Twój obiad choćby pies by nie tknął” — teraz jada w jadłodajni, którą prowadzę.

twojacena.pl 1 tydzień temu

Twoje kotlety to choćby pies by nie zjadł śmiał się mężczyzna, wyrzucając jedzenie. Teraz jada w jadłodajni dla bezdomnych, którą finansuję ja.

Talerz z kolacją wylądował w śmietniku. Dźwięk porcelany uderzającej o plastik sprawił, iż drgnęłam.

Twoje kotlety to choćby pies by nie zjadł zaśmiał się, wskazując na psa, który demonstracyjnie odwrócił się od podanego kawałka.

Marek otarł ręce o drogi kuchenny ręcznik, który kupiłam specjalnie pod kolor nowych mebli.

Zawsze był obsesyjnie skupiony na detalach, jeżeli chodziło o jego wizerunek.

Aniu, prosiłem. Żadnego domowego jedzenia, gdy oczekuję gości. To nie wypada. Pachnie biedą.

Wypowiedział to słowo z takim obrzydzeniem, jakby zostawiało w ustach gorzki posmak.

Patrzyłam na niego na jego idealnie wyprasowaną koszulę, na drogi zegarek, którego nie zdejmował choćby w domu.

I po raz pierwszy od wielu lat nie czułam urazy ani potrzeby usprawiedliwiania się. Tylko chłód. Przenikliwy, lodowaty chłód.

Przyjadą za godzinę kontynuował, nie zauważając mojego stanu. Zamów steki z Grand Hotelu. I sałatkę. Tę, z owocami morza. I zrób coś ze sobą. Załóż tę niebieską sukienkę.

Rzucił na mnie szybkie, oceniające spojrzenie.

I włosy spięte. Taka fryzura cię postarza.

Skinęłam głową. Mechaniczny ruch w górę i w dół.

Gdy rozmawiał przez telefon, wydając polecenia swojemu asystentowi, powoli zbierałam kawałki rozbitego talerza.

Każdy odłamek był ostry jak jego słowa. Nie próbowałam się sprzeczać. Po co?

Wszystkie moje starania, by być lepszą dla niego, kończyły się tak samo upokorzeniem.

Moje kursy sommelierskie wyśmiał, nazywając je zajęciami dla znudzonych gospodyń.

Moje próby zajęcia się wystrojem naszego domu brakiem smaku. Moje jedzenie, w które wkładałam nie tylko siły, ale i ostatnią nadzieję na ciepło, lądowało w śmietniku.

Tak, i weź dobre wino mówił Marek do słuchawki. Tylko nie to, które Ania próbowała na swoich kursach. Coś porządnego.

Wstałam z podłogi, wyrzuciłam odłamki i spojrzałam na swoje odbicie w ciemnej szybie piekarnika. Zmęczona kobieta z gasnącym wzrokiem. Kobieta, która zbyt długo starała się być wygodnym elementem wystroju.

Poszłam do sypialni. Ale nie po niebieską sukienkę. Otworzyłam szafę i wyjęłam walizkę.

Zadzwonił po dwóch godzinach, gdy już urządzałam się w tanim hotelu na obrzeżach miasta. Celowo nie pojechałam do przyjaciółek, by nie znalazł mnie od razu.

Gdzie jesteś? jego głos był spokojny, ale w tym spokoju czaiła się groźba. Jak chirurg patrzący na guz przed operacją. Goście są, a gospodyni nie ma. To nieeleganckie.

Nie wrócę, Marku.

Co znaczy nie wrócę? Obraziłaś się przez kotlety? Aniu, nie zachowuj się jak dziecko. Wracaj.

Nie prosił. Rozkazywał. Pewny, iż jego słowo to prawo.

Rozwodzę się.

Po drugiej stronie zapadła cisza. Słyszałam cichą muzykę i brzęk kieliszków. Jego wieczór trwał.

Rozumiem powiedział w końcu z lodowatym uśmieszkiem. Postanowiłaś pokazać charakter. Dobrze. Pobaw się w niezależność. Zobaczymy, jak długo wytrzymasz. Trzy dni?

Odłożył słuchawkę. Nie wierzył. Dla niego byłam tylko rzeczą, która tymczasowo się zepsuła.

Nasze spotkanie odbyło się tydzień później w sali konferencyjnej jego biura. Siedział na czele długiego stołu, obok wygładzony adwokat o twarzy pokerzysty. Ja przyszłam sama. Celowo.

No i co, nacieszyłaś się wolnością? Marek uśmiechnął się swoim charakterystycznym, wyniosłym uśmiechem. Jestem gotów ci wybaczyć. Oczywiście, jeżeli przeprosisz za ten cyrk.

W milczeniu położyłam na stole pozew o rozwód.

Jego uśmiech zniknął. Skinął na adwokata.

Mój klient zaczął ten łagodnym głosem jest skłonny pójść na ustępstwa. Biorąc pod uwagę twoje, powiedzmy, niestabilne emocje i brak własnych dochodów.

Podsunął mi teczkę.

Marek zostawia ci samochód. I zgodzi się wypłacać alimenty przez pół roku. Kwota jest więcej niż hojna, uwierz. Byś mogła wynająć skromne mieszkanie i znaleźć pracę.

Otworzyłam teczkę. Suma była upokarzająca. To nie były okruchy z jego stołu, ale pył pod nim.

Mieszkanie oczywiście pozostaje Markowi kontynuował adwokat. Zostało kupione przed ślubem.

Biznes też jest jego. Wspólnego majątku nie macie. W końcu nie pracowałaś.

Prowadziłam dom powiedziałam cicho, ale stanowczo. Stwarzałam przytulność, do której wracał. Organizowałam przyjęcia, które pomagały w zawieraniu umów.

Marek parsknął.

Przytulność? Przyjęcia? Aniu, nie żartuj. Każda gospodyni poradziłaby sobie lepiej. I taniej. Byłaś tylko ładnym dodatkiem. Który, nawiasem mówiąc, ostatnio mocno zbladł.

Chciał uderzyć boleśnie. I udało mu się. Ale efekt był inny, niż się spodziewał. Zamiast łez, wzbierała we mnie wściekłość.

Nie podpiszę tego odsunęłam teczkę.

Nie zrozumiałaś wtrącił Marek, pochylając się. Jego oczy zwęziły się. To nie jest propozycja.

To ultimatum. Albo bierzesz to i cicho odchodzisz, albo nie dostajesz nic. Mam najlepszych prawników. Udowodnią, iż żyłaś na mój koszt. Jak pasożyt.

Rozkoszował się tym słowem.

Bez mnie jesteś nikim. Pustym miejscem. choćby kotlety nie umiesz usmażyć. Jakim przeciwnikiem możesz być w sądzie?

Spojrzałam na niego. I po raz pierwszy od dawna nie patrzyłam jak żona, ale jak obca osoba.

I zobaczyłam nie silnego mężczyznę, ale przestraszonego, zapatrzonego w siebie chłopca, który panicznie boi się stracić kontrolę.

Zobaczymy się w sądzie, Marku. I tak, nie przyjdę sama.

Wstałam i wyszłam, czując na plecach jego palące, pełne nienawiści spojrzenie.

Drzwi zamknęły się za mną,

Idź do oryginalnego materiału