Wędrująca panna młoda
Krzysztof wysiadł z pociągu, pożegnał się z konduktorką i skierował się ku staremu, parterowemu budynkowi dworca. W środku znajdziała się jedna duża hala. Wzdłuż ścian stały kasy biletowe, kioski z gazetami i napojami, a na środku rzędy żelaznych, połączonych ze sobą krzeseł. Po lewej stronie od wejścia — niewielki bufet z pulchną kobietą za ladą. Kilkanaście osób siedziało i czekało na swój pociąg.
— Młodzieńcze, daj sto złotych, brakuje na bilet — powiedziała kobieta o nieokreślonym wieku, która podeszła do niego.
Twarz miała czerwoną a makijaż nałożony byle jak. W nos uderzył zapach alkoholu.
— A może lepiej kupię pani coś do jedzenia? — zaproponował Krzysztof, chwycił kobietę pod łokieć i chciał zaprowadzić do bufetu, ale ta wyrwała rękę.
— Puść mnie! A wyglądał pan na porządnego człowieka — krzyknęła na całą halę.
Rozmowy na chwilę ucichły, wszyscy spojrzeli na nich, ale w następnej chwili odwrócili się, gwar powrócił.
— A idź pan… — Kobieta odeszła od Krzysztofa.
Uśmiechnął się pod nosem i podszedł do bufetowej.
— Dobrze pan zrobił, młodzieńcze, iż nie dał jej pieniędzy. Codziennie tu żebrze. Zupełnie się stoczyła. A jaka była piękna. Co miłość z ludźmi robi. — Kobieta westchnęła i pokiwała głową. — Kawę z drożdżówką? — zapytała.
— Nie, dziękuję. Muszę dostać się do wsi Majowa. Gdzie tu zatrzymuje się autobus?
— Do Majowej dziś już nie będzie autobusu. Jutro rano o wpół do szóstej. — Bufetowa zauważyła, iż Krzysztof się zasmucił. — Na zewnątrz zawsze stoją prywatni kierowcy. Wieczorami dorabiają sobie, ale biorą drogo.
— Dziękuję. — Krzysztof chwycił wygodniej dużą sportową torbę i ruszył ku wyjściu.
Na dworze gwałtownie ściemniło się. Wyjął z kieszeni kurtki telefon, wybrał numer i przyłożył do ucha. Nikt nie odebrał.
Nagle z boku budynku zatrzymało się srebrne „Skoda”, z której wyskoczyła dziewczyna i przemknęła obok Krzysztofa do wnętrza dworca. Wydała mu się mgliście znajoma. Skąd? Pierwszy raz tu przyjechał, nie mógł jej znać. Krzysztof wrócił do budynku dworca. Dziewczyna rozmawiała z bufetową. Podszedł do nich.
— Może herbatę? — zapytała bufetowa dziewczynę.
— Dziękuję, ciociu Halino, już jadę. — Odwróciła się i wpadła na Krzysztofa. — Przepraszam, nie zauważyłam pana.
Krzysztof ujrzał błękitne jeziora jej oczu i dołeczki w pulchnych policzkach. Zdał sobie sprawę, iż piękniejszej dziewczyny nie widział.
— A właśnie, Wojtek jedzie do Majowej. Wojtek, podwieź młodzieńca — powiedziała kobieta.
Dziewczyna uważnie spojrzała na Krzysztofa.
— Do widzenia, ciociu Halino. Jedziemy — rzekła do niego i ruszyła ku wyjściu.
Ledwo nadążał za nią. Wiola otworzyła drzwi od strony pasażera i wyciągnęła dużą torbę.
— Pozwoli pani, pomogę — Krzysztof wyciągnął rękę.
— Nie trzeba. W środku welon i kwiaty — uśmiechnęła się, a na jej policzkach zagrały dołeczki. — Lepiej otwórz pan tylne drzwi.
Wiola postawiła torbę na tylnym siedzeniu i odwróciła się do Krzysztofa.
— Proszę wsiadać.
— Chwileczkę. Pani jest Wioletta! A ja myślałem, skąd znam pani twarz. Na żywo wygląda pani jeszcze piękniej — dodał szybko, widząc jej zdziwione spojrzenie. — Przyjeżdżam do pani z Darkiem na ślub. Służyliśmy razem. Tylko on mnie nie spotkał i nie odbiera telefonów.
— Dziś ma wieczór kawalerski — na policzkach Wioli znów pojawiły się dołeczki.
— Widziałem panią na zdjęciu, Darek pokazywał — dodał Krzysztof.
Samochód jechał wąską drogą, wijącą się wśród lasu. Światło reflektorów odsuwało ciemność, spychając ją za drzewa po bokach drogi.
— Nie boi się pani jeździć sama nocą przez las? — zapytał Krzysztof.
— Nie. I rzadko jeżdżę sama. Tylko dziś Darek nie mógł pojechać ze mną do miasta.
— A we wsi nie ma kwiatów? — zainteresował się Krzysztof.
— Są, oczywiście. To bukiet ślubny. Chciałam coś wyjątkowego. — Wiola wpatrywała się uważnie w drogę.
— Jak szybko, ze ślubem. Zaledwie rok minął po wojsku. — Krzysztof zrozumiał, iż wtrąca się nie w swoje.
— Umówiliśmy się z Darkiem jeszcze przed wojskiem, iż jak wróci, weźmiemy ślub — odpowiedziała wesoło Wiola.
Krzysztof nie mógł oderwać wzroku od jej dołeczków.
— Więc wychodzi pani za mąż z umowy? Nie z miłości? — spytał cicho.
— Z miłości też — odparła Wiola, nie zauważając jego tonu.
Przez chwilę jechali w milczeniu.
— Pani świetnie prowadzi — przerwał ciszę Krzysztof.
— Darka nauczył mnie jeszcze w szkole. Gdzie mam pana podwieźć we wsi? Do hotelu?
— Pewnie tak — odpowiedział Krzysztof.
— Wie pan co? Zawiozę pana od razu na kawalerski, tam się pan z Darkiem dogada — zaproponowała Wiola.
— Do knajpy z torbą jakoś niewygodnie — zawahał się Krzysztof.
— To może ją wezmę do siebie. Rano pan odbierze. Więc do knajpy? — spytała Wiola, rzucając na niego szybkie spojrzenie.
— Więc do knajpy — uśmiechnął się Krzysztof, zgadzając się.
Patrzył na ciemność, która wymykała się spod świateł reflektorów, i przypomniał sobie, jak pewnego razu u Darka zobaczył zupełnie inne zdjęcie.
— Kto to? — spytał, patrząc na piękną rudowłosą dziewczynę o zmysłowym spojrzeniu.
— Podoba ci się? — uśmiechnął się krzywo Darek. — Nie licz na to. — I wyrwał zdjęcie z rąk Krzysztofa.
— Wiola jest ładniejsza — powiedział wtedy Krzysztof.
Darek nie odpowiedział. A wieczorem w koszarach opowiadał, ile miał dziewczyn przed wojskiem. „Krzysztof spojrzał na żonę i córeczkę, uśmiechnął się szeroko, wiedząc, iż tamten bolesny dzień na dworcu był najlepszym w jego życiu, bo od niego wszystko się zaczęło.