Trudna decyzja: Powrót

twojacena.pl 1 tydzień temu

Trudna decyzja. Powrót

— Chcesz — leć — powiedział Krzysztof, stawiając filiżankę w zlewie. Głos miał spokojny, niemal obojętny. — Tylko nie licz na moje wsparcie. Ani moralne, ani fizyczne.

— Nie liczę — cicho odparła Kinga, nie patrząc na niego.

— Potem nie mów, iż jechałaś na darmo.

— Może powiem. A może nie. Ważne, żeby nie żałować, iż nie spróbowałam.

W końcu wyjechała.

Lot z przesiadką się opóźnił, a łączący samolot odleciał, choćby nie zauważając jej spóźnienia. Siedem godzin męczącego czekania w dusznej hali lotniska, plastikowa kanapka i torba na ramieniu zamiast walizki — suknia została w luku bagażowym na innym kontynencie.

W recepcji hotelu powiedziano, iż „rezerwacja nie przeszła”. Młody człowiek wyjaśniał to z uśmiechem, jakby chodziło o drobiazg:

— Przepraszam, proszę pani, wszystkie pokoje zajęte. Mogę podać listę tanich moteli w okolicy.

— Dziękuję — rzuciła Kinga oschle. — Akurat brakowało mi spisu życiowych porażek.

Usiadła w kawiarni za rogiem, z zamówioną kawą, przewijając kontakty w telefonie. Palec zatrzymał się na nazwisku: Agata Nowak. Dawna koleżanka z uniwersytetu w Krakowie. Potem sporadyczna korespondencja, rzadkie lajki… i cisza.

„Może warto spróbować?” — pomyślała Kinga i wysłała krótką wiadomość.

Odpowiedź przyszła po trzech minutach:

„Oczywiście, przyjeżdżaj! Mamy pokój gościnny. Suknię też coś znajdziemy, nie martw się. Tylko pewnie jesteś chudsza — wezmę coś z zapasem. Ale gdzie ty się podziewałaś!”

Rano jechały już ulicami podwarszawskiej miejscowości. Kinga czuła, jak z każdym zakrętem auto wciąga ją głębiej w przeszłość, która dawno umarła. Agata zmieniła się — zadbana, pewna siebie, ale wciąż serdeczna, bez cienia zadęcia. Dała adres klubu, oceniła Kingę krytycznym spojrzeniem, ułożyła jej włosy, spryskała lakierem, podała broszkę:

— Idziesz tam nie jak duch przeszłości, tylko jak kobieta, która zna swoją wartość. Oni wszyscy tam są — z jednakowymi twarzami i ustami. Ale nie każdy ma duszę. Trzymaj się prosto, Kinga.

Uroczystość była pretensjonalna.

Namioty, przystrzyżone trawniki, kelnerzy z szampanem, kobiety w projektantkich kreacjach — jakby wylane z jednej formy. Wszystko drogie, wystawne i… obce. Znajomych twarzy Kinga nie zobaczyła. Tylko nowe — opalone, napięte, pełne buty.

Sławek pojawił się pierwszy. Trochę postarzały, ale taki sam. Podszedł, uśmiechnął się niepewnie, przytulił, szepnął:

— Cieszę się, iż przyjechałaś. Wybacz, nie powiedziałem Magdzie. Chciałem, żeby po prostu cię zobaczyła…

Kinga nie odpowiedziała. I tak już wszystko zrozumiała.

Magda podeszła chwilę później. Nie sama — z całym orszakiem. Suknia od projektanta, twarz idealnie wymodelowana, wzrok — szklany.

— Kinga? Jaka niespodzianka — powiedziała z grymasem, który udawał się za uśmiech. — Ty… tutaj?

— Ja to ja. A tutaj to tylko miejsce — spokojnie odparła Kinga. — Gratulacje z okazji jubileuszu.

— Dziękuję. Mam nadzieję, iż podróż nie była zbyt męcząca?

— Trochę. Ale Agata Nowak pomogła. Zabawne, jak stare więzi trzymają się mocno, choćby po latach.

— Agata? Tak… Pomogła nam przy remoncie. Podobno ma dobry gust. To nie jej suknia?

— Jest wygodna. I leży lepiej niż niektóre wspomnienia.

Magda na moment straciła rezon.

— No cóż… Mam nadzieję, iż spodoba ci się wieczór.

— Już mi się podoba. Dzięki za zaproszenie.

— Ja… nie zapraszałam.

— Ale też nie wyrzucasz — odrzekła Kinga z lekkim półuśmiechem.

Później, gdy jeden z gości nagle osunął się na krześle i zaczął sinieć, w sali wybuchła panika.

— Dusi się! — wrzasnęła kobieta w lamparciej sukience. — Ktoś, wezwijcie karetkę!

— Jestem lekarzem — powiedziała Kinga już stojąc przy nim. Bez histerii, tanich gestów, precyzyjnie. Badanie, puls, torba pod głowę, rozpięty kołnierzyk. Działała, jakby robiła to codziennie. I robiła.

Karetka przyjechała po piętnastu minutach. Przez ten czas ani Magda, ani nikt z jej świty choćby nie podszedł.

Rano Kinga obudziła się w pokoju Agaty. Suknia leżała starannie złożona na fotelu, na stole — kawa i karteczka:

„Zrobiłaś wszystko, jak trzeba. jeżeli zechcesz znów zniknąć w tym mieście — dzwoń. Pokój twój.”

Na lotnisku czuła ulgę.

Nie dlatego, iż to się skończyło.

Ale dlatego, iż wszystko wreszcie znalazło swoje miejsce.

Ta przyjaźń umarła dawno. Tylko pogrzeb się przeciągnął. Teraz się odbył. Bez kwiatów. Bez łez. Ale z pożegnaniem.

Krzysztof czekał na nią przy wyjściu. Jego kudłaty pies Burek o mało nie przewrócił jej z radości.

— No i jak było? — zapytał.

— Zamknęłam gestalt.

— Z hukiem?

— Trochę. Ale z godnością.

— I?

— Już nie ciągnie.

Wziął od niej torbę.

Ona wzięła go pod rękę.

I poszli do domu.

Idź do oryginalnego materiału