Uwolnienie

newskey24.com 2 tygodni temu

Wczoraj Kasia skończyła 47 lat. Dwa lata temu jej życie zostało złamane. Trzeba przyznać, iż to takie banalne zdanie, a jednak idealnie oddaje to, co ją spotkało.

Znalazła sukienkę zaledwie kilka dni przed urodzinami. Zadzwoniła do mamy i powiedziała, iż kupiła niebieską sukienkę. Mama zażądała, żeby natychmiast ją przymierzyła. Gdy Kasia ją założyła, mama była zachwycona. „Wyglądasz w niej jak lalka. Ale to wcale nie niebieski, to turkus!”. Niesamowite pokolenie. Pewnie dlatego, iż chodzili do krawcowych, omawiali fasony, dobierali tkaniny. Każda sukienka była wtedy wydarzeniem.

W każdym razie, sukienka w kolorze turkusu, która już wiedziała, iż nie jest „jakimś tam niebieskim”, czekała na wyjście w świat.

Na te urodziny Kasia zaprosiła wszystkich nielicznych krewnych i przyjaciół. W restauracji przygotowano dla nich stolik w zacisznym, małym salonie.

Jej kuzynka, Gosia, wygłosiła toast, który trwał dobrych dziesięć minut. Opowiedziała, jak w wieku lat szesnastu upiły się i łapały taksówkę. Nie mogły sobie przypomnieć, jak odmienia się słowo „kościół”. Powtarzały taksówkarzowi: „Nie rozumie pan?! Mieszkamy przy kościele! Ko-ście-le! Miasteczko-Ząbki! Jedź do centrum, tam pokażemy!”. I zaproponowała, żeby się upić na umór, żeby nie pamiętać własnego adresu. Ale jej romantyczny zapał zgasiło przypomnienie, iż wszyscy zatrzymali się w tym samym hotelu gdzie była restauracja. „Zero romantyzmu”, zaśmiała się Gosia. A jej mąż dodał: „Przestaliśmy włazić do kochanek przez okna! Ale tylko dlatego, iż mamy moskitiery. Inaczej dalej byśmy to robili. Zwłaszcza ja”. „Oczywiście. Macie przecież parterowy dom”, zaśmiała się Kasia. Wszyscy wybuchnęli śmiechem.

Potem toast wygłosił Arek, mąż Ireny, drugiej kuzynki. Arek przypomniał ich wyjazd do Sopotu sto lat temu. Na początku wszyscy zaczęli wygrywać. A potem przegrali do ostatniego grosza. Kiedy wyszli z kasyna, Kasia powiedziała: „Co byście bez mnie zrobili? Schowałam pięćdziesiąt złotych na wódkę i zakąski”. I tak pili na całe pięćdziesiąt złotych, a potem spacerowali po molo i śpiewali „Pod niebem blues”. „Więc pijmy za wspaniałą kobietę, która uratowała nas od śmierci głodowej bez wódki!”. Mąż mamy, Henryk Jerzy, żałował, iż w restauracji nie ma wagi, bo mógłby wypić bruderszaft. I wszyscy zaczęli nucić „Pod niebem blues”, powoli przechodząc w szept, jak w tej słynnej scenie w saunie.

Wieczór był świetny. Mąż, co prawda, nie wygłosił toastu, ale nigdy nie umiał. Zawsze żartował, iż jest informatykiem, a nie mówcą.

Nazajutrz umówili się na wspólne śniadanie i spacer po Łazienkach. Wieczorem wszyscy się rozjechali, a Kasia z mężem zostali sami w mieszkaniu.

Mąż, patrząc w kąt, gdzie stało biurko z komputerem, powiedział, iż muszą porozmawiać. I Kasi nagle zrobiło się nieswojo. Tak naprawdę cały dzień czuła się dziwnie. Myślała, iż nie wypiła aż tak dużo, a jednak coś ją z środka rozsadzało. Mąż oznajmił, iż poznał inną kobietę, zakochał się i odchodzi właśnie teraz. Po prostu nie chciał psuć święta.

Następny rok był rokiem litery „P”. Przemiana, przeprowadzka, płacz, pustka, pijatyka, płacz…

A na swoje 46. urodziny Kasia postanowiła zmienić literę. Obudziła się i poszła nad jezioro. choćby w najciemniejsze dni starała się codziennie rano wychodzić na spacer. Był chłodny poranek. Styczeń. Na brzegu nie było nikogo. I ta świeżość, samotność, a może energia jeziora, jakoś ją podniosła, i nagle wyraźnie poczuła, iż jest zdrowa. Nigdy nie wierzyła w te wszystkie energetyczne bzdury, ale w tym momencie fizycznie poczuła, jak cała ciemność i smutek odlatują.

Tylko wciąż nie mogła zrobić pełnego wydechu.

Postanowiła, iż następny rok będzie rokiem litery „N”. Nowe znajomości, nowa „Ja”, ale nic mi nie zrobi!

Tego samego dnia założyła profil na portalu randkowym. Spośród wszystkich, którzy do niej napisali, spodobał jej się jeden mężczyzna. Poznali się. To było rok temu.

Trudno uwierzyć, jak bardzo zmieniło się jej życie w ciągu roku. Czy widać to po liniach na dłoni? Może jej linia życia się urywa i zaczyna od nowa? Dokładnie dzisiaj. Kasia z przyjemnością wciągnęła w płuca poranne powietrze, ale wciąż nie mogła w pełni wydychać.

Zadzwoniła do mamy, żeby się przywitać.
„Powiedziałam Ali, iż wybierasz się w podróż, i bardzo chce, żebyś u nich przenocowała”, powiedziała mama.
„Dobrze, uwielbiam ich. Myślałam, żeby jechać prosto do Zakopanego, ale zatrzymam się u nich w Warszawie. To po drodze. Od nich do Zakopanego już blisko i na lunch będę u Nolów”.

Przyjaciele nazywali Olka i Olę Nolami, bo mieli trzy „O” w imionach i nazwisku. I zostali jej przyjaciółmi.

Drugiego dnia Kasia dotarła do Warszawy. Ala i Filip już nakryli do stołu i uprzedzili Kasię, żeby nie najadła się wędliną i sałatką, bo mają niespodziankę. Po około dwudziestu minutach do środka wszedł „niespodzianka”. Ala powiedziała:
„Kasiu, poznaj, to Wiktor. Nasz sąsiad. Niestety, wybiera się do Krakowa, więc niedługo się przeprowadza. Ale dziś raczy nas pieczoną sandaczem według tajnego przepisu”.
„Miło mi”, powiedział Wiktor.
„Wzajemnie”, odparła Kasia. Spodobał jej się tak bardzo, iż poczuła lekki zawstydzenie wobec Igora, do którego jechała do Szczyrku. Wiktor miał około pięćdziesiątki. Nie przystojniak i nie sportowiec, ale miał bardzo otwarty, inteligentny uśmiech.

„No, młodzieży, na kogo czekamy?”, wzniósł kieliszek Filip.
Wiktor nalał Kasi i sobie po kieliszku. „Przejdziemy na ‘ty’? W końcu jesteśmy młodzi”.
„Z przyjemnością”, uśmiechnęła się Kasia. A Wiktor zakomenderował: „Młodzież gotowa! Na zdrowie!”.
Wszyscy się zaśmiali i wypili.

„Dzisiaj na stole takie pyszności jak w Nowy Rok. Wiktor! Nie jestem wielbicielką ryb, ale”Kasia spojrzała na Wiktora i białego labradora, uśmiechnęła się szeroko, i w końcu poczuła, jak całe napięcie opuszcza jej ciało – teraz była gotowa na nowy rozdział.”

Idź do oryginalnego materiału