Dzisiaj znowu się pokłóciliśmy z mamą przez ten głupi telefon.
— Mamo, ile można?! — Wiola rzuciła swój telefon na stół tak, iż ekran drgnął i zgasł. — Codziennie to samo! Każdego cholerniego dnia!
— Wiolu, kochanie, ja nie specjalnie… — Halina Stanisławówna ścisnęła w dłoniach swój stary telefon z przyciskami, z którego zdążyły już zetrzeć się cyfry. — Po prostu znowu zapomniałam. Pamięć już nie ta.
— Zapomniałaś! — Wiola zerwała się z kanapy i zaczęła chodzić po pokoju. — Mamo, tłumaczyłam ci sto razy! Zielony przycisk, kiedy dzwoni. Zielony! Nie czerwony, nie niebieski — zielony!
— Ale ja naciskałam zielony…
— Nie, mamo, naciskałaś czerwony, bo słyszałam krótkie sygnały. To znaczy, iż odrzuciłaś połączenie!
Halina bezradnie spojrzała na córkę, potem na swój telefon. Mały, czarny, z przyciskami, które wydawały się jej raz za małe, raz zbyt kolorowe. Pamiętała czasy, gdy telefon był jeden na całą klatkę, stał w korytarzu, a wszyscy sąsiedzi korzystali z niego po kolei. Wtedy było prościej.
— Córeczko, a może w ogóle nie potrzebuję tego telefonu? — zapytała cicho. — Dawniej jakoś żyliśmy bez niego.
— Mamo! — Wiola zatrzymała się i spojrzała na nią z bólem, jakby usłyszała coś strasznego. — Jak to nie potrzebujesz? A jeżeli coś ci się stanie? A jeżeli będę się martwić? A jeśli…
— Dobrze, dobrze — pospiesznie zgodziła się Halina. — Nauczę się. Pokaż mi jeszcze raz.
Wiola usiadła obok, wzięła telefon mamy w dłonie. Jej palce były smukłe, zadbane, z manicurem, który Halina zawsze uważała za zbyt jaskrawy. A jej własne dłonie — w plamach, z pofałdowanymi palcami — wyglądały przy nich staro.
— Słuchaj, mamo. Kiedy dzwoni, zapala się ekran. Widzisz? Tu po lewej zielony przycisk z słuchawką — to „odebrać”. A po prawej czerwony — to „odrzucić”. Zapamiętaj: zielone — tak, czerwone — nie.
— Zielone — tak, czerwone — nie — powtórzyła posłusznie Halina. — A jeżeli pomylę?
— Nie pomylisz — westchnęła Wiola. — Może tak zapamiętaj: zielony jak trawa, jak życie — dobrze. Czerwony jak krew, jak zagrożenie — źle.
— Rozumiem — skinęła głową Halina, choć nie bardzo pojęła, co ma trawa do telefonu. — A jak mam do ciebie zadzwonić?
— Mamo, już to przerabiałyśmy. Naciskasz moje zdjęcie w książce telefonicznej. Widzisz? Jest moje zdjęcie, podpisane „Wiola córka”. Naciskasz, a telefon sam wybierze numer.
Halina spojrzała na ekran. Rzeczywiście była tam fotografia Wioli — uśmiechniętej, młodej. Zupełnie innej niż teraz, zmęczonej i poirytowanej.
— A jeżeli zapomnę, gdzie twoje zdjęcie?
— Mamo, jest pierwsze w liście! Na samej górze!
— Dobrze. A jeżeli telefon się zepsuje?
— Nie zepsuje się. — Wiola potarła skronie. — Wiesz co? Zapiszmy numer na lodówce. Wielkimi cyframi. Będziesz mogła zadzwonić z telefonu stacjonarnego.
— Ale nie mam stacjonarnego. Mówiłaś, iż niepotrzebny, skoro jest komórka.
— To poprosisz sąsiadów.
— Jakich sąsiadów? — Halina zmieszała się. — Oni młodzi, ciągle w pracy. Nie mam z kim gadać.
— Mamo… — Wiola zasłoniła twarz dłońmi. — Nie wiem, co robić. Dzwonię codziennie, a ty nie odbierasz. Myślę, iż coś się stało, przybiegam — a ty zdrowa, tylko przycisk nie ten.
— Przepraszam, córeczko. Nie chcę ci sprawiać zmartwień.
— Wiem, iż nie chcesz. Ale wychodzi, iż sprawiasz.
Halina patrzyła na swoje dłonie. Te same ręce, które gotowały obiady dla całej rodziny, prały, sprzątały, nosiły małą Wiolę. Kiedyś umiały wszystko. A teraz nie radzą sobie z małą, świecącą skrzyneczką.
— Pamiętasz — powiedziała nagle — jak byłaś mała, kupiliśmy ci różowy telefon zabawkę? Z dużymi przyciskami. Godzinami udawałaś, iż dzwonisz do babci na wieś.
— Pamiętam — Wiola uniosła głowę. — Nauczyłam się na nim cyfr.
— A teraz ja muszę się uczyć — uśmiechnęła się smutno Halina. — Wszystko na opak.
— Mamo — Wiola przysunęła się bliżej. — Spróbujmy jeszcze raz. Powoli. Zaraz do ciebie zadzwonię, a ty odbierzesz. Dobrze?
— Dobrze.
Wiola wybrała numer. Telefon Haliny zadzwonił, na ekranie pojawiło się zdjęcie córki.
— Widzisz, mamo? Moja fotka. Teraz naciśnij zielony. Ten.
Halina spojrzała. Były dwa przyciski — zielony i czerwony. Wiedziała, który wybrać, a jednak ręka sięgnęła po czerwony.
— Nie, mamo, nie ten! — Wiola złapała ją za dłoń. — Ten, zielony!
— Tak, tak, przepraszam. Wiem, iż zielony.
Halina nacisnęła zielony. Rozległ się dźwięk i nagle usłyszała głos córki — jednocześnie obok i przez słuchawkę.
— Halo, mamo, słyszysz mnie?
— Słyszę! — ucieszyła się Halina. — Wyszło!
— Brawo! — Wiola rozłączyła się. — Widzisz, jakie to proste? Teraz jeszcze raz.
Ćwiczyły pół godziny. Wiola dzwoniła, matka odbierała. Z dziesięciu prób Halina siedem razy trafiła w zielony. Trzy razy — w czerwony.
— Mamo, dlaczego ciągle czerwony? — spytała Wiola. — Przecież wiesz, iż zielony.
— Wiem. Ale ręka sama ciągnie do czerwonego. Może jest większy.
— Może zmienimy telefon? Są specjalne, dla seniorów. Z wielkimi przyciskami.
— Nie — zaprotestowała Halina. — Ten jest dobry. Dałaś mi go na urodziny, pamiętasz? Przyzwyczaiłam się. Tylko potrzeba czasu.
— Dobrze — Wiola pocałowała matkę w policzek. — Muszę iść do pracy. Jutro powtórzymy.
— Idź, córeczko. Nie spóźnij się.
Gdy Wiola wyszła, Halina została sama z telefonem. Położyła go przed sobą i wpatrywała się w czarny ekran. Potem wzięła go w dłonie. Mały, lekki, mieścił się w garści. A tyle w nim tych wszystkich dziwnych rzeczy.
Próbowała znaleźć zdjęcie córki. ZWieczorem, kiedy Wiola wróciła do domu, zastała mamę uśmiechniętą, trzymającą telefon pewnie w dłoni, jakby ta mała skrzyneczka była częścią jej świata od zawsze.