Bo wiesz, wygrywam każdego dnia. Nie są to wielkie zwycięstwa, gdy ze sceny dziękuję mamie, żonie i ludziom którzy słali SMSy. Nie są to zwycięstwa w świetle reflektorów, wśród oklasków tłumów. Nie ma tu splendoru, nie ma przepychu i blasku. Bo ja wygrywam w ciszy. Ale czasem jest tak, iż mam ochotę krzyknąć wszystkim głośno, iż jest zajebiście, iż najlepiej, iż żaden złośliwy chuj nie jest w stanie mi tego odebrać. I dzisiaj będę krzyczał. Bo mimo, iż mój tekst nie został Tekstem Roku, to nie ma we mnie ani krzty rozczarowania. Nie jestem zły, nie jestem rozgoryczony i nie jest mi przykro. Po prostu ktoś okazał się lepszy, co zdarza się każdego dnia.
Ale też w rozmowie z koleżanką ostatnio uświadomiłem sobie, jak wiele wygrywam pisząc tego bloga. Jak każdy kolejny tekst, w którym piszę o więzieniu umacnia mnie w przekonaniu, iż można podnieść się z porażki i iść przez życie z podniesioną głową. Gdy widzę, jak kibicuje mi moja mama, z którą przez wiele lat nie byliśmy w stanie znaleźć wspólnego języka, a która teraz jest ze mnie tak bardzo dumna. Gdy moja żona każdego dnia wspiera mnie w tym co robię i nie próbuje mnie zniechęcać. I wygrywam, gdy dostaję po każdym wpisie o więzieniu maile, wiadomości, komentarze, utwierdzające mnie w przekonaniu, iż to co robię ma dla kogoś znaczenie. Gdy piszą do mnie rodziny osadzonych, iż uświadomiłem im, iż więzienie to nie jest koniec świata i można po nim żyć normalnie.
I takie zupełnie życiowe, przyziemne sprawy. Że w ciągu 5 lat wyszedłem z niemal wszystkich długów o których pamiętam. Że spłaciłem niemal wszystkich pokrzywdzonych, do których byłem w stanie dotrzeć. I iż pracuję po 100-120 godzin w miesiącu (a często mniej), a zarabiam na tyle dobrze iż gdy wpadnie komornik i zabierze 7 tysięcy z konta to wzruszam ramionami i pcham życie dalej do przodu. I w ogóle zajebiste dla mnie jest to, iż we wtorek lecę do Dubaju, a kilka dni później będzie grany Szanghaj, Hongkong, Tajwan i Pekin. Tak totalnie na luzie, bez spiny, bez dogadywania z szefem urlopu i zastanawiania się, czy potem mi go starczy na święta. No i jeszcze półtora miesiąca i jadę z zajebistą bandą zajebistych ludzi w Bieszczady. Wiecie, namówić 70 osób, żeby pojechały na sam koniec kraju, gdzie nie ma zasięgu LTE to jest całkiem niezłe zwycięstwo. A ja nie dość iż namówiłem, to jeszcze ogarnąłem na to sponsora i dopiąłem tematy organizacyjne. #tylewygrac
Nagrody w konkursach, nominacje, poklepywanie po plecach mimo iż przyjemne, nie są dla mnie najważniejsze. Nie stanowią osi tego co robię, nie są celem, ani do nich nie dążę. To, iż mój tekst o więzieniu znalazł się wśród trzech nominowanych tekstów to było dla mnie wielkie zwycięstwo. To, iż przebijam tabu więzienia publicznie, z otwartą przyłbicą, to jest dla mnie ogromne zwycięstwo. Największym zwycięstwem dla mnie jednak jest to, iż mogę otwarcie, bez owijania w bawełnę pisać to co myślę, bez obawiania się konsekwencji, ale ze świadomością tego jaką moc mają moje słowa i jak uważnie muszę się nimi posługiwać. I to, iż po tylu latach się tego nauczyłem.
I każdy kolejny czytelnik jest moim małym, życiowym zwycięstwem. Każda osoba, która pisze potem, iż patrzyła na więzienie z perspektywy instytucji, a nie tego, iż trafiają tam ludzie.
A nagrody? Nagrody za to, iż jestem sobą i robię to najlepiej jak potrafię są dwie: Przezajebiste życie, oraz Twoje wsparcie. Dziękuję! 🙂