— Moja kuzynka urodziła córeczkę, a ja przed jej porodem zawiozłam jej trzy wielkie torby rzeczy dla dziewczynki — opowiada czterdziestoletnia Agnieszka z Tarnowa.
— Wszystko w różach, falbankach, kwiatuszkach, z kokardkami. Nowiutkie rzeczy, jeszcze z metkami. Patrzyła na mnie zdziwiona: „Skąd ty masz takie ubranka? Przecież masz trzyletniego syna!”. A ja jej mówię: „To wszystko od mojej teściowej, wyobraź sobie! Zawsze marzyła o dziewczynce. Najpierw urodziła jej się córka – czyli mój mąż Tomek, potem wnuk…”.
— Czyli jej wielkie marzenie się nie spełniło?
— Nie spełniło się, ale pani Barbara, moja teściowa, nie zamierzała się poddawać. Powiedziała o naszym synku: „No cóż, pierwszy naleśnik zawsze nieudany. Drugi będzie na pewno dziewczynką!”
Teściowa Agnieszki, pani Barbara, urodziła swojego jedynego syna dość późno, sama, bez męża — jak mówiła, „dla siebie”. Liczyła na córkę, ale urodził się syn. Była bardzo opiekuńczą matką, dla Tomka niczego nie żałowała, ale wszyscy wiedzieli, iż jej największym niespełnionym marzeniem była dziewczynka.
— Przez pierwsze lata ubierała Tomka jak dziewczynkę! — opowiada Agnieszka. — Sukienki, długie włosy, kokardki… Gdy miał jakieś 13–14 lat, spalił wszystkie swoje dziecięce zdjęcia. Mówił, iż nie chce, żeby ktokolwiek je zobaczył. Matka płakała, ale przecież sama sobie na to zasłużyła…
Z czasem Barbara pogodziła się z tym, iż nie wyjdzie za mąż, drugiego dziecka nie zdecydowała się mieć. Żyła nadzieją, iż jej syn kiedyś urodzi jej wnuczki. Ale i tu pojawiły się trudności — Tomek nie spieszył się z ożenkiem. Miał dobrą pracę, mieszkanie w Krakowie, samochód. W wieku 33 lat poznał Agnieszkę, rok później wzięli ślub, a po trzech latach urodził się ich pierwszy syn.
— Ja też nie urodziłam wcześnie, miałam 37 lat — mówi Agnieszka. — A pani Barbara całą ciążę powtarzała, iż będzie dziewczynka. Miała własne obliczenia, przesądy, “brzuch ogórkiem”, “ciągnie mnie do słodkiego”, no wszystko się zgadzało! Na pierwszym USG nie było widać płci, i to tylko utwierdziło ją w przekonaniu, iż to dziewczynka. Bo chłopcy to rzekomo od razu się pokazują…
Ale na późniejszych badaniach lekarz wyraźnie powiedział: chłopiec. Teściowa nie chciała w to uwierzyć. Szukała w internecie historii, gdzie lekarze się pomylili.
— Opowiadała, iż jakiemuś małżeństwu z Rzeszowa mówili, iż będą mieć bliźniaki, a urodziły się trojaczki! — śmieje się Agnieszka.
— I na tej podstawie próbowała udowodnić, iż u mnie na pewno będzie dziewczynka…
Ostatecznie, kiedy urodził się Maksymilian, pani Barbara zareagowała z zaskakującym spokojem. Bez entuzjazmu, ale i bez rozpaczy. Tylko powiedziała chłodno: „Dziewczynka jeszcze przed nami”.
I od razu po wyjściu ze szpitala zaczęła Agnieszkę namawiać na kolejne dziecko. — Bo czas nagli, wiadomo, wiek Agnieszki, ale też… jej własny. Już dobrze po siedemdziesiątce, a wnuka doczekała się dość późno.
— U niej już cała szafa ubrań dla dziewczynki! — wzdycha Agnieszka. — Najpierw próbowała na siłę ubrać naszego synka, Maksa, w różowe opaski. Mój mąż postawił twarde „nie”. Więc Barbara zaczęła gromadzić te ubranka „na przyszłość”. Trzy wielkie torby — oddałam je kuzynce. Po co mają leżeć?
— Czyli nie planujecie drugiego dziecka?
— A wyglądam jak szalona? Mam 40 lat! Nasz synek urodził się zdrowy i to jest dla mnie cud. Nie chcę kusić losu drugi raz. Cieszę się z tego, co mamy.
Trzeba dodać, iż pani Barbara nie pomaga z wnukiem. Zresztą — to przecież nie dziewczynka. Gdyby była dziewczynka, ooo, to co innego. A tak — odwiedzi raz na jakiś czas, pogłaszcze po głowie, zje ciasto i wraca do siebie. Cały ciężar opieki spoczywa na Agnieszce. Tomek pomaga, ale całymi dniami pracuje.
— Tłumaczyłam jej, iż drugie dziecko w naszym przypadku to wielki wysiłek, również emocjonalny i finansowy. Ale dla niej to żaden argument. Według niej w dzisiejszych czasach kobiety rodzą choćby po pięćdziesiątce! A pieluchy i pralka automatyczna wszystko załatwią. Gdy Tomek powiedział, iż jeżeli znów będzie chłopiec, to co wtedy? Machnęła ręką — „Nie będzie! Będzie dziewczynka i koniec!”
Kłócić się z teściową Agnieszka nie chce. Ale temat wraca jak bumerang. Dlatego razem z mężem zdecydowali, iż będą udawać, iż „planują”, a tak naprawdę po prostu będą temat przeciągać.
— Niedawno Tomek przyniósł z domu 100 tysięcy złotych — mówi Agnieszka. — Mówi, iż mama dała na… zapłodnienie in vitro. Bo „czasu nie ma”. Położyliśmy pieniądze na lokatę. Nie planujemy żadnego in vitro. Ale Barbara nie przyjmie odmowy, więc odkładamy temat w czasie.
Czy powinni powiedzieć jej wprost? Oddać pieniądze i zakończyć temat raz na zawsze? Może i tak — przecież to ich życie. Ale może ich sposób też nie jest zły — łagodny, spokojny. A z czasem… może Barbara sama się z tym pogodzi.
A Ty? Jak radzisz sobie z presją cudzych niespełnionych marzeń? Czy potrafisz stawiać granice, gdy chodzi o swoją rodzinę?