Co z tego, iż po nieboszczyku?
– Mam świetną złotą spódnicę, efektowną i błyszczącą, idealną na sylwestra – opowiada Agnieszka Porowska, dziennikarka, miłośniczka lumpeksów. – Ale jedną z moich największych perełek jest cygańska, skórzana spódnica z frędzlami. Duża, bardzo strojna. Trzeba w niej uważać, bo frędzle łatwo się plączą i można się potknąć. Ale efekt "wow" jest tego wart.
Jej największą miłością są jednak złote spodenki – całe w cekinach, błyszczące jak kula dyskotekowa. Kupiła je z myślą o burlesce, którą kiedyś tańczyła. Wyglądały na malusieńkie, bo były z młodzieżowej serii, ale okazały się elastyczne i idealnie się do mnie dopasowały. Trzymam je na inne artystyczne występy – opowiada.
Rozmawiamy przez telefon. Agnieszka mówi, iż właśnie stoi przed otwartą szafą. Wyciąga z niej jesienne kapelusze, czapkę w barwach reggae, którą kupiła specjalnie na festiwal.
O lumpeksach mówi z pasją: – To takie małe pchle targi, tylko iż pod dachem. Nie tylko ubrania się tam znajduje. Mam stamtąd kubki, książki Houellebecqa, a choćby maski na Halloween.
Wciąż trzyma w szafie swój pierwszy lumpeksowy nabytek – różowo-czarną bluzę Pumy z charakterystycznym paskiem i logo. – Miałam wtedy trzynaście lat. Byłam w alternatywnej fazie i trochę kłóciło się ze mną kupowanie markowego ciucha. A ta bluza była tak oldschoolowa, iż się skusiłam. Taki prawdziwy kresz z lat 80. albo 90.
Dziś ma 40 lat. Dlaczego kupuje w lumpeksach? – Pewnie głównie ze względów ekonomicznych. Skoro można znaleźć coś oryginalnego, za ułamek ceny, i nie wyglądać jak co druga dziewczyna w H&M-ie – to po co przepłacać? – mówi.
Ale czy rzeczywiście kupowanie w lumpeksach pozwala jej oszczędzać?
– Kupuję więcej, więc prawdę mówiąc... nie oszczędzam. W sklepie wzięłabym jedną sukienkę za stówę. W lumpeksie kupuję pięć za tę samą kwotę. Niby taniej, ale jednak wychodzi na to samo – kalkuluje. – Tyle iż mam po prostu dużo więcej rzeczy w szafie.
Agnieszki nie obrzydza to, iż większość ubrań z lumpeksów należała do kogoś wcześniej. Nie ma w niej tego lęku, który czasem słyszy od znajomych: "A co jeżeli to po nieboszczyku?". Dla niej to wręcz atut.
– Mam wrażenie, iż jak wkładam czyjeś ubranie, to zabieram ze sobą kawałek tej osoby. Jakąś cząstkę jej energii. To może brzmieć dziwnie, ale czuję, iż ciuchy niosą historię – mówi.
Dlatego szczególne miejsce w jej szafie zajmują sukienki po zmarłej babci.
W second-handach nie kupuje natomiast spodni.
– Zdecydowanie bardziej ciągnie mnie do sukienek. Łatwiej je przymierzyć, od razu widać, czy leżą, no i mają więcej charakteru.
Za to sportowej odzieży ma całkiem sporo. Często trafia na nowe rzeczy z metkami.
– Ostatnio dorwałam cały zestaw koszulek kolarskich. Jedna z nich to absolutny hit: z Ciasteczkowym Potworem! – opowiada z błyskiem w oku. – Założyłam ją na swoje pierwsze zawody MTB. Kolorowa, bajkowa. Już zawsze będzie mi się kojarzyć z tym debiutem.
Najwięcej zapłaciła za skórzaną spódnicę – 200 zł.
– Ale to nie był zwykły lumpeks, tylko vintage butik – tłumaczy. – To zupełnie inna liga. Rzeczy z historią, często z Włoch. Widać, iż to coś konkretnego, a nie przypadkowe, wygrzebane z kosza.
Największe lumpeksowe szaleństwo dopadło ją jak była w ciąży z drugim synem.
– Miałam wtedy lekkiego świra na punkcie lumpów – przyznaje – Znalazłam świąteczne swetry po 20–30 zł i pomyślałam: przecież to okazja życia! Kupiłam więc pięć, dla całej rodziny, dla siebie aż dwa.
Ale gwałtownie okazało się, że...
– Są zupełnie niepraktyczne – przyznaje. – Nadają się co najwyżej do zdjęcia pod choinką. Nie grzeją, mają fatalny skład. Potem zorientowałam się, iż w tej samej cenie mogłabym kupić nowe w sieciówce, bo akurat ruszyły wyprzedaże.
W Polsce jest ok. 14 tys. sklepów z używaną odzieżą. I choć w ostatnich latach zamknięto kilka tysięcy takich punktów to wcale nie znaczy, iż moda na odzież z "drugiej ręki" się kończy. Wręcz przeciwnie. Polacy pokochali rzeczy z odzysku. Używana odzież przeniosła się do internetu – zakupy są dziś szybsze, wygodniejsze i możliwe z każdego miejsca.
W tajemnicy
Wiktoria, choć na jakiś czas przeszła na zakupy online z miłości do tradycyjnych lumpeksów, gwałtownie wróciła do sklepów stacjonarnych. – Klikanie nie daje mi takiego zastrzyku adrenaliny jak szturmowanie wieszaków i grzebanie w koszach – przyznaje.
I dodaje:
– Ja choćby ten specyficzny zapach muszę czuć.
Jej ulubiony lumpeks otwiera się o 8 rano, a Wiktoria zaczyna pracę o 7:30. Mimo to często zaraz po rozpoczęciu dnia wyskakuje z pracy na szybkie zakupy. Na początku traktowała to jak niewinną przyjemność, ale z czasem zaczęła się tego wstydzić. Stało się to po tym, jak współpracownicy zaczęli docinać jej, iż jej poranne wypady do lumpeksu to coś więcej niż hobby – często żartują, iż jest uzależniona od polowania na ubrania z drugiej ręki.
– Dlatego teraz mówię im, iż idę do piekarni – przyznaje Wiktoria. – Po drodze kupuję drożdżówki dla wszystkich, a swoje lumpeksowe zdobycze chowam starannie do dużej torby.
Z czasem zaczęła ukrywać swoje zakupy także przed mężem.
– Na początku był zadowolony. Cieszył się, iż nie latam po galeriach jak żony jego kolegów. Mówił, iż umiem się ucieszyć z sukienki za 15 zł. Chwalił mnie, iż jestem gospodarna. Ale potem zaczął powtarzać, iż to już za często, iż trochę przesadzam. Dlatego teraz to, co kupię, chowam na dnie szafy.
I dodaje:
– Nie wiem, jak miałabym z tego zrezygnować. Uwielbiam ten zastrzyk adrenaliny.
Wiktoria przyznaje, iż kiedy kupi coś w lumpeksie, po prostu lepiej się czuje. Ma dużo energii, dobry humor i nastrój.
Czy nosi ubrania, które kupuje niemal codziennie?
– kilka – przyznaje. – Najczęściej nie mam gdzie tego założyć. W moim biurze obowiązuje dress- code i nie mogę sobie pozwolić na szaleństwo w ubiorze. A w lumpeksach kupuję najczęściej ciuchy charakterne, z pazurem.
Więcej za mniej – ale czy naprawdę?
Czy niska cena może psychologicznie usprawiedliwiać nadmierne zakupy?
– Tak, z psychologicznego punktu widzenia rzeczywiście tak to działa – mówi w rozmowie z naTemat.pl prof. Andrzej Falkowski, psycholog biznesu z Uniwersytetu SWPS. – Kiedy cena pojedynczego produktu jest bardzo niska, konsument odnosi wrażenie, iż "to prawie nic nie kosztuje". Myśli tak przy jednym produkcie, potem przy kolejnym i następnym. W rezultacie kupuje znacznie więcej, niż potrzebuje – często rzeczy, z których w ogóle nie skorzysta.
Jak tłumaczy ekspert, to klasyczny przykład działania tzw. heurystyk konsumenckich – uproszczonych mechanizmów, które pomagają nam podejmować szybkie decyzje, ale często prowadzą do błędów poznawczych.
– Znane badania Daniela Kahnemana i Amosa Tversky’ego, opisane m.in. w książce Pułapki myślenia, pokazują, jak działają takie skróty myślowe – np. heurystyka zakotwiczenia czy dostępności – wyjaśnia prof. Falkowski. – Dobrym przykładem jest eksperyment z ciągiem liczb. jeżeli poprosimy kogoś o oszacowanie iloczynu 1 × 2 × 3 × 4 × 5, zwykle poda niższy wynik niż przy ciągu 5 × 4 × 3 × 2 × 1 – mimo iż wynik jest dokładnie taki sam. To właśnie efekt zakotwiczenia: pierwsze liczby, które widzimy, wpływają na nasze postrzeganie całości.
Jak tłumaczy dalej, w przypadku zakupów działa ten sam mechanizm. Widząc niską cenę na początku, nasza percepcja kosztów zostaje "zakotwiczona". Myślimy, iż to niewielki wydatek – choćby jeżeli finalnie zostawiamy w sklepie znacznie więcej, niż planowaliśmy.
Kiedy miłość do lumpeksów przestaje być pasją, a staje się problemem?
– Może to być związane z tzw. zachowaniem kompulsywnym – tłumaczy prof. Falkowski. – W takich przypadkach zakupy nie wynikają z realnej potrzeby ani choćby z chęci sprawienia sobie przyjemności. Chodzi raczej o silne poczucie ulgi, które pojawia się po zakupie. To forma psychicznego zabezpieczenia – na chwilę poprawia nastrój i obniża napięcie, choć w rzeczywistości nie rozwiązuje żadnych problemów. A ponieważ mechanizm się powtarza, może prowadzić do uzależnienia.
Jednocześnie profesor podkreśla, iż nie każde intensywne zainteresowanie zakupami oznacza uzależnienie. – jeżeli ktoś odczuwa ekscytację jedynie w lumpeksach, a w innych sklepach zachowuje się racjonalnie i kupuje tylko to, co rzeczywiście potrzebne, najprawdopodobniej nie mamy do czynienia z kompulsją. W grę mogą wchodzić inne mechanizmy psychiczne: euforia z "polowania na okazje", rytuał czy poczucie estetycznej satysfakcji – wyjaśnia.
– Problem zaczyna się wtedy, gdy ktoś działa impulsywnie w każdym sklepie – nie tylko w second-handach, ale też w dyskontach czy tanich sieciówkach. jeżeli nie potrafi się powstrzymać, mimo iż dana rzecz nie jest mu potrzebna, mówimy o zakupoholizmie. A to już sytuacja, która wymaga pomocy specjalisty – podsumowuje prof. Falkowski.