby ani choćby z chęci sprawienia sobie przyjemności. Chodzi raczej o silne poczucie ulgi, które pojawia się po zakupie. To forma psychicznego zabezpieczenia – na chwilę poprawia nastrój i obniża napięcie, choć w rzeczywistości nie rozwiązuje żadnych problemów. A ponieważ mechanizm się powtarza, może prowadzić do uzależnienia.


Jednocześnie profesor podkreśla, iż nie każde intensywne zainteresowanie zakupami oznacza uzależnienie. – jeżeli ktoś odczuwa ekscytację jedynie w lumpeksach, a w innych sklepach zachowuje się racjonalnie i kupuje tylko to, co rzeczywiście potrzebne, najprawdopodobniej nie mamy do czynienia z kompulsją. W grę mogą wchodzić inne mechanizmy psychiczne: euforia z "polowania na okazje", rytuał czy poczucie estetycznej satysfakcji – wyjaśnia.

– Problem zaczyna się wtedy, gdy ktoś działa impulsywnie w każdym sklepie – nie tylko w second-handach, ale też w dyskontach czy tanich sieciówkach. jeżeli nie potrafi się powstrzymać, mimo iż dana rzecz nie jest mu potrzebna, mówimy o zakupoholizmie. A to już sytuacja, która wymaga pomocy specjalisty – podsumowuje prof. Falkowski.

Idź do oryginalnego materiału