Usiadł przy stole, sprawiając wrażenie bezdomnego, ale gdy zabrał głos, w kawiarni wszyscy zamilkli.

newsempire24.com 2 tygodni temu

Siada przy stoliku, przyciągając wzrok swoją zniszczoną, żółtą kurtką i podniszczonymi spodniami, które zdają się być dopiero co wyciągnięte z gruzu zawalonego budynku. Nikt nie podchodzi, ale nie wita go też. Ludzie przyglądają się, szepczą. Dwie kobiety przy sąsiednim stoliku cofają się, jakby jego obecność była zaraźliwa.

Sam siada, nie zamawia nic. Wyciąga serwetkę, położy ją starannie przed siebie i patrzy na własne dłonie.

Wtedy podchodzi niepewnie kelnerka.
Panie, potrzebuje pan pomocy? pyta.
On milknie i potrząsa głową.
Tylko jestem głodny mówi. Właśnie przybyłem z pożaru przy ul. Szóstej.

W pomieszczeniu zapada przerażająca cisza. Tego samego poranka wszystkie media relacjonowały pożar w trójkondygnacyjnym bloku przy ul. Szóstej. Nie było ofiar, bo dwie osoby udało się wyciągnąć jeszcze przed przyjazdem straży po wyjściu tylnej klatki. Nikt nie zdradza, kto je uratował.

Wtedy wstaje dziewczyna w skórzanej kurtce. Pięć minut temu przewracała oczy, a teraz podchodzi i siada naprzeciw, jakbyćby znała go od zawsze.
Dzień dobry mówi, wyciągając portfel. Pozwól, iż zapłacę panu śniadanie.

Mężczyzna miga powiekami, jakby nie dosłyszał, po czym skinie głową. Kelnerka niepewnie przyjmuje zamówienie: naleśniki, jajka sadzone, kawa wszystko, czego nie poprosił.

Jak się pan nazywa? pyta dziewczyna.
Mężczyzna zastanawia się. Mateusz.

Wypowiadając imię, tonuje je jakby to była wymyślona nazwa, ale w jego głosie drży zmęczenie, które nie wydaje się kłamstwem.

Ja mam na imię Kaja odpowiada dziewczyna, uśmiechając się mimo wszystko.

Mateusz nie odwzajemnia uśmiechu, ale wolno kiwa głową i nie przestaje patrzeć na swoje dłonie, jakby wspominał coś strasznego.

Dziś rano oglądałam wiadomości mówi Kaja, mówili, iż ktoś uratował dwie osoby przez boczną klatkę schodową, rzekomo zamkniętą.
Tak przyznaje Mateusz, przez cały czas obserwując swoją dłonię. Nie była całkiem zamknięta, po prostu dym był przytłaczający i ludzie wpadają w panikę.
Czyli pan to zrobił? dopytuje.
Mateusz wzrusza ramionami. Byłem tam.
Pan pan mieszkował tam? pyta Kaja.
Mateusz patrzy na nią, nie złością, a wyczerpaniem. Nie do końca. Zająłem jedną pustą kawalerkę. Nie powinienem był tam być.

Podczas gdy podają jedzenie, Kaja przestaje zadawać pytania, po prostu kładzie talerz przed Mateuszem i mówi:
Jedz.

Nie sięga po sztućce, jedząc rękoma, jakby zapomniał o manierach. Wszyscy wciąż przyglądają się i szepczą, ale nieco ciszej. Gdy połowie jajecznicy znika, Mateusz podnosi wzrok:
Krzyczały. Kobieta nie mogła się ruszyć. Chłopiec miał chyba sześć lat. Po prostu przytuliłem ich.

Pan ich uratował stwierdza Kaja.
Może. odpowiada. Nie jestem bohaterem, po prostu poczułem zapach dymu i nie miałem nic do stracenia.

Kaja nie wie, co odpowiedzieć, i pozwala mu dokończyć posiłek. Gdy kończy, wyciera ręce tą samą serwetką, którą wcześniej starannie położył, składa ją i wsadza do kieszeni.

Kaja zauważa drżenie jego dłoni.
Wszystko w porządku? pyta.
Mateusz przytakuje. Całą noc stałem na nogach.
Gdzie pan się wybiera?
Nie odpowiada.
Potrzebuje pan pomocy?
Machnął ramieniem, ledwie zauważalnie. Nie tej, którąś ludzie zwykle oferują.

Usiedli w milczeniu, potem Kaja pyta:
Dlaczego mieszkał w pustej kawalerce? Czy jest pan bezdomny?
Nie wydaje się obrażony, mówi tylko:
To kiedyś tam mieszkałem, zanim to wszystko się stało.

Co się stało? dopytuje.
Mateusz kieruje wzrok na blat, jakby odpowiedź była wżłobiona w drewnianą strukturę. W zeszłym roku zginęła moja żona w wypadku samochodowym. Po tym straciłem mieszkanie i nie mogłem tego przetrawić.

Kaja czuje w gardle nóżkę. Nie spodziewała się takiej szczerości.
Bardzo mi przykro mówi.

Mateusz skinie głową, wstaje i mówi:
Dziękuję za jedzenie.

Na pewno nie chce pan zostać jeszcze trochę? pyta Kaja.
Nie powinienem tu być.

Zaraz miał wyjść, gdy Kaja wstaje:
Poczekaj.

Patrzy na niego surowym, ale uważnym spojrzeniem.
Nie możesz po prostu tak odejść. Uratowałeś ludzi. To się liczy.

Mateusz uśmiecha się smutno.
To i tak nie zmieni, gdzie tej nocy będę spał.

Kaja przygryza wargę, rozgląda się po kawiarni, wciąż obserwują ich ludzie.
Chodź ze mną mówi.

Mateusz marszczy brwi.
Dokąd?
Mój brat prowadzi schronisko. Nie jest duże, nie jest idealne, ale jest ciepło i bezpiecznie.

Patrzy na nią, jakby dziewczyna podawała mu księżyc z nieba.
Dlaczego to robisz?
Nie wiem. Może dlatego, iż przypomina mi to tatę. Naprawiał w okolicy rowery dzieci. Nigdy nic nie żądał, tylko dawał.

Usta Mateusza drżą. Bez słowa rusza za nią.

Schronisko znajduje się w podziemiach starego kościoła, trzy bloki od centrum. Ogrzewanie szwankuje, łóżka są twarde, kawa podana w kartonikach, ale personel jest miły i nikt nie patrzy na Mateusza, jakby nie miał tu miejsca.

Kaja zostaje jeszcze chwilę, pomaga w rejestracji nowych przybyszów. Co jakiś czas spogląda na Mateusza, który siedzi przy stole i wpatruje się w pustkę.
Daj mu czas szepcze jej brat, Mikołaj. Tacy goście potrzebują chwil, by znów poczuli się ludźmi.

Kaja przytakuje. Nie mówi tego głośno, ale postanawia przychodzić codziennie, dopóki nie zobaczy jego uśmiechu.

Wiadomości rozchodzą się szybko. Ocaleni z pożaru się ukazują: młoda matka, Irmina, i jej syn, Jarek. Opowiadają reporterom, iż mężczyzna wyprowadził ich przez gęsty dym, w miejscu wciągnął chłopca do swojego płaszcza i rzekł: Trzymaj oddech. Nie puść się.

Do schroniska przyjeżdża furgonetka agencji prasowej, ale Mikołaj odrzuca ich.
Nie jesteśmy jeszcze gotowi.

Kaja jednak wyciąga telefon i kontaktuje się z Irminą przez internet. Gdy się spotykają, to cichy, emocjonalny moment. Irmina płacze, a Jarek podaje Mateuszowi rysunek: dwie patyczkowe ludki trzymają się za ręce, pod nimi wielkimi, wygiętymi literami: URATOWAŁEŚ MNIE.

Mateusz nie płacze, ale ręce mu znów drżą. Przylepia rysunek taśmą do ściany przy stole.

Tydzień później do schroniska wchodzi elegancko ubrany mężczyzna. Przedstawia się jako Janusz Sieradzki, właściciel nieruchomości, do której należał spłonęły budynek Kwiatowa.

Chcę znaleźć tego, który ich uratował mówi Janusz. Jestem jego dłużnikiem.

Mikołaj wskazuje w stronę kąta.
Tam jest.

Janusz podchodzi do Mateusza, który powoli wstaje.
Słyszałem, co zrobiłeś mówi. Oficjalnie nikt nie przyjął na siebie odpowiedzialności. Ty też nic nie żądałeś. Dlatego wierzę w ciebie.

Mateusz przytakuje.

Mam propozycję kontynuuje Janusz. Mam budynek, potrzebuję kogoś, kto będzie tam mieszkał, pilnował porządku, sprzątał i od czasu do czasu naprawiał drobne usterki. Dostaniesz własne mieszkanie, za darmo.

Mateusz mruga.
Dlaczego ja?
Bo pokazałeś, iż nie każdy przychodzi po pomoc, ale po to, by naprawdę pomagać.

Zamyślił się chwilę.
Nie mam narzędzi.
Dam ci je.
Nie mam telefonu.
Kupimy go.
Nie radzę sobie dobrze w kontaktach z ludźmi.
Nie musisz. Wystarczy, iż będziesz godny zaufania.

Nie zgadza się od razu, ale po trzech dniach opuszcza schronisko z małą torbą i złożonym w kieszeni rysunkiem.

Kaja przytula go mocno.
Nie znikaj znowu, dobrze?

Mateusz uśmiecha się prawdziwie.
Nie zniknę.

Mija kilka miesięcy. Nowe miejsce jest skromne, nieco zaniedbane, ale jego własne. Maluje ściany, naprawia rury, przywraca do życia porzucony ogródek przy podwórzu.

Kaja odwiedza go w weekendy, czasem przychodzą Irmina i Jarek z ciastem, kredkami i drobnymi normalnymi rzeczami życia.

Mateusz zaczyna naprawiać stare rowery, potem kosiarki, potem radia. Mieszkańcy okolicy zostawiają muzułki z napisem: jeżeli możesz naprawić, zostaw. To daje mu powód, by wstawać każdego ranka.

Pewnego dnia przychodzi mężczyzna z zakurzonym gitarą.
Potrzebuje strun mówi. Myślę, iż przyda ci się.

Mateusz chwyta ją jakby była szklana.
Grał? pyta.
Grałem kiedyś szepcze Mateusz.

Wieczorem Kaja widzi go na podwórzu, delikatnie napinającego struny. Niepewnie, ale pewną ręką.
Wiesz mówi teraz jesteś już legendą.
Mateusz potrząsa głową.
Zrobiłem to, co każdy by zrobił.
Nie, Mateuszu szepcze Kaja. To, co zrobiłeś, to coś, czego większość nie odważyłaby się zrobić.

Następnego poranka przychodzi list od miasta. Kurier wręcza go. To wyróżnienie społeczne dla Mateusza. Najpierwzględem odrzuca je, twierdząc, iż nie potrzebuje oklasków.

Kaja namawia go:
Nie chodzi o ciebie. Zrób to za Jarka, za wszystkich, którzy czuli się niewidzialni.

Mateusz zakłada pożyczoną kurtkę, podchodzi do mównicy i odczytuje krótki tekst, który pomógł napisać Kaja. Jego głos drży, ale kończy przemówienie.

Kiedy schodzi ze sceny, tłum wstaje i bije brawo, aż do owacji stojącej. W drugim rzędzie siedzi ktoś, kogo nie widział od lat jego brat, Nikodem.

Po ceremonii Nikodem podchodzi, łzami w oczach.
Czytałem o tobie w wiadomościach mówi. Straciłem nadzieję. Przepraszam, iż nie byłem przy tobie, kiedy kiedy cię straciłeś.

Mateusz nie mówi nic, po prostu obejmuje Nikodema.

Nie jest to doskonałe. Nie jest całkiem doskonałe. Ale Kaja zostaje przy nim, codziennie przychodzi, dopóki nie zobaczy w jego oczach uśmiechu.

Wieczorem siedzą razem na werandzie i patrzą w gwiazdy.
Myślisz, iż to wszystko przypadek? pyta Mateusz. Że znalazłem się w tym budynku, iż usłyszałem krzyki?

Kaja zamyśli się na chwilę.
Myślę, iż wszechświat czasem daje drugą szansę tym, którzy mają być tymi, kim powinni być.

Mateusz przytakuje.
Być może masz rację może jeszcze się uda.

Kaja opiera głowę na jego ramieniu.
Uda się.

I po raz pierwszy po długim czasie Mateusz naprawdę wierzy w to.

Idź do oryginalnego materiału