Staruszkowe troski
Jan Nowak owdowiał pół roku temu. Pierwszy, gorący ból już przeminął, schował się gdzieś pod serce i tkwił tam jak ostry, lodowy odłamek, czasem topniejąc w najmniej odpowiednich chwilach. Gdy któryś z sąsiadów pytał przy spotkaniu: „No i jak tam, Nowaku, samotnie teraz?” – w oczach starca pojawiał się nagły błysk cierpienia.
„Słabnący jestem, dawniej tak nie bywało” – myślał Nowak, by zaraz sam sobie odpowiedzieć: „Ale i takiej straty nie znałem…”
Od młodości mieszkał na wsi. Gdy przeszedł na emeryturę, myślał, iż wreszcie będzie miał dość wolnego czasu. ale po odejściu żony czas jakby stanął w miejscu, a Jan nie wiedział, co ze sobą zrobić. Nic nie miało sensu… Chyba tylko modlitwa w kościele.
Córka wyszła za mąż i wyjechała do miasta, a wnuczek miał już iść do szkoły. Na początku lata przyjechali do niego na wieś: córka Kasia, zięć Marek i mały Maciuś.
„Tato, przywiozłam ci na wychowanie” – zaczęła Kasia, wskazując na synka. „Dotąd był dzieckiem, mama się nim opiekowała, a teraz twoja kolej. Trzeba z niego zrobić mężczyznę.”
„A ojciec go nie wychowuje?” – dopytywał się Jan.
„Ojciec w życiu młotka w ręku nie trzymał. Sam wiesz – Marek to artysta. Akordeon to jego żywioł. Zimą Maciusia zapiszemy do szkoły muzycznej. Może trafi choćby do klasy taty.” – odparła Kasia. „Ale wychowanie musi być wszechstronne. Więc pomóż. Chcę, żeby mój syn był też trochę jak ty – prawdziwym majstrem i pracusiem.”
Jan uśmiechnął się i spojrzał na wnuka.
„No dobrze, Kasiu. Niech będzie. Nauczę go wszystkiego, co sam umiem. Póki żyję…”
„Przestań, tato” – przerwała córka. „Będziemy żyć długo i szczęśliwie. A z Maciusiem – pomóż.”
Tego samego dnia dziadek zabrał wnuka do swojej warsztatowej przybudówki. Obejrzeli razem warsztat, półki z narzędziami i zaczęli urządzać kąt dla Maciusia.
Specjalnie dla niego Jan przerobił stół, skracając nogi i pokrywając blat blachą. Potrzebne były też mniejsze narzędzia – dopasowane do dziecięcych rąk.
Nad warsztatem zawiesił półkę, na której ustawił najmniejsze młotki, śrubokręty, cążki i piłkę. W blaszanych pudełkach po landrynkach z czasów jego młodości leżały gwoździe różnych rozmiarów.
Maciuś był zachwycony i nie odstępował dziadka, zasypując go pytaniami. Kasia ledwo ściągnęła ich na obiad, po czym znów wrócili do „męskich zajęć”.
„No, i mamy początek” – powiedział pod wieczór Jan. „Dzisiaj koniec. Jutro rano idziemy na ryby, więc trzeba przygotować sprzęt i wcześnie się położyć.”
Tak mijały szczęśliwe letnie dni. Kasia z mężem zauważyli, iż ojciec ożył – znów się wyprostował, a w oczach pojawił się dawny blask.
„No, Kasia” – mówił po cichu Marek, gdy Jan nie słyszał – „nauczycielka jesteś, i to widzę. Syn ma wzór, a ojca ożywiłaś…”
„Każdy potrzebuje uwagi – i duży, i mały” – odpowiadała cicho Kasia. „Nie możemy pozwolić, by tato się załamał. Będziemy częściej przyjeżdżać. Dobrze, iż Maciuś mu pomaga. Inny pewnie tylko butelką by się leczył, a tu – wnuk jak słoneczko. Wiedziałam, iż mój ojciec to mądry człowiek…”
Westchnęła i poszła do ogrodu, tak jak kiedyś jej mama. Ogród i sad musiały być zadbane, by Jan nie czuł, iż wszystko się rozsypuje.
Wkrótce wakacje się skończyły, Kasia wróciła do miasta, a Marek z Maciusiem zostali u dziadka, pomagając mu we wszystkim.
Lecz nadeszła jesień i Maciuś miał iść do pierwszej klasy. Z tej okazji Jana zaproszono do miasta – na rozpoczęcie roku. Dumnie prowadził wnuka za rękę. W garniturze i krawacie, którego nie zakładał od lat, stał na szkolnym apelu i mocno ściskał dłoń Maciusia, gdy zabrzmiał hymn.
Wtedy Jan obiecał sobie, iż nie podda się smutkom, iż poświęci resztę sił na wnuka i pomoc córce.
Wieczorem, już w domu, usiadł przy stole i zaczął spisywać plany na następne lato. Lista rosła: plac zabaw, huśtawka, stolik, piaskownica, remont pomostu nad rzeką… Na topolu przy drodze postanowił zawiesić linę – taką, jaką pamiętał z dzieciństwa.
Drugi notes nazwał „księgowością” – zapisywał tam wydatki na materiały. Robót było mnóstwo, ale Jan się nie poddawał. Wstawał wcześnie, układał plan dnia i starał się go realizować.
Maciuś przyjeżdżał często – na święta, weekendy, ferie. Dom ożywał, Kasia piekła ciasta, a dziadek z Markiem i wnukiem coś majsterkowali, chodzili do sauny i na narty.
Na Dzień Mężczyzny Kasia dała im wszystkim moro. A gdy zbliżał się 8 Marca, Jan pytał:
„A co tobie podarować, córeńko?”
„Nie krępuj się, damy radę” – dodawał Marek. „Jedynaś nasza i kochana.”
„Jedyna?” – uśmiechnęła się Kasia. „Więc będzie niespodzianka. W naszej rodzinie niedługo przybędzie… Może choćby dziewczynka.”
Przez sekundę wszyscy oniemieli, by zaraz wybuchnąć radością. Marek podniósł żonę w górę, Maciuś podskakiwał, a Jan ocierał łzę.
„Dobry Boże, jakie szczęście… Żona zawsze marzyła o wnuczce, ale i drugi wnuczek też dobrze…”
Wieczorem przy herbacie Jan ogłosił uroczyście:
„Od dziś koniec z narzekaniem! Będę zdrowy jak ryba, bo roboty przybędzie – dwójkę wnuków wychowywać.”
„A co, jeżeli znowu chłopak?” – śmiał się.
Na to Maciuś odparł:
„Wtedy ja mu swoje narzędzia pożyczę, dziadku. Wystarczy dla nas obu. Przecież to braciszek…”