Skoro już zawitaliśmy na blogu do
Panonii i na tereny dawnego Księstwa Błatneńskiego to głupio by
było nie wspomnieć o Jeziorze Błatneńskim – czyli Balatonie. Co
prawda tuńczyków, które pośrednio dały swą nazwę temu wpisowi
tu nie ma, ale są inne ryby – oraz słowiańskie ślady, a po tym
rejonie Europy teraz się blogowo poruszam.
Słowiańskie grodzisko nad Balatonem |
Jest Balaton, zwany
Węgierskim Morzem (do 1918 Królestwo Węgier miało dostęp do prawdziwego morza, główny port znajdował się w Puli – chyba; na pewno
wojenny, nie wiem, czy Fiume/Rijeka nie była większa - o ile nie pomyliłem, i Pola/Pula należała do części austriackiej habsburskiego państwa) całkiem
udatnym akwenem, otoczonym polami lawendy, papryki i licznymi
uzdrowiskami.
O węgierskiej lawendzie zresztą już na blogu
kiedyś było – oraz o lawendowych lodach, których nie polecam
jeszcze bardziej niż także nad Balatonem spotykanym lawendowym
piwem. Mydlina, ot co. Zresztą i tak nikt mi nie wierzy, póki sam
nie spróbuje.
Lawendowe lody |
Gdzie takie cuda można nabyć? Na tym jedynym
balatońskim cyplu – Półwyspie Tihany. Nazwa, jak widać,
słowiańska – Cichań (nawet bardziej niż myślimy – ortografia
węgierska głoskę ń zapisuje jako ny; najsłynniejszy węgierski
rockowy utwór, Dziewczyna o perłowych włosach, Gyöngyháju lány, czyta się
dziuńdźhaju lań – przynajmniej mniej więcej, języki ugryjskie
mają zbyt dużo samogłosek o różnych brzmieniach i długościach).
Nad wioską o tej samej nazwie, pełnej domów na których ścianach
suszy się papryka, do dziś góruje średniowieczne opactwo (mocno
przebudowane).
Półwysep Tihany |
Kiedyś górowały także wieże obserwacyjne
służące do wypatrywania ławic miejscowych ryb. prawdopodobnie obserwowano
ruchy ptactwa – i tam mieszkańcy Tihany kierowali swe łodzie.
Była to spora przewaga nad pozostałymi nadbalatońskimi rybakami,
tak duża, iż pojawiały się głosy, iż pewnie tihańczykom ciemne
moce pomagają.
No ale jak ciemne moce, jak obok opactwo? Ot,
doskonałe wykorzystanie warunków terenowych.
Opactwo Tihany |
Nad Balatonem
stawiano także specjalne konstrukcje by jeszcze dokładniej ryb
wypatrywać, ale na półwyspie ich nie widziałem. Musiałem
pojechać do Dalmacji, wyspiarskiej krainy na obrzeżach
Słowiańszczyzny, dziś należącej do trzech państw – oprócz
Chorwacji jest to też kilka kilometrów Bośni i Hercegowiny (w
Średniowieczu Republika Dubrownicka, czyli Raguza, sprzedała ten
fragment wybrzeża z miejscowością Neum banowi Bośni, by odgrodzić
się od posiadłości agresywnej Najjaśniejszej Republiki Świętego
Marka – znaczy Wenecji) i Boka Kotorska, ten udający fjord
przyrodniczy cud w dzisiejszej Czarnogórze.
Boka Kotorska |
Przez wieki co
prawda Dalmacja była bliżej Półwyspu Apenińskiego niż
bałkańskiego kotła, i choć romański język dalmatyński wymarł
(kosztem włoskiego i chorwackiego), to w okolicy, zwłaszcza na
Istrii, dalej mówi się po swojemu. W przeciwieństwie do interioru,
prawosławno-muzułmańskiego, wybrzeże pozostało katolickie. Jako
ciekawostkę mogę jeszcze dorzucić, iż miejscowi Słowianie,
Chorwaci, w XIII wieku dostali od papieża niezwykły prezent – oto
biskup Rzymu zezwolił dwóm narodom na korzystanie w liturgii z
własnego pisma i języka. Jednym z nich byli Chińczycy ze swoimi
piktogramami, a drugim właśnie Chorwaci, z wynalezioną przez św.
Konstantyna-Cyryla głagolicą (czy też usprawnioną przez św. Klemensa cyrylicą). Pisma tego używano na dalmackich
wyspach aż do czasów nowożytnych, kiedy to przyjęto łacinkę (a
prawosławni Serbowie grażdankę, pochodzącą od
głagolicy).
Chorwacka głagolica w Vrbniku |
Podziemia pałacu Dioklecjana w Splicie |
Szkoda tylko, iż Chorwacja
zrezygnowała ostatnio z własnej waluty na rzecz tych śmiesznych
pieniędzy z oknami – wszystko poszło tam bardzo w górę, nic
więc dziwnego, iż miejscowe riwiery przegrywają z Albanią,
posiadającą plaże piaszczyste, w Chorwacji rzadsze niż uczciwy
polityk w Unii E***pejskiej.
Albańska plaża |
Ale wróćmy do ryb – będących obok owoców morza
kulinarnym wyznacznikiem Dalmacji. Któregoś razu – wiele lat temu,
nawet na blogu się opowieść pojawiła, przy okazji soli i wiatru
bora – wylądowałem na wyspie Krk. W jednej z wiosek, Šilo, poza
wyżartymi przez słony wiatr jałowymi skałami moją uwagę
zwróciła dziwna metalowa konstrukcja. Za nic mając padający
deszcz (alternatywą była lampka miejscowego wina w lokalnej
restauracji – to miara mojego zaciekawienia, prawda?) udałem się
na cypel ozdobiony tą wieżą.
Tajemnicza konstrukcja |
Šilo na Krku |
- Tunera?
- Tak. Obserwator właził do tego gniazda na szczycie i wypatrywał ławic tuńczyków. Dzisiaj jest już nie czynna. Mamy radary.
- Można wejść?
- Jest w słabej kondycji – pokręcił głową Chorwat – Nikt się nią nie zajmuje, a sól swoje robi...
Wypalone solą brzegi Krku |
Szkoda, iż rozwój technologii
niszczy takie rzeczy (i pewnie powoduje przełowienie, i kwoty
połowowe, i inne restrykcje; socjalistom w to graj). Nie, żebym był
jakimś luddystą (informacja dla młodszych Czytelników bloga:
oddolny ruch ludowy w Wielkiej Brytanii na początku rewolucji
przemysłowej – byli to rzemieślnicy wywaleni na bruk i niszczący
nowoczesne maszyny, które pozbawiły ich zarobków; miano od
niejakiego Ludda, pierwszego, bądź najbardziej znanego, psuja), ale
jakiś taki żal pozostaje. Pewnie zresztą tunery niedługo całkiem
znikną z dalmatyńskiego krajobrazu, i zostaną tam tylko cudowne
wyspy, świetna kuchnia i światowej klasy zabytki.
Tunera |