Uradowałam go, a sama zrujnowałam swoje życie

newskey24.com 3 tygodni temu

– Zosiu! Zosiu, co ty robisz?! – Głos Wojciecha drżał rozpaczliwie. – Przecież wiesz, co do ciebie czuję! Czemu mi to robisz?!

– Nie komplikuj, Wojtku! – Zofia odwróciła się do okna, by uniknąć jego wzroku. – Decyzja zapadła. Jan to dobry człowiek, ma świetną posadę, będziemy żyć godnie.

– A miłość? A to, co było między nami? Czy to naprawdę nic nie znaczy?

Zofia zacisnęła pięści, aż paznokcie wbiły się w dłonie. Oczywiście znaczyło. Znaczyło więcej, niż potrafiła przyznać przed sobą. Ale mama leżała w szpitalu po drugim zawale, a leczenie kosztowało majątek, na który z Wojtkiem nigdy nie mogli liczyć.

– Było pięknie, ale życie to nie bajka – odparła chłodno.

Wojciech podszedł, wyciągnął rękę, ale nie dotknął.

– Zosieńko… Pamiętasz ten dzień na jeziorze? Gdy wpadłaś pod lód? Wyciągnąłem cię, przysięgaliśmy sobie wtedy…

– Dość! – Odwróciła się gwałtownie. – Nie przypominaj! Co było, minęło.

Wojciech patrzył na nią, jakby widząc po raz pierwszy. Powoli skinął głową.

– Rozumiem. No dobrze. Cóż… – Wziął kurtkę z komody. – Życzę ci szczęścia, Zofio Nowak.

Wyszedł cicho. Dopiero gdy jego kroki ucichły na klatce, pozwoliła sobie zapłakać.

Jan Kowalski faktycznie był dobrym człowiekiem. Pięćdziesięcioletni wdowiec, dyrektor dużego przedsiębiorstwa, oferował Zofii nie tylko małżeństwo, ale stabilność. Gdy mama trafiła do szpitala, właśnie on pokrył wszystkie koszty leczenia, nie żądając niczego poza zgodą na ślub.

– Jesteś młoda, piękna, mądra – mówił, trzymając jej dłoń. – Ja już znacznie starszy, potrzebuję towarzyszki życia. Pasujemy do siebie.

Zofia kiwała głową, czując się jak towar na targu. Ale wyboru nie było. Mama wracała do zdrowia, lekarze obiecywali pełny powrót do formy pod warunkiem odpowiedniej opieki i kosztownych leków.

Ślub odbył się cicho, w wąskim gronie. Jan był uważnym mężem. Nie żądał miłości, zadowalając się szacunkiem i wdzięcznością. Zofia szczerze starała się być dobrą żoną.

Wojtka nie widziała trzy miesiące. Potem spotkali się przypadkiem w przychodni.

– Jak leci? – spytał uprzejmie, jak znajomego.

– W porządku. A tobie?

– Też. Dużo pracuję.

Schudł, opalił się, miał nowy garnitur. Zofia chciała zapytać o źródło pieniędzy, ale powstrzymała się.

– Jak mama? – Wojtek zawsze lubił jej matkę, ona jego też.

– Dobrze. Dochodzi do siebie.

– Pozdrów ją.

– Pozdrowię.

Stali w korytarzu przychodni i Zofia nagle wyraźnie przypomniała sobie tamten zimowy dzień, gdy Wojtek ją uratował. Miała siedemnaście lat, on dziewiętnaście. Jeździli na łyżwach po zamarzniętym jeziorze pod Warszawą. Lód wydawał się mocny, ale Zofia odjechała za daleko od brzegu.

Chrupnięcie było ciche, ale Wojtek usłyszał. Krzyknął, by się nie ruszała, sam pełzając po lodzie na brzuchu. Gdy się załamała, zdążył złapać ją za rękę. Potem minuty walki z lodowatą wodą, jego rozpaczliwe wysiłki, by ją wydostać, własna kurtka, którą ją otulił.

– Wszystko będzie dobrze – szeptał, rozcierając jej zziębnięte dłonie. – Nie zostawię cię. Nigdy nie zostawię.

Wtedy przysięgli sobie miłość na całe życie. Zofia miała siedemnaście lat i wierzyła w wieczną miłość.

– Muszę lecieć – rzekł Wojtek, przywracając ją do teraźniejszości.

– Jasne.

Odszedł, a Zofia stała jeszcze długo w korytarzu, ściskając skierowanie do lekarza.

Życie z Janem układało się równo. Wybudował mamie nowy dom pod miastem, wynajął opiekunkę, załatwił Zofii prestiżową pracę w swojej firmie. Prowadziła obieg dokumentów, otrzymywała dobrą pensję i czuła się bezwartościowa.

– Jesteś dziś jakaś smutna – zauważył mąż przy kolacji.

– Tylko zmęczona.

– Może gdzieś wypoczęlibyśmy? Pojeździjmy na weekend do domku?

Jan był uważny. Dostrzegał jej nastroje, starał się dogodzić, dawał prezenty. Zofia rozumiała, iż wiele kobiet uznałoby jej sytuację za szczęśliwą.

– Dobrze, pojedźmy.

Domek Jana był luksusowy, z basenem i ogrodem. Zofia leżała w leżaku, patrząc w chmury. Mąż czytał obok gazetę.

– Słuchaj, pamiętasz Wojtka Nowaka? – spytał nagle.

Zofia drgnęła.

– Pamiętam. Dlaczego?

– Tutaj piszą o nim w gazecie. Stał się całkiem znanym człowiekiem. Założył własną firmę budowlaną, stawia osiedla domków. Podobno bardzo skutecznie.

Jan pokazał fotografię w gazecie. Wojtek stał przy budowanym domu, uśmiechając się do aparatu. Wyglądał pewnie i szczęśliwie.

– Dobrze mu idzie – odparła Zofia obojętnie.

– Tak, dzielny chłopak. Szkoda, iż wtedy nie mógł być konkurencją dla mnie – uśmiechn
Codziennie, patrząc na swoje odbicie w lodowatej tafli wspomnień, Małgorzata rozumiała, iż Tomasz wyrwał ją z zimnej wody tylko po to, by jej własny wyrok skazał ich oboje na powolne duszenie się w otchłani nieodwzajemnionego żalu.

Idź do oryginalnego materiału