12 października 2025 r. Dzień po tym, jak sąsiedzi z Krynicy, Pan i Pani Nowakowie, wrócili ostatnią łódką z naszej działki pod Warszawą. Przyszli bez swojego kota. Wielkiego, szarego bandyty, który nie miał prawego ucha. Całe lato harcowaliśmy razem na działce on podkradał jedzenie z mojego stołu, zakopywał się w ogródku i wyrywał rośliny. Przyzwyczaiłem się do jego wybryków. Gdy więc zobaczyłem parę powracającą bez Szarego, serce mi zamarło i poprosiłem żonę, Zofię, by poszła i bez zbędnych ceregieli zapytała, gdzie zniknął ich pupil.
Okazało się, iż kot został na działce. Dręczyła mnie myśl o nim do samego wieczora. W końcu zadzwoniłem do szefa i poprosiłem o wolny dzień na jutro. Żona westchnęła ciężko i rzekła:
Uważaj tam. Zapytaj, żeby cię łódką przetransportowali.
Od rana pogoda nie sprzyjała. Ołówkowe chmury zrzucały drobny, nieprzyjemny deszcz, a wiatr suszył zwiotczałe liście przyklejone do asfaltu. Krążyłem po przystani, licząc na kogoś, kto jeszcze ruszy po zapomniane rzeczy.
Nikt się nie zjawił. Pojawił się jedynie solidny mężczyzna w butach rozmiar 45, grzebiący w silniku i mruczący pod nosem. Wytłumaczyłem mu, iż zostawiłem na działce ważne dokumenty i podałem mu pięćdziesiąt złotych. On schował banknot do kieszeni, wykrzyknął coś o działkowiczach, co i pamięć tracą, i spuścił łódkę na wodę.
Fale były przyzwoite, szarpały łódź zimną pianą i groziły przewróceniem małego kutra. Po pół godzinie gorliwej walki z wodą dotarliśmy na brzeg przy naszej działce. Mroczny człowiek rzucił mi ostatnią radę, iż za taką przygodę nie zaszkodziłoby dorzucić jeszcze dwudziestkę. Pobiegłem więc w stronę domku. Niebo przybierało szary odcień, a drobny deszcz zmienił się w lodowate gradobicia.
Szary, Szary, Szary! wykrzyknąłem na pełny gardło, mając nadzieję, iż kot jeszcze żyje.
I Szary się pojawił. Drżąc z zimna, przycisnął się do moich nóg i jęczał. Chwyciłem go i pospieszyłem w stronę łódki. Gdy podskoczyłem na pokład i usiadłem z kotem przy sobie, mężczyzna z butami otworzył usta, ale wtedy
Szary zeskoczył z łódki, przycisnął jedyne lewe ucho do głowy i cicho, żałośnie zamiauknął. Potem odwrócił się i pobiegł w stronę lasu.
Stój, stój, dokąd ty, cholero! wykrzyknąłem.
Wyskoczyłem i, nie zważając na przekleństwa i obietnice, iż zostaniemy porzuceni, rzuciłem się za kotem. Biegłem, łapiąc się za ręce, a on skręcił w lewo i zniknął w zaroślach. Rozdzierając gałęzie, ujrzałem Szarego przytulonego do małego czarnego kociaka. Kociak był mokry i jęczał rozpaczliwie. Szary spojrzał na mnie ze wstydem i zamiauknął.
Położyłem się na wilgotnej ziemi, chcąc podnieść oboje, gdy nagle podłoże zatrzasnęło. To był ten sam mężczyzna, tupiąc ogromnymi butami i wypluwając przekleństwa. Stał za mną, a potem nagle ucichł.
Spokojnym, zaskakująco łagodnym głosem rzekł:
Pośpiesz się, bo zaraz zacznie się burza i wszystko przykryje śnieg.
Podniosłem Szarego i czarnego kociaka i ruszyliśmy w stronę łódki. Nie wiem, jak przeskoczyliśmy na drugą stronę Wisły chyba Bóg po prostu chciał, iż nie widzieliśmy nic poza białym zaspą. Wtedy mężczyzna, zagłuszając ryczenie silnika i wody, wykrzyknął:
Coś ty za zwierzak!
Zrobiłem się czerwonym.
Dlaczego zwierzak? zapytałem ostrożnie, spoglądając na szalejące wody.
No więc co się stało? kontynuował. Wpuściłeś mnie w błąd o dokumentach i pieniądzach, a sam jedziesz ratować kota? Przecież ty człowiek, a ja tylko bezduszne stworzenie? Tak?
Bałem się, iż odmówicie pomocy, a nie było nikogo, kto go uratuje wyjaśniłem. Mężczyzna zamruczał, podniósł łódź i skierowaliśmy się do przystani.
Po przybyciu znalazł karton dla kotka, wyłożył go ciepłym ręcznikiem. Gdy miałem już odjeżdżać, podziękowałem mu, a on rzekł:
Nie ma takiej rzeczy, iż coś ma jedynie dla siebie, a dla drugiego nic nie zostaje. Podchodząc do Szarego, powiedział: Idź ze mną, zamieszkaj u mnie. Lubię wędkarstwo, a ty, kocie, jesteś wspaniały. Nie zostawiłem maleństwa.
Szary spojrzał na mnie, przygniótowany, podszedł do mężczyzny, podniósł się na tylnych łapach i przycisnął przednie do jego wielkich butów. Mężczyzna wziął go na ręce, a szary bandyta objął go łapami i przytulił.
Mężczyzna odwrócił się, drżącym głosem powtarzał przez minutę:
No, no, no
Po chwili odzyskał spokój, spojrzał na mnie surowym, ale niespodziewanie miękkim tonem i rzekł:
Zapraszam pana, młody człowieku, na weekend na wędkowanie. *mrugnął*.
Kiedy dotarliśmy do domu, Zofia opiekowała się czarnym kociakiem, a pod ciepłym, bawełnianym ręcznikiem znalazła pięćdziesiąt złotych, które niegdyś podałem mężczyźnie.
Od tej pory jeździmy razem na ryby, z tym dobrym, zdrowym zrzędlonielem. Co z tego, iż czasem przyjadę trochę podchmurzony i bez ryby? Wędkarstwo to taka codzienna sprawa, jak życie, jak mówią starzy rybacy.
Lekcja, którą wyniosłem: nie lekceważ małych stworzeń i nie wahaj się poprosić o pomoc często przychodzi ona w najbardziej nieoczekiwanej postaci.













