Trzy lata temu teściowa wyrzuciła mnie z dzieckiem na ulicę. A teraz się obraża, iż nie chcę z nią rozmawiać.
Mam trzydzieści lat, mieszkam w Warszawie, wychowuję syna i próbuję budować normalne życie. Ale w środku wciąż noszę ból, który nie chce odejść. Bo trzy lata temu kobieta, którą uważałam za część rodziny, bez wahania wypędziła nas z własnego domu. Dziś nie rozumie, dlaczego odcinam kontakt. Co więcej – jeszcze ma pretensje.
Poznałam Adama na pierwszym roku studiów. To była prawdziwa miłość – żadnych imprez, żadnych gier, od razu wszystko stało się poważne. Potem niespodziewanie zaszłam w ciążę. Mimo tabletek, test pokazał dwie kreski. Był strach, panika, łzy – ale choćby nie pomyślałam o aborcji. Adam się nie uląkł, nie uciekł – oświadczył się, wzięliśmy ślub.
Nie mieliśmy gdzie mieszkać. Moi rodzice żyli pod Lublinem, ja od siedemnastu lat tkwiłam w akademiku. Adam od szesnastu mieszkał sam – jego matka, Halina Nowak, po drugim małżeństwie wyprowadziła się do nowego męża w Krakowie, a dwupokojowe mieszkanie na Woli zostawiła synowi. Po ślubie *łaskawie* pozwoliła nam tam zamieszkać.
Na początku było spokojnie. Uczyliśmy się, dorabialiśmy, czekaliśmy na dziecko. Dbałam o porządek, gotowałam, sprzątałam, oszczędzałam każdy grosz. Wszystko się zmieniło, gdy Halina zaczęła nas *odwiedzać*. Nie wpadła na herbatę – robiła inspekcje. Otwierała szafy, sprawdzała podłogę pod łóżko, zdjęła rękawiczki, by palcem przejechać po parapecie. Biegałam po mieszkaniu ze ścierką, byle tylko zadowolić tę kobietę. Ale ile bym się nie starała – zawsze było źle.
*Dlaczego ręcznik wisi nie na środku? Okruszki na dywanie w kuchni! To nie żona, to katastrofa!* – takie teksty słyszałam non-stop.
Gdy urodził się nasz syn Tymek, było jeszcze gorzej. Ledwie miałam siłę spać i karmić dziecko, a teściowa żądała sterylnej czystości. Myłam mieszkanie do blasku trzy razy w tygodniu – i tak było mało. Aż pewnego dnia rzuciła:
– Za tydzień przyjeżdżam. jeżeli zobaczę choć jeden pył – wynosicie się stąd!
Błagałam Adama, by z nią porozmawiał. Spróbował. Halina była nieugięta. Gdy wpadła i znalazła na balkonie swoje stare pudła – których nie ruszyłam, bo nie były moje – wybuchła awantura.
– Pakuj się i wracaj do swoich rodziców! A Adam niech zdecyduje: z tobą czy ze mną!
I Adam nie zawiódł. Wyjechał ze mną do Lublina. Zamieszkaliśmy u moich rodziców. Wstawał o szóstej, jechał na zajęcia, potem do pracy, wracał nocą. Ja próbowałam zarabiać w sieci – bez skutku. Brakowało pieniędzy, liczyliśmy każdy grosz, jedliśmy makaron z jajkiem. Tylko wsparcie moich rodziców i nasza miłość trzymały nas przy życiu.
Z czasem stanęliśmy na nogi. Skończyliśmy studia, znaleźliśmy pracę, wynajęliśmy mieszkanie w Warszawie. Tymek podrósł, staliśmy się silną rodziną. Tylko ta rana wciąż krwawi.
Halina cały czas żyje sama. Mieszkanie, z którego nas wyrzuciła, stoi puste. Dzwoni czasem do Adama, pyta o wnuka, prosi o zdjęcia. On rozmawia. Nie chowa urazy. Ja nie potrafię. Dla mnie to zdrada. Zniszczyła nasze życie w najsłabszym momencie. Porzuciła, gdy byliśmy bezbronni.
– To moje mieszkanie! Miałam do tego prawo! – mówi.
Może i prawo miała. Ale sumienie? Serce? Gdzie one były, gdy staliśmy na dworcu z dzieckiem i dwiema walizkami?
Nie jestem mściwa. Ale nie muszę wybaczać. I nie zamierzam wracać do jej życia.