Pachniało świeżymi różami na weselu. Chrupiące białe obrusy, brzęk kryształowych kieliszków, szmer śmiechu – nic tego nie zagłuszało, jak bardzo czułam się tam drobna.
Nazywam się Izabela Ostrowska. Nigdy nie miałam pieniędzy. Na studia pracowałam w dwóch miejscach, często rezygnując z posiłków, by opłacić czynsz. Moja matka była sprzątaczką, ojciec majstrem remontowym. Nigdy nie brakło nam miłości, ale zawsze brakowało czegoś innego – stabilności.
Potem poznałam Dawida Nowaka.
Był życzliwy, inteligentny i skromny w sposób, jakiego nigdy nie spodziewałam się po kimś z tak ogromnego bogactwa. Media nazywały go „Miliarderem z Plecakiem”, bo wolał trampki od włoskich półbutów. Spotkaliśmy się w mało prawdopodobnym miejscu – księgarence w cichej dzielskiej Gdańska. Pracowałam tam dorywczo, studiując pedagogikę. Wszedł, szukając książki o architekturze, a skończyło się na dwugodzinnej rozmowie o klasyce literatury.
To nie była bajka. Mieliśmy różnice ogromne. Rzadko jadłam krewetki, on nie wiedział, co znaczy żyć od pierwszego do pierwszego. Ale dawaliśmy radę, z miłością, cierpliwością i mnóstwem humoru.
Gdy oświadczył się, jego rodzice byli uprzejmi, ale widziałam to w ich oczach: nie byłam tym, co sobie wymarzyli. Dla nich byłam biedną krewną, która „omamila” ich syna. Jego matka, Weronika, uśmiechała się do mnie na lanczach, ale potem sugerowała, bym na rodzinne przyjęcia ubierała się „skromniej”, jakbym musiała coś udowadniać. Jego siostra, Karolina, była gorsza. Przez połowę czasu udawała, iż mnie nie ma.
Mówiłam sobie, iż przyjdą po rozum do głowy. Że miłość zbuduje most.
Potem nadeszło wesele Karoliny.
Wychodziła za mąż za bankowca inwestycyjnego – kogoś, kto wakacje spędzał na Seszelach i miał jacht o nazwie Ambrozja. Na liście gości była cała śmietanka trójmiejska. Właśnie wracaliśmy z wyjazdu wolontariackiego zagranicą i prosto z lotniska pojechaliśmy do rezydencji, gdzie odbywał się ślub.
Kłopoty zaczęły się niemal natychmiast.
„Izabela, pomogłabyś nam z rozkładem stołów?” – powiedziała Karolina słodko, wręczając mi klapę, zanim zdążyłam postawić walizkę.
Mrugnęłam. „Jasne. Ale czy to nie zadanie organizatora wesela?”
„Och, ona ma pełne ręce roboty. A ty masz talent do organizacji. To tylko chwila.”
Ta chwila zamieniła się w godziny.
Składałam serwetki w łabędzie, znosiłam pudła, choćby układałam plan stołów, bo Karolina twierdziła, iż „potrafię zachować neutralność”. Pozostałe druhny patrzyły na mnie jak na obsługę. Nikt nie zapytał, czy chcę wody, jedzenia, czy nie potrzebuję przerwy.
Na próbnej kolacji matka Karoliny upewniła się, iż siedzę trzy stoły od Dawida tuż przy ekipie parkingowej.
Próbowałam z tego żartować. Nie chciałam robić sceny.
Następnego ranka, wkładając bladoróżową suknię skromną, oczywiście mówiłam sobie: *To tylko jeden dzień. Daj jej to. Wychodzisz za miłość swojego życia i to się liczy*.
Lecz potem była już kropla, która przepełniła czarę.
Na przyjęciu weselnym szłam w kierunku stołu honorowego, by usiąść obok Dawida, gdy Karolina mnie przechwyciła.
„Och, kochanie” powiedziała, kładąc wypielęgnowaną dłoń na mojej „fotografowie potrzebują symetrii. Stół już zajęty. Pomogłabyś kelnerom z deserami?”
Wpatrywałam się w nią. „Chcesz, żebym podała tort?”
Rozpromieniła się. „Tylko na kilka zdjęć. Potem możesz usiąść, obiecuję.”
Wtedy zobaczyłam Dawida przez salę. Odciągnął go na bok jakiś przyjaciel rodziny. Nie słyszał. Nie widział.
Lecz ja nie mogłam się ruszyć. Czułam, jak podnosi się we mnie fala gorąca, a zażenowanie oblało spływającym zimnym deszczem. Przez sekundę omal się zgodziłam. Co nabyte w młodości, trudno wykorzenić. ale wtedy ktoś we mnie wpadł i wylał szampana na moją suknię a Karolina choćby nie drgnęła. Wręczyła mi tylko serwetkę.
Wtedy Dawid pojawił się za nią.
„Co się dzieje?” zapytał spokojnie, ale w głosie miał stal.
Karolina odwróciła się, cała w uśmiechach. „Och, Dawid! Tylko prosiłyśmy Izabelę o pomoc z tortem. Taka pomocna z natury, to jej pasuje.”
Dawid spojrzał na mnie, potem na serwetkę w mojej dłoni, wreszcie na słabą plamę na sukni.
I wtedy… wszystko stanęło.
Podszedł do mikrofonu koło zespołu. Stuknął dwa razy. Sala ucichła. Setki oczu zwróciły się w jego stronę.
„Mam nadzieję, iż wszyscy bawią się na tym pięknym weselu” zaczął. „Karolina i Marcin, gratulacje. Miejsce oszałamiające, jedzenie wyśmienite. ale zanim wytniemy tort, muszę coś powiedzieć.”
Serce mi zamarło.
„Wielu z was zna mnie jako Dawida Nowaka z Grupy Nowak, z listy najbogatszych, i tak dalej. ale żadne z tych znaczeń nie jest warte choćby połowy kobiety, którą kocham. Kobiety, która tu stoi.”
Wyciągnął dłoń po moją.
„To jest oto Izabela. Jest moją narzeczoną. Jest błyskotliwa, współczująca i pracuje ciężej niż ktokolwiek, kogo znałem. Ale dzisiaj traktowano ją
Choć minęły lata, to jedyne szepty na tamtym weselu które pamiętam, to szum górskiego wiatru przynoszący słowa przysięgi i ciepło jego dłoni na mojej, niczego nie żałuję.