Ucieczka od życia w domu teściowej: Harmonogram głodu

newsempire24.com 1 dzień temu

Głód według rozkładu: dlaczego uciekam od życia w domu teściowej

Nigdy nie sądziłam, iż moje życie zamieni się w koszmar przypominający wojskową musztrę, gdzie każdy ruch podlega ścisłej armii rozkazów, a najmniejsze odstępstwo karane jest… głodem. Tak właśnie się czuję – jak na zamkniętym obiekcie bez prawa głosu, bez wyboru. Wszystko przez to, iż tymczasowo mieszkamy z teściową mojego męża.

Wydawać by się mogło, iż nic strasznego – typowa sytuacja dla młodych małżeństw, które oszczędzają na własne M. Ja i Krzysiek naprawdę chcieliśmy gwałtownie stanąć na nogi, wziąć kredyt, spłacić go i zamieszkać we własnym, przytulnym gniazdku. Gdy przygotowywaliśmy się do tego, teściowa mieszkała u siostry męża, pomagała z noworodkiem, a nam zostawiła swoje trzy pokoje. Wtedy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy, jaki „prezent” na nas czeka, gdy postanowi wrócić.

Życie bez niej było spokojne. Utrzymywałam idealny porządek, starałam się, by teściowa, gdy wróci, nie znalazła powodu do narzekań. Wszędzie lśniło, garnki błyszczały jak lustra, w szafach panował idealny układ. Ale okazało się, iż jej wcale nie chodzi o czystość. Najważniejszy był reżim. Śniadanie punktualnie o 7:30. Kolacja – najpóźniej do ósmej. Spóźnisz się? Twoja wina. Nie dostaniesz jeść.

Pracuję jako graficzka, często zdarzają się noce, gdy nie kładę się przed świtem – pilne projekty, poprawki, deadliny. Czasem szef pozwala przyjść później. Ale niestety – jeżeli pojawię się w kuchni po 10 rano, lodówka zatrzaskuje się przed moim nosem. Teściowa uważa, iż „przespałam śniadanie”, więc już nie mam prawa do jedzenia. choćby jeżeli to moje własne jogurty albo kanapki!

Z kolacją to samo. Ja i mąż wracamy późno, ale jeść bez niego mi nie wolno. A on, jeżeli wróci po ósmej, może iść immediately spać głodny. Dlaczego? Bo „nic nie jest według planu”. Kiedy próbowałam wyjaśnić, iż dorośli jedzą, kiedy mają czas, usłyszałam: „W moim domu rządzę ja”. No tak, zapomniałabym – za czynsz też płacimy, ale kto by się tym przejmował?

A łazienka? O, to osobna historia. Lubię zrelaksować się w ciepłej wodzie po ciężkim dniu. Ale i tu obowiązują prawa: kąpiel w dzień – niedopuszczalna. „Woda droga, licznik kręci”, „W dzień trzeba się zająć czymś pożytecznym, a nie wylegiwać w wannie”. jeżeli się zamknę – teściowa może zapukać, a choćby spróbować otworzyć drzwi. Tak, to nie przesada. Dochodzi do absurdu.

Weekendy stały się prawdziwą udręką. Prześpisz się do dziesiątej? Koniec, śniadanie przepadło, dzień zrujnowany. „Młode pokolenie leniwe, śpią do obiadu!” – mamrocze w kuchni, demonstracyjnie trzaskając szafkami. Już nie odpoczywam – walczę o przetrwanie.

Mąż, biedny, od dziecka jest do tego przyzwyczajony. Dla niego to nie dziwactwo, tylko „taka już mama”. A dla mnie – nie. Nie zamierzam dostosowywać się do kogoś, kto we własnym domu nie pozwala mi zjeść łyżki kaszy, bo „czas minął”.

Nie chcę już budzić się o wywalczonej godzinie i czuć się jak uczennica, której za spóźnienie odmawia się zupy. Nie chcę prosić o zgodę na ciepłą kąpiel ani tłumaczyć, dlaczego nie zjadłam kaszy o 7:30. Jestem dorosłą kobietą. Płacę za siebie. Pracuję. Jestem człowiekiem, na litość boską.

Postawiłam mężowi ultimatum: albo wracamy do naszego mieszkania, albo odchodzę. Nie jestem wrogiem jego matki, ale też nie będę niewolnicą jej zasad. Chcę żyć, a nie funkcjonować według zegarka.

Czasem trzeba stracić wygodę, by odzyskać wolność. Jestem na to gotowa. Bo moje życie to nie tabelka w Excelu ani wojskowy regulamin. Chcę być szczęśliwa, a nie „najedzoną na czas”.

Idź do oryginalnego materiału