— Mamo, ile można?! — Weronika rzuciła telefon na stół tak, iż ekran mignął i zgasł. — Codziennie to samo! Każdego cholern— Mamo, ile można?! — Weronika rzuciła telefon na stół tak, iż ekran mignął i zgasł. — Codziennie to samo! Każdego cholernego dnia!
— Weroniusiu, kochanie, ja nie specjalnie… — Jadwiga Stanisławska ścisnęła w dłoniach swój stary telefon z przyciskami, na których zdążyły już zetrzeć się cyfry. — Po prostu znów zapomniałam. Ta pamięć już nie ta…
— Zapomniałaś! — Weronika zerwała się z kanapy i zaczęła chodzić po pokoju. — Mama, tłumaczyłam ci sto razy! Zielony przycisk, kiedy dzwoni telefon. Zielony! Nie czerwony, nie niebieski – zielony!
— Ale ja naciskałam zielony…
— Nie, mamo, nacisnęłaś czerwony, bo słyszałam krótkie sygnały! To znaczy, iż odrzuciłaś połączenie!
Jadwiga bezradnie spojrzała na córkę, potem na swój telefon. Mały, czarny, z guzikami, które wydawały się raz za małe, raz za jaskrawe. Pamiętała czasy, gdy telefon był jeden na całe mieszkanie komunalne, stał w przedpokoju i wszyscy sąsiedzi korzystali z niego po kolei. Wtedy było prościej.
— Córeczko, a może ja w ogóle nie potrzebuję tego telefonu? — zapytała cicho. — Kiedyś jakoś ludzie bez nich żyli.
— Mamo! — Weronika zatrzymała się i spojrzała na nią z takim bólem, jakby usłyszała coś strasznego. — Jak to nie potrzebujesz? A jeżeli coś ci się stanie? A jeżeli ja będę się martwić? A jeśli…
— No dobra, dobra — Jadwiga pośpiesznie się zgodziła. — Będę się uczyć. Pokaż mi jeszcze raz.
Weronika usiadła przy matce, wzięła jej telefon w dłonie. Miała długie, zadbane palce z manicurem, który Jadwiga zawsze uważała za zbyt krzykliwy. A jej własne dłonie – w plamach starczych, z pogrubiałymi stawami – wyglądały przy córczynych staro.
— Patrz, mamo. Kiedy telefon dzwoni, zapala się ekran. Widzisz? Tutaj, po lewej, zielony przycisk z słuchawką. To znaczy „odebrać”. A po prawej czerwony – „odrzucić”. Pamiętaj: zielony – tak, czerwony – nie.
— Zielony – tak, czerwony – nie — powtórzyła posłusznie Jadwiga. — A jeżeli pomylę?
— Nie pomylisz — westchnęła Weronika. — Spróbuj zapamiętać tak: zielony jak trawa, jak liście – to życie, to dobrze. Czerwony jak krew, jak niebezpieczeństwo – to źle.
— Rozumiem — skinęła głową Jadwiga, choć nie bardzo widziała związek trawy z telefonowaniem. — A jak mam do ciebie zadzwonić?
— Mamo, przerabialiśmy to. Naciskasz na moje zdjęcie w kontaktach. Widzisz, ustawiłam ci? Tu jest moja fotka, podpisana „Weronika córka”. Naciskasz i samo wybiera.
Jadwiga spojrzała na ekran. Rzeczywiście była tam fotografia Weroniki – uśmiechniętej, młodej, ładnej. Zupełnie innej niż teraz, zmęczonej i rozdrażnionej.
— A jeżeli zapomnę, gdzie to zdjęcie?
— Mamo, przecież jest pierwsze w liście! Na samej górze!
— Dobrze. A jeżeli telefon się zepsuje?
— Nie zepsuje się — Weronika potarła skronie. — Mama, może lepiej napiszę ci numer na lodówce. Wielkimi cyframi. Będziesz dzwonić z domowego.
— Przecież nie mam domowego. Mówiłaś, iż niepotrzebny, skoro mam komórkę.
— To poprosisz sąsiadów.
— Jakich sąsiadów? — Jadwiga zagubiła się. — Ja się z nimi nie zadaję. Młodzi, pracują, nie mają czasu.
— Mamo — Weronika usiadła na kanapie, zakrywając twarz dłońmi. — Nie wiem, co robić. Dzwonię codziennie, a ty nie odbierasz. Martwię się, myślę, iż coś jest nie tak. Przychodzę, a ty zdrowa, tylko przycisk nie ten.
— Wybacz, córeczko. Nie chcę ci robić przykrości.
— Wiem, iż nie chcesz. A wychodzi, iż robisz.
Jadwiga siedziała, patrząc na swoje dłonie. Kiedyś te ręce gotowały obiady dla całej rodziny, prały, sprzątały, kołysały małą Weronikę. Potrafiły wszystko. A teraz nie radzą sobie z małym pudełkiem z guzikami.
— A pamiętasz — odezwała się nagle — jak byłaś mała, kupiliśmy ci zabawkowy telefon? Różowy, z dużymi przyciskami. Gadziałaś przez niego godzinami, udawałaś, iż dzwonisz do babci na wieś.
— Pamiętam — Weronika podniosła głowę. — Uczyłam się na nim cyfr.
— No widzisz. A teraz ja się muszę uczyć — uśmiechnęła się smutno Jadwiga. — Wyszło na odwrót.
— Mamo — Weronika przysunęła się bliżej. — Spróbujmy jeszcze raz. Tylko powoli. Zaraz do ciebie zadzwonię, a ty odbierzesz. Dogadane?
— Dogadane.
Weronika wzięła swój telefon, znalazła numer matki, nacisnęła zielony przycisk. Telefon Jadwigi zawibrował, na ekranie pojawiło się zdjęcie córki.
— Patrz, mamo, dzwonię. Widzisz moją fotkę?
— Widzę.
— To teraz zielony guzik. Ten tutaj.
Jadwiga spojrzała na ekran. Były tam dwa przyciski – zielony i czerwony. Wiedziała, iż trzeba zielony. Ale jakoś ręka sięgnęła po czerwony.
— Nie, mamo, nie ten! — Weronika złapała ją za dłoń. — Ten, zielony!
— Tak, tak, przepraszam. Wiem, iż zielony.
Jadwiga nacisnęła zielony przycisk. Telefon piszczał i nagle usłyszała głos córki – tuż obok i jednocześnie w słuchawce.
— Halo, mamo, słyszysz mnie?
— Słyszę — ucieszyła się Jadwiga. — Słyszę! Wyszło!
— Brawo! — Weronika rozłączyła się. — Widzisz, jakie to proste? Teraz spróbujemy jeszcze raz.
Ćwiczyły pół godziny. Weronika dzwoniła, matka odbierała. Z dziesięciu prób Jadwiga siedem razy trafiła w zielony. Trzy razy jednak się pomyliła.
— Mamo, dlaczego naciskasz czerwony? — spytała Weronika. — Przecież wiesz, iż zielony.
— Wiem. Ale ręka sama ciągnie do czerwonego. Może większy. Albo jaśniejszy.
— Może zmienimy ci telefon? Są specjalne, dla seniorów. Z wielkimi przyciskami, prostym ekranem.
— Nie — odparła gwałtownie Jadwiga. — Ten jest dobry. Dałaś mi go na urodziny, pamiętasz? Przyzwyczaiłam się. Po prostu potrzebuję więcejWeronika uśmiechnęła się i przytuliła matkę, a Jadwiga ze wzruszeniem myślała, iż choć nowe technologie bywają trudne, to córki cierpliwość jest jak ten zielony przycisk – zawsze prowadzi do połączenia.