**Zapomniany numer**
— Mamo, ile można?! — Kinga rzuciła telefon na stół tak, iż ekran zamigotał i zgasł. — Codziennie to samo! Każdego cholernie dnia!
— Kinguś, kochanie, ja nie specjalnie… — Halina Stanisława ścisnęła w dłoniach swój wiekowy telefon z przyciskami, z którego zdążyły już się wytrzeć cyfry. — Po prostu znowu zapomniałam. Pamięć już nie ta.
— Zapomniałaś! — Kinga zerwała się z kanapy, przebiegła po pokoju. — Mamo, tłumaczyłam te sto razy! Naciskasz zielony przycisk, gdy dzwoni. Zielony! Nie czerwony, nie niebieski, tylko zielony!
— Naciskałam zielony…
— Nie, mamo, naciskałaś czerwony, bo słyszałam krótkie sygnały. To znaczy, iż odrzuciłaś połączenie!
Halina Stanisława spojrzała bezradnie na córkę, potem na swój telefon. Mały, czarny, z przyciskami, które wydawały się raz za małe, raz za jaskrawe. Pamiętała czasy, gdy telefon był jeden na całą kamienicę, stał w korytarzu, a sąsiedzi korzystali z niego po kolei. Wtedy wszystko było prostsze.
— Córeczko, a może ten telefon mi niepotrzebny? — szepnęła. — Dawniej jakoś bez niego żyliśmy.
— Mamo! — Kinga zamarła, patrząc na nią z bólem, jakby usłyszała coś strasznego. — Jak to niepotrzebny? A jeżeli coś ci się stanie? A jeżeli będę się martwić? A jeśli…
— No dobrze, dobrze — Halina Stanisława pośpiesznie skinęła głową. — Będę się uczyć. Pokaż mi jeszcze raz.
Kinga usiadła obok matki, wzięła jej telefon. Jej dłonie były zadbane, z wypielęgnowanymi paznokciami, które Halina Stanisława zawsze uważała za zbyt krzykliwe. Jej własne, poorane życiem i pokryte plamami, wyglądały przy córce staro.
— Patrz, mamo. Gdy dzwoni, ekran się świeci. Widzisz? Tu po lewej zielona słuchawka — to „odebrane”. A po prawej czerwona — „odrzuć”. Pamiętaj: zielona — tak, czerwona — nie.
— Zielona — tak, czerwona — nie — powtórzyła posłusznie Halina Stanisława. — A jeżeli pomylę?
— Nie pomylisz — westchnęła Kinga. — Zapamiętaj: zielony jak trawa, życie, dobrze. Czerwony jak krew, niebezpieczeństwo, źle.
— Rozumiem — kiwnęła głową, choć nie rozumiała, co trawa ma wspólnego z telefonem. — A jak zadzwonić do ciebie?
— Mamo, przerabiałyśmy to. Naciskasz moje zdjęcie w kontaktach. Widzisz? Podpisałam: „Kinga córka”.
Halina Stanisława spojrzała na ekran. Uśmiechnięta Kinga z fotografii wyglądała młodziej niż teraz, zmęczona i zirytowana.
— A jeżeli zapomnę, gdzie twoje zdjęcie?
— Jest na górze listy!
— Dobrze. A jeżeli telefon się zepsuje?
— Nie zepsuje się — Kinga potarła skronie. — Mamo, może zapiszę numer na lodówce. Wielkimi cyframi. Będziesz dzwonić z domowego.
— Przecież nie mam domowego. Mówiłaś, iż zbędny, skoro jest komórka.
— To poprosisz sąsiadów.
— Jakich sąsiadów? — Halina Stanisława zawahała się. — Młodzi, zapracowani, nie mają czasu.
— Mamo… — Kinga zasłoniła twarz dłońmi. — Dzwonię codziennie, a ty nie odbierasz. Myślę, iż coś się stało. Przychodzę — a ty zdrowa, tylko pomylisz przycisk.
— Wybacz, córeczko. Nie chcę cię martwić.
— Wiem. Ale martwisz.
Halina Stanisława spojrzała na swoje dłonie. Niegdyś gotowały, prały, kołysały małą Kingę. Teraz nie radzą sobie z plastikową skrzyneczką.
— Pamiętasz — odezwała się niespodziewanie — gdy byłaś mała, kupiliśmy ci zabawkowy telefon? Różowy, z dużymi guzikami. Gadałaś godzinami, udając, iż dzwonisz do babci.
— Pamiętam — Kinga uniosła głowę. — Uczyłam się cyfr.
— A teraz ja się uczę — uśmiechnęła się smutno. — Wszystko na opak.
— Mamo — Kinga przysunęła się bliżej. — Spróbujmy jeszcze raz. Zadzwonię, a ty odbierzesz. Dobrze?
— Dobrze.
Telefon Haliny Stanisławy zadrżał. Na ekranie pojawiło się zdjęcie Kingi.
— Widzisz mnie? Naciśnij zielony.
Halina Stanisława sięgnęła… po czerwony.
— Nie tę! — Kinga zatrzymała jej dłoń. — Tę!
W końcu odebrała.
— Halo, słyszysz mnie?
— Słyszę! — ucieszyła się. — Wyszło!
— Brawo! — Kinga rozłączyła się. — Widzisz? To proste.
Ćwiczyły pół godziny. Halina Stanisława popełniała błędy, ale się nie poddawała.
— Może wymienimy telefon? — zaproponowała Kinga. — Ten ma większe przyciski.
— Nie — zaproponowała stanowczo. — Ten to twój prezent. Przyzwyczaję się.
Kinga przytuliła ją.
— Kocham cię, mamo. Jutro znów poćwiczymy.
Po jej wyjściu Halina Stanisława długo wpatrywała się w telefon. Próbowała dzwonić, ale odbieranie wciąż szło opornie. Wieczorem zrozumiała jednak, iż znajdzie numer Kingi, choćby jeżeli zgubi sprzęt.
Następnego dnia Kinga wpadła zdenerwowana.
— Dzwoniłaś piętnaście razy! Myślałam, iż coś się stało!
— Ćwiczyłam…
— Wystarczy naciskać guziki bez dzwonienia!
— Ale jak sprawdzę, czy dobrze?
— Krótkie sygnały — błąd. Długie — dobra droga.
— Chciałam usłyszeć twój głos…
Kinga westchnęła.
— Nie mogę być przy tobie non stop. Mam pracę, życie…
— Wiem. Po prostu… boję się.
— Czego?
— Że zgubię twój numer. Że zapomnę, jak dzwonić.
— Mamo — Kinga wzięła ją za ręce. — Numer masz zapisany w dziesięciu miejscach. Nie zgubisz.
Halina Stanisława zamyśliła się.
— Dawniej numery miały pięć cyfr…
— Teraz nie musisz ich pamiętać. Są kontakty.
— A jeżeli zgubię telefon?
— Kupimy nowy.
Halina Stanisława zaczęła mówić o sąsiadach, o samotności. Kinga zaproponowała kurs dla seniorów.
— Nauczysz się czegoś nowego.
— W moim wieku?
— Właśnie w twoim!
W końcu Kinga dała mamie swój stary telefon — prostszy, wygodniejszy.
— Ten mi się podoba — przyznaHalina Stanisława uśmiechnęła się, czując, iż choćby w zmieniającym się świecie najważniejsze pozostaje to, by nigdy nie przestawać się uczyć i zawsze mieć przy sobie kogoś, kto wytłumaczy wszystko cierpliwie od początku.