Uratował mnie, a ja zniszczyłam jego życie

newsempire24.com 2 tygodni temu

Środa, 15 października
Zapisuję to, czego nie mogę zapomnieć.

— Halina! Halina, co ty robisz?! — jęczał Stefan rozpaczliwie. — Doskonale wiesz, jak bardzo cię kocham! Dlaczego?

— Nie komplikuj, Stefanie! — odwróciła się do okna, ukrywając twarz. — Decyzja zapadła. Andrzej jest dobrym człowiekiem, ma doskonałą posadę, zapewni nam godne życie.

— A miłość? To wszystko, co było między nami? Nie ma dla ciebie żadnego znaczenia?

Ścisnęła pięści, aż paznokcie wbiły się w dłonie. Owszem, miało znaczenie. Większe, niż przyznawała przed sobą. Ale mama po drugim zawale leczona była w Poznaniu, a koszty przekraczały dwieście tysięcy złotych. Kwota nieosiągalna dla nich obojga.

— Było pięknie, ale życie to nie bajka — stwierdziła chłodno.

Stefan podszedł bliżej, wyciągnął rękę, ale nie dotknął.

— Halinko… Pamiętasz jezioro? Gdy wpadłaś pod lód? Wyciągnąłem cię, przysięgaliśmy sobie…

— Dosyć! — Odwróciła się gwałtownie. — Nie przypominaj! Co było, minęło.

Stefan patrzył na nią, jakby widział po raz pierwszy. Wreszcie wolno skinął głową.
— Rozumiem. Zatem… życzę ci szczęścia, Halino Kowalska.
Wyszedł bez trzaskania drzwiami. Słuchała, jak jego kroki cichną na schodach. Wtedy dopiero pozwoliła sobie zapłakać.

Andrzej Nowak był rzeczywiście porządnym człowiekiem. Pięćdziesięcioletni wdowiec, dyrektor znanej firmy, proponował nie tylko małżeństwo, ale stabilność. Gdy mama trafiła do szpitala, przejął wszystkie koszty, żądając jedynie zgody na ślub.

— Jesteś młoda, piękna, inteligentna — mówił, trzymając jej dłoń. — Ja już niemłody, potrzebuję towarzyszki życia. Dobrze się uzupełniamy.

Halina przytakiwała, czując się jak towar. Ale wyboru nie miała. Mama zdrowiała, lekarze obiecywali powrót do zdrowia przy odpowiedniej opiece i drogich lekach.

Ślub odbył się cicho, w wąskim gronie. Andrzej był uprzejmym mężem. Nie wymagał miłości, zadowalał się szacunkiem. Halina szczerze starała się być dobrą żoną.

Stefana nie widziała trzy miesiące. Potem spotkali się przypadkiem w przychodni.

— Co słychać? — zapytał grzecznie, jak znajomego.
— W porządku. A u ciebie?
— Też. Dużo pracuję.

Schudł, opalił się, nosił nowy garnitur. Halina chciała zapytać o jego finanse, ale powstrzymała się.

— Mama jak? — Stefan zawsze lubił jej mamę, ona też go.
— Lepiej. Dochodzi do siebie.
— Przekaż pozdrowienia.
— Przekażę.

Stali w przejściu przychodni. Halina nagle przypomniała sobie zimowy dzień, gdy Stefan ją uratował. Miał siedemnaście lat, on dziewiętnaście. Jeździli na łyżwach po skutej lodem tafli podpoznańskiego jeziora. Lód wydawał się gruby, ale Halina oddaliła się od brzegu.

Chrupnięcie było ciche, ale Stefan je usłyszał. Krzyknął, by stała w miejscu, sam podczołgał się po lodzie na brzuchu. Gdy załamał się lód pod nią, zdążył uchwycić jej dłoń. Minuty walki z lodowatą wodą, jego rozpaczliwy wysiłek, by ją wyciągnąć, własną kurtką, którą ją otulił.

— Wszystko będzie dobrze — szeptał, rozcierając jej zmarznięte dłonie. — Nie zostawię cię. Nigdy.

Tego dnia przysięgli sobie dozgonna miłość. Miała siedemnaście lat i wierzyła w wieczność.

— Muszę już iść — przerwał jej wspomnienia.
— Tak, jasne.

Odszedł. Halina długo stała w pustym korytarzu, ściskając skierowanie do lekarza.

Życie z Andrzejem płynęło gładko. Wybudował mamie nowy domek pod Poznaniem, zatrudnił opiekunkę, ustawił Halinę na dobrej posadzie w swojej firmie. Prowadziła dokumentację, zarabiała przyzwoicie, czuła się jak pasożyt.

— Coś dziś smutna — zauważył mąż przy kolacji.
— Ot, zmęczenie.
— Może weekend na działce? Nasz domek w lesie nad jeziorem?

Andrzej był uważny. Wyłapywał jej nastroje, starał się dogodzić, kupował prezenty. Halina wiedziała, iż wiele kobiet czułoby się na jej miejscu szczęśliwymi.

— Tak, pojedziemy.

Działka Andrzeja była luksusowa – z basenem i ogrodem. Halina leżała w leżaku, wpatrując się w chmury. Mąż obok czytał „Gazetę Wyborczą”.

— Słuchaj, pamiętasz Stefana Bielawskiego? — spytał nagle.

Halina drgnęła.
— Pamiętam. Dlaczego?
— Piszą tu o nim. Zrobił karierę. Założył firmę budowlaną, stawia domy jednorodzinne. Podobno bardzo skutecznie.

Andrzej pokazał zdjęcie w gazecie. Stefan stał przy budowie domu, uśmiechał się pewnie do obiektywu. Wyglądał na spełnionego.

— Dobrze mu — zauważyła obojętnie Halina.
— Tak
Pewnej mroźnej nocy, patrząc przez okno swego pustego mieszkania w Krakowie, zrozumiała, iż zmarnowała nie tylko swoje życie, ale także łaskę, którą los dał jej tamtego dnia na zamarzniętym jeziorze pod Kielcami, gdy Igor ją wyciągnął, a ona w zamian utopiła w nim wszystko, co najlepsze.

Idź do oryginalnego materiału