**Zbiegła panna młoda**
Wojtek wysiadł z pociągu, pożegnał się z konduktorką i ruszył w stronę starego, parterowego budynku dworca. W środku był jeden duży hol. Wzdłuż ścian stały kasy biletowe, kioski z gazetami i napojami, a na środku rzędy żelaznych krzeseł, zespawanych razem. Przy drzwiach po lewej — mały bufet z pulchną kobietą za ladą. Kilkanaście osób siedziało, czekając na swoje pociągi.
— Młody człowieku, daj sto złotych, brakuje mi na bilet — powiedziała kobieta nieokreślonego wieku, która podeszła do niego.
Twarz miała czerwoną, makijaż nałożony niedbale. W nos uderzył zapach alkoholu.
— A może kupię pani coś do jedzenia? — zapytał Wojtek, chwycił kobietę pod łokieć i chciał zaprowadzić do bufetu, ale wyrwała rękę.
— Zostaw mnie! A wygląda na porządnego człowieka — krzyknęła na całą salę.
Rozmowy na chwilę ucichły, wszyscy spojrzeli na nich, ale w następnej chwili odwrócili się, znów rozległ się gwar.
— A idź se… — Kobieta odeszła od Wojtka.
Uśmiechnął się i podszedł do bufetowej.
— Dobrze pan zrobił, iż nie dał jej pieniędzy. Codziennie się tu żebrze. Zupełnie się stoczyła. A taka piękna była. Co miłość z ludźmi robi. — Kobieta westchnęła i pokręciła głową. — Może kawę z drożdżówką? — spytała.
— Nie, dziękuję. Muszę dojeździć do wsi Majów. Gdzie tu zatrzymuje się autobus?
— Do Majowa dziś już nie będzie. Rano o wpół do szóstej jest. — Bufetowa zauważyła, iż Wojtek się zmartwił. — Na ulicy cały czas stoją prywatni kierowcy. Wieczorami dorabiają sobie, choć biorą drogo.
— Dziękuję. — Wojtek chwycił wygodniej dużą sportową torbę i wyszedł na dwór.
Na zewnątrz gwałtownie zrobiło się ciemno. Wyjął z kieszeni telefon, wybrał numer i przyłożył do ucha. Nikt nie odebrał.
Nagle obok budynku zatrzymał się srebrzysty *Polonez*, z którego wyskoczyła dziewczyna i przemknęła obok Wojtka do środka dworca. Wydała mu się dziwnie znajoma. Skąd? Przyjechał tu po raz pierwszy, nie mógł jej znać. Wojtek wrócił do holu. Dziewczyna rozmawiała z bufetową. Podszedł do nich.
— Może herbatki? — zapytała bufetowa.
— Dziękuję, ciociu Haniu, muszę już jechać. — Odwróciła się i zderzyła z Wojtkiem. — Przepraszam, nie zauważyłam pana.
Wojtek ujrzał błękitne jeziora jej oczu, dołeczki w pulchnych policzkach i zrozumiał, iż piękniejszej dziewczyny nigdy nie widział.
— A właśnie, Witek jedzie do Majowa. Witku, podwieź chłopaka — powiedziała kobieta.
Dziewczyna uważnie spojrzała na Wojtka.
— Do widzenia, ciociu Haniu. Jedziemy — rzekła i ruszyła do wyjścia.
Ledwo za nią nadążał. Witek otworzył drzwi od strony pasażera i wyciągnął dużą torbę.
— Pozwól, pomogę — wyciągnął rękę.
— Nie trzeba. To welon i kwiaty — uśmiechnęła się, a na jej policzkach zagrały dołeczki. — Lepiej otwórz tylne drzwi.
Witek postawiła torbę na tylnym siedzeniu i odwróciła się.
— Wsiadaj.
— Czekaj… Ty jesteś Kinga! Myślałem, skąd znam twoją twarz. W życiu wyglądasz jeszcze piękniej — dodał szybko, widząc jej zdziwione spojrzenie. — Przyjechałem na twoje wesele z Darkiem. Służyliśmy razem. Tylko on mnie nie spotkał i nie odbiera telefonów.
— Bo dziś ma kawalerskie. — Na policzkach Kingi znów pojawiły się dołeczki.
— Widziałem cię na zdjęciu, Darek pokazywał — dodał Wojtek.
Samochód jechał wąską drogą, wijącą się między lasami. Światło reflektorów odpychało ciemność, wypychało ją za drzewa.
— Nie boisz się jeździć sama nocą przez las? — spytał Wojtek.
— Nie. I rzadko to robię. Dziś tylko Darek nie mógł ze mną pojechać do miasta.
— A w waszej wsi nie ma kwiatów? — zainteresował się.
— Są, oczywiście. To bukiet panny młodej. Chciałam coś wyjątkowego. — Kinga uważnie patrzyła na drogę.
— Jak szybko, z tym weselem. Zaledwie rok po wojsku. — Wojtek poczuł, iż wtrąca się nie w swoje.
— Umówiliśmy się z Darkiem jeszcze przed wojskiem, iż jak wróci, się pobierzemy — odparła wesoło.
Wojtek nie mógł oderwać wzroku od jej dołeczków.
— To wychodzisz za niego z obowiązku? Nie z miłości? — spytał cicho.
— Z miłości też — nie zauważyła jego tonu, odpowiedziała.
Przez chwilę jechali w ciszy.
— Dobrze prowadzisz — przerwał milczenie Wojtek.
— Darka nauczył mnie jeszcze w szkole. Gdzie cię podwieźć we wsi? Do hotelu?
— Pewnie tak — odpowiedział.
— Wiesz co? Zawiozę cię od razu do knajpy na kawalerskie, tam się dogadasz z Darkiem — zaproponowała Kinga.
— Do knajpy z torbą niezręcznie — zawahał się.
— To może zostaw u mnie. Rano odbierzesz. Więc do knajpy? — spojrzała na niego szybko.
— Do knajpy — uśmiechnął się, zgadzając się.
Patrzył na ciemność uciekającą przed światłem reflektorów i przypomniał sobie, jak kiedyś u Darka zobaczył zupełnie inne zdjęcie.
— Kto to? — spytał, patrząc na piękną rudowłosą dziewczynę z melancholijnym spojrzeniem.
— Spodobała ci się? — uśmiechnął się krzywo Darek. — Odpuść sobie. — I wyrwał zdjęcie.
— Kinga jest ładniejsza — powiedział wtedy Wojtek.
Darek nie odpowiedział. A wieczorem w koszarach opowiadał, ile miał dziewczyn przed wojskiem. „Palcem kiwnę i każda moja” — przechwalał się.
Darek był spoko gościem, ale jego przechwałki irytowały Wojtka. Zrobiło mu się żal Kingi. Będzie ją zdradzał, zniszczy jej życie. Miesiąc temu nagle zadzwonił i zaprosił na wesele. Czemu nie spotkać się z kolegą z wojska? Tym bardziej iż Darek kilka razy przypominał.
— Rozumiem. A przechodzimy na „ty”? — zaproponował Wojtek.
— Jasne — zgodziła się bez wahania.
Wysadziła go pod knajpą. ŚwiatKiedy po latach patrzyli wspólnie na zdjęcia z tamtego dnia, Kinga uśmiechnęła się i szepnęła: „Dziękuję, iż wtedy zabrałeś mnie ze sobą”.