Urlop z bezczelną rodziną, czyli jak postawić granice krewnym: Dwa tygodnie w obskurnym pensjonacie, roszczeniowa ciotka Nina i finałowa kłótnia, po której wreszcie wszystko wychodzi na jaw

newsempire24.com 4 godzin temu

Na urlopie z bezczelną rodziną trzeba w końcu powiedzieć dość.

Ja już dwa tygodnie wytrzymuję, Szymek! Dwa tygodnie w tej szopie, którą oni śmią nazywać hotelem.
Po cholerę się na to w ogóle zgadzaliśmy?
Bo mama prosiła. Kasiunia musi odpocząć, Kasiunia nie ma łatwego życia mruknął brat, parodiując matkę.

Faktycznie, los ciotki Kasi to nie była niezła bajka, ale żal jej szło Lubie jak po grudzie. No ni cholery.

Kasia, siostra mamy od strony matki, zawsze była tą biedną krewną, której wszyscy byli coś winni.

Walizka nie chciała się zamknąć. Luba z dziką determinacją dociskała kolanem klapę, próbując wcisnąć suwak w rowek, ale ten drań się rozjeżdżał, wyrzucając na zewnątrz brzeg ręcznika plażowego.

Za cienką dykcianką, która tu dumnie udawała ścianę w tym żałosnym domu gościnnym, słychać było pisk to darła się Szymek, sześciolatek, synek Kasi.

Nie zjem tej kaszy! Nie zjem! Chcę nugetsy! wrzeszczał, jakby go ze skóry obdzierali.

Zaraz potem trzask, stuk talerza i zmęczony, zachrypnięty głos Kasi:

No jedz, kochanie, za mamusię, łyżeczkę

Weronika, leć do sklepu, przynieś mu te nugetsy, słyszysz, jak się dziecko drze Ja nóg nie czuję, padam.

Luba zamarła, ściskając suwak. Weronika! I mama poleci!

Szymek, brat Lubki, siedział na jedynym krzywym stołku w ich klitce i patrzył tępo w telefon.

Nie szykował się nawet. Torba dalej sterczała nie rozpakowana w kącie.

Słyszysz? szepnęła Luba, kiwając głową w stronę ściany. Znowu mamę pogania.
Weronika, przynieś, Weronika, podaj. A mama zaraz poderwie się jak kózka i poleci.

Daj spokój, odburknął Szymek, nie odrywając oczu. Jutro wracamy.

Ja już dwa tygodnie wytrzymuję, Szymek! Dwa tygodnie w tej szopie, którą oni śmią nazywać hotelem.
Po cholerę się zgadzaliśmy?!
Bo mama prosiła. Kasiunia musi odpocząć, Kasiunia ma ciężki los powtórzył brat matki głosem.

Luba klapnęła na łóżko, gdzie sprężyny żałośnie zaskrzypiały.

Życie Kasi to faktycznie nie był torcik, tylko jakoś Lubie nie szło jej żałować. Ani trochę.

Matczyna siostra zawsze była biedną krewną, której wszyscy powinni pomagać.

Jej pierwsze dziecko umarło maleńkie rodzinna tragedia, o której mówiono półgłosem.

Potem był mąż, który bardziej kochał wódkę niż dom i spalił się od tej miłości ze dwa lata temu.

Kasia wychowywała dwójkę dzieci z różnymi panami, a mieszkała ta zbieranina w mieszkaniu po babci.

Tam też rezydował aktualny mężczyzna marzeń ósmy już z kolei.

Praca Kasi nie leżała, bo twierdziła, iż przyszła na świat, żeby być ozdobą i cierpieć, a całą tę zabawę powinni finansować inni.

Najlepiej Weronika, matka Luby, która według siostry kasę szczotką zamiata.

Luba podeszła do okna.

Widok się rozciągał fantastyczny: na kontenery i mur kurnika sąsiadów.

To był pomysł mamy wszyscy razem, rodzinnie, Kasi pomóc, niech odpocznie.

Pomóc oznaczało, iż Weronika zapłaciła za większość wyjazdu, robiła zakupy i gotowała dla stada, podczas gdy Kasia z nową przyjaciółką jakąś Grażyną, którą poznała przy basenie przez wspólną miłość do nieróbstwa leżały do góry brzuchem.

Pakuj się. rzuciła Luba do brata. Wieczorem idziemy do knajpy. Pożegnalna kolacja.

***

Restaurację wybrała, oczywiście, nie oni.

Kasia oświadczyła, iż ma ochotę na coś wykwintnego.

Knajpa była na deptaku. Stoły zsunięto, żeby upchać całą bandę, jak to Luba nazywała w myślach.

Kasia, w połyskującej sukience, która aż pękała w szwach, zasiadła na czele, obok wspomnianej Grażyny tęgiej, głośnej baby o włosach spalonych utleniaczem.

Kelner! zatupała Kasia, menu choćby nie dotykając. Poprosimy najlepsze! Szaszłyki, sałatki, i tego czerwonego dzbanuszek!

Weronika, mama Luby, siedziała na brzegu stołu, zmęczona do granic.

Przez te dwa tygodnie nie odpoczęła ani minuty: to Szymek robił cyrki, to Kasi coś dolegało, to Alina się nudziła.

Mama, zamów sobie rybę, w końcu chciałaś Luba szepnęła.

Gdzie tam, drogie jak diabli machnęła ręką Weronika. Sałatką się nasycę. Kasi niech zje, ona tyle przeszła.

Luba aż się zagotowała. O, pewnie tyle przeszła. Oczywiście! Szymek, ten mały dyktator sześciu lat, walił łyżką w talerz.

Nakarś mnie! zażądał, nie odklejając wzroku od tableta.

Więc Kasia przerwała plotki z Grażyną, nabiła ziemniaki i wpakowała synkowi do buzi.

Mój słodziak zamiauczała. Jedz, sił nabieraj.

Ma sześć lat nie wytrzymała Luba Sam nie potrafi jeść?

Przy stole zapadła niezręczna cisza. Kasia powoli obróciła głowę.

A ktoś cię pytał, kochana siostrzenico? syknęła. Najpierw swoje urodź i wychowaj.

Mój synek to wrażliwa dusza. Potrzebuje opieki!

Potrzebuje raczej granic, a nie tabletu przy żarciu, odbiła Luba. Drze się, jakby go obdzierali ze skóry, jeżeli mu coś nie pasi. Wychowujecie roszczeniowca.

Ja nie mogę! wtrąciła Grażyna, klaszcząc dłońmi. Patrz na nią, psycholog się trafił.

Co to jajko będzie kurę uczyło? Ty, dziecko, życia nie znasz, a tu się wymądrzasz.

Luba, cicho, syknęła mama, ciągnąc ją za rękaw. Nie psuj wieczoru. Błagam.

Wieczór dłużył się jak makaron. Kasia i Grażyna głośno plotły o chłopach, obgadywały sąsiadów z ośrodka, narzekały na swój ciężki los.

Alina zagłębiła się w komórce, rzucając karcące spojrzenia na starczyznę. Szymek cyklicznie wpadał w lament, domagając się deseru i zawsze dostawał największe lody.

Gdy przynieśli rachunek, Kasia teatralnie jęknęła:

O matko, zapomniałam portfela w pokoju! Weronika, zapłać, co? Oddam, jak tylko wrócimy. Obiecuję!

A kysz, obiecasz, pomyślała Luba, widząc jak matka bez słowa wyjmuje kartę.

Scena stara jak świat.

***
Wrócili do domu grubo po północy. Luba od razu cmoknęła pod prysznic, żeby z siebie zmyć to całe błoto wieczoru.

Woda ciekła cienką strużką, raz zimna, raz gorąca.

Wychodząc z łazienki, zatrzymała się przy uchylonych drzwiach kuchni. Stamtąd dobiegały głośne szepty.

…Widzisz tę lalunię? jazgotała Grażyna. Siedzi, krzywi gębę.

On jeść nie umie. A co cię to obchodzi, gówniaro? Życia nie widziała!

Jakby nie ty, Werka, to by teraz krowom ogony zamiast po restauracjach nos się zadzierała.

Wyniosła, pusta dziewucha. Chłopa nie ma, rozumu nie ma, tylko mniemanie wielkie.

Luba wstrzymała oddech.

Serce waliło jej w gardle. Czekała. Teraz mama przywali pięścią w stół.

Powie: Grażyna, zamknij się, nie obrażaj mojej córki. Albo chociaż wyjdzie z pokoju.

Za drzwiami był tylko westchnięcia Kasi i jej jękliwy głos:

Oj, nie mów, Grażka. Oporny materiał. Po ojcu, tam też wszyscy wiecznie męczą się z życiem.

Moje przynajmniej dobre i otwarte, a jej tylko patrzy, jakbyśmy byli robactwem. Aż mi z nią niesmacznie siedzieć.

Ty, Weronika, ją za bardzo chwaliłaś! podłapała Grażyna. Trzeba było lać po pupie, a nie głaskać.

A teraz co? Siedzi, królewna, matkę ma za trzy grosze.

Ja taką to bym z domu wygoniła, niech sama se radzi.

Luba oparła czoło o framugę. Mama milczała.

Siedzi tam z tymi babami, popija a to herbatkę, a to coś mocniejszego, i słucha jak mieszają jej jedyną córkę z błotem.

Luba z impetem otworzyła drzwi. Głośno uderzyły o ścianę.

W kuchni zapadła cisza.

Towarzystwo siedziało wokół plastikowego stołu, zasypanego niedojedzoną kiełbasą i pustymi opakowaniami.

Kasia w lśniącej sukni, już rozprutej pod pachą, Grażyna z czerwoną gębą i mama

Mama, która natychmiast schowała głowę w ramiona.

Więc jestem pustą dziewuchą? głos Luby nie drżał.

Był zimny jak lód.

A ty, ciociu Kasiu, to nasza dobra dusza?

Kasia sapnęła i wytrzeszczyła oczy. Grażyna podniosła się wolno z krzesła, górując nad stołem.

Podsłuchujesz, gówniaro? zaryczała. Uszy grzejesz?

Nie podsłuchuję, tylko wy tak drzecie się, iż cały dom was słyszy, Luba weszła do środka, patrząc Kasi prosto w oczy. Kawałek w gardle nie przechodzi, tak?

A jak mama płaciła za twoje półmiski w restauracji, to ci przechodził dobrze? Nie dławiłaś się?

Ty niewdzięcznico! wrzasnęła ciotka, siniejąc na twarzy. My do ciebie z sercem, a ty nos zadzierasz!

Mogę być twoją matką, a ty mi wypominasz kromkę chleba?

Idź się zadław swoimi pieniędzmi!

Nie pieniędzmi ci wypominam, tylko bezczelnością! Lubce puściły wszelkie hamulce. Całe życie siedzisz mamie na karku!

Ten chłop, tamten chłop, dzieci, wymyślane choroby!

Mama tyra jak koń, żeby ci, bidulce, fundować turnusy, a ty za plecami plujesz!

Twoja córka to smarkula pyskująca jak furman! Syn mały krętacz, którego nie umiesz wychować!

Ciotka ze zdumienia straciła mowę.

Luba! popiskiwała Weronika, podskakując. Przestań natychmiast! Do pokoju!
Nie, mamo, nie pójdę, spojrzała twardo na matkę z bólem w oczach. Siedzisz tu i słuchasz, jak obca baba, którą znamy od dwóch dni, oblewa mnie pomyjami.

I co? Nic? Pozwalasz im?

Grażyna odsunęła krzesło i ruszyła ku Lubie z zaciśniętymi pięściami.

Doigrałaś się, smarkulo, zaraz cię nauczę szacunku

Uniosła rękę. Nie zdążyła uderzyć Szymek przechwycił ją w locie.

Nie waż się, powiedział cicho. Co, wszyscy tu powariowaliście? Ciociu Kasiu, szykuj rzeczy. My zbieramy się do wyjazdu.

My?! zapiszczała Kasia, czując jak grunt się sypie. Nigdzie nie jadę! Jeszcze dwa dni mamy opłacone!

Weronika! Twoje dzieci zgłupiały! Ludzi biją!

I wtedy Weronika wreszcie się odezwała. Podeszła do Luby i zaczęła nią trząść.

Po co to zaczęłaś?! krzyknęła matka, łzy rozmazały jej makijaż. Mogłaś siedzieć cicho!

Znowu wszystko popsułaś! Przecież to rodzina! Jak ci nie wstyd robić taki wstyd!

Luba ostrożnie, ale stanowczo odsunęła matczyne ręce. Coś w niej się złamało.

Wstydu nie czuję, mamo powiedziała cicho. Powinnaś się go wstydzić ty. Że w ogóle im na coś takiego pozwalasz

Odwróciła się i wyszła z kuchni. Szymek poszedł za nią.

W pokoju pakowali się w milczeniu. Za ścianą Kasia zawodziła na cały regulator o swoim nieszczęściu, a Grażyna nazywała Lubę i Szymka gówniarzami niewychowanymi.

Alina, przebudzona z hałasu, znowu narzekała, iż nie może spać.

Nie ma szans na nocny odjazd, powiedział Szymek, zapinając torbę. Autobus dopiero rano. Przesiedzimy do świtu na dworcu.

Mam to gdzieś, Luba wrzuciła kosmetyki do plastikowej torby. Lepiej na dworcu niż tu. Tu nie wytrzymam minuty dłużej.

A mama?

Luba znieruchomiała z koszulką w rękach.

Mama już wybrała. Została tam na kuchni. Pociesza siostrę.

***
Luba z matką nie rozmawia. Szymek też, swoją drogą matce nie wybaczyli.

Weronika kilka razy dzwoniła, zapewniając, iż im wybacza, jeżeli przeproszą Kasiunię, ale ani Luba, ani Szymek nie mają na to ochoty.

Wystarczy, nasycili się rodziną na długo.

Jak matka chce dalej być służącą dla siostry jej sprawa. Lubie i Szymkowi bez tej zachłannej rodziny żyje się nadzwyczaj dobrze.

Idź do oryginalnego materiału