**Trzy listy bez adresu zwrotnego**
Było cicho, ani wiatru, ani szelestu liści, ani śpiewu ptaków, jakby sama natura zamarła w wiecznym spokoju. Ludzie też stali w milczeniu wokół otwartej trumny i czarnej dziury w ziemi. Kinga trzymała ojca pod ramię. Stał zgarbiony, zagubiony, wpatrzony w mamę.
Nieco z boku stali przyjaciele rodziców: Magda i jej mąż Wiesław. Kinga znała ich od dziecka, mówiła im po imieniu. Magda co chwilę przykładała chusteczkę do oczu, a jej mąż patrzył gdzieś daleko, ponad trumną. Naprzeciw Kingi i ojca stali trzej koledzy z pracy mamy, z czerwonymi nosami i opuchniętymi od płaczu oczami. Jeszcze jacyś ludzie, których Kinga nigdy wcześniej nie widziała. Ale skoro przyszli, znaczy, iż znali mamę.
Nikt już nie podchodził, nie żegnał się, nie składał kondolencji. Wszyscy pożegnali się wcześniej, w kaplicy. Teraz tylko stali i czekali na koniec ceremonii.
Kinga dostrzegła dwóch grabarzy. Jeden, pewnie starszy, spojrzał pytająco: „Czas?”. Skinęła ledwo dostrzegalnie. Podeszli, wzięli wieko oparte o drzewo i zaaGdy wieko trumny zamknęło się z cichym stuknięciem, Kinga poczuła, iż wraz z mamą na zawsze odchodzi część jej świata, ale w sercu zostanie ta tajemnica – niewypowiedziana, cicha, jak te listy schowane pod nowymi butami, które już nigdy nie będą noszone.