— Katarzyna Nowak, tam na placu zabaw jakiś obcy mężczyzna zaczepiał twoją Zosię.
— Co? Jak to zaczepiał? Ewa, co ty mówisz? Gdzie on jest? Kto to?
— Skąd mam wiedzieć! Podeszłam, żeby zapytać, kim jest, a ten jak nie rzuci się do ucieczki!
— Nie podoba mi się to. Zosia! Chodź tu, córeczko!
Pięcioletnia dziewczynka z rozczochranymi warkoczykami podbiegła do Katarzyny i rozpromieniła się uśmiechem.
— Mamo! Widziałam tam śliczne pieski!
Katarzyna wpatrywała się w twarz córki, próbując zrozumieć, co się stało na placu zabaw. Zosia wyglądała normalnie, ale serce matki nie dawało spokoju.
— Gdzie widziałaś te pieski? Kto ci je pokazywał?
Zosia zdziwiona wzruszyła ramionami.
— Nikt. Sama je zobaczyłam. Są trzy: dwa czarne, a jeden w białe łaty. Chodź, pokażę ci!
Katarzyna złapała córkę za rękę i spytała poważnie:
— Kto do ciebie podszedł? Jakiś pan? Co ci mówił?
Dziewczynka wytrzeszczyła oczy.
— Mamo, o co ci chodzi? Żaden pan mnie nie zaczepiał! Tylko jeden miły pan zapytał, czy znam Katarzynę Nowak.
Serce Katarzyny zamarło. Kto to mógł być? Czyżby on? Kto inny pytałby o nią, znając jej pełne nazwisko?
— Jak wyglądał ten miły pan?
Zosia nie zdążyła odpowiedzieć, bo w kieszeni Katarzyny zadzwonił telefon. Dzwonił mąż, nie mogła nie odebrać.
— Tak, kochanie?
Myśl o tajemniczym mężczyźnie nie dawała jej spokoju. Nie zamierzała mówić mężowi o nieznajomym, który zagadał do Zosi, i zabroniła córce wspominać o tym ojcu.
— Żeby tata się nie martwił — wyjaśniła, a Zosia nie pytała dalej.
Całą noc Katarzyna przewracała się w łóżku, nie mogąc zasnąć. Rano wstała z okropnym bólem głowy. Każdy ruch wywoływał migrenę, więc postanowiła zrezygnować z obowiązków.
— To może pójdziemy dziś do restauracji? — zaproponował mąż, a Katarzyna z wdzięcznością przytaknęła.
Drugie małżeństwo było zupełnie inne niż pierwsze. Z Markiem czuła się bezpieczna, jak za kamiennym murem.
— Świetny pomysł! — uśmiechnęła się.
Nastrojowi poprawiał się, gdy jednak wychodzili z domu, Katarzyna dostrzegła przy sąsiednim wejściu znajomą sylwetkę. Zamarła, słysząc własne bicie serca.
— Kasia, co się gapisz? — dobiegł ją głos Marka.
— Mamo, wsiadaj! Na co patrzysz?
Katarzyna powoli usiadła, nie spuszczając wzroku z nieznajomego. Gdy samochód ruszył, w środku zostało dziwnie ciężkie uczucie.
W restauracji nie potrafiła się zrelaksować. Gdy Marek wyszedł odebrać telefon, Zosia szepnęła:
— Mamo, znowu widziałam tego miłego pana.
Katarzyna ledwo powstrzymała okrzyk. To był on – człowiek, który wykreślił ją ze swojego życia dziesięć lat temu. Mieszanka strachu i bólu zalała jej myśli.
— Widziałaś go dziś wieczorem? — spytała machinalnie, a Zosia kiwnęła głową.
— Tak, gdy jechaliśmy do restauracji. Stał przy sąsiednim wejściu i patrzył na nas.
Po kolacji, która była prawdziwą udręką, Katarzyna z ulgą wstała. Marek delikatnie ujął jej dłoń.
— Co się dzieje, Kasia? Jesteś jakaś nieswoja.
Chciała milczeć, ale nie potrafiła.
— Marku, Bartek wrócił.
Mąż zatrzymał się i spojrzał na nią zaniepokojony.
— Bartek? Dzwonił do ciebie?
— Mamo, a kto to Bartek? — wtrąciła Zosia.
— To mój… znajomy — odparła wymijająco, a potem spojrzała na Marka. — Nie dzwonił. Widziałam go wczoraj i dziś koło domu. To na pewno on.
Marek milczał. W drodze powrotnej Katarzyna wiedziała już, iż spotkanie z Bartkiem jest nieuniknione. Stał przed budynkiem, wypatrując ich samochodu.
— Idź z nim porozmawiać — powiedział Marek, widząc, iż Zosia śpi. — My z Zosią zrobimy kilka rund po osiedlu.
Katarzyna podeszła do syna, wpatrując się w jego twarz. Dziesięć lat zmieniło go nie do poznania.
— Szukałem cię — powiedział, gdy stanęła przed nim. — Chciałem porozmawiać. A potem dowiedziałem się, iż wyszłaś za Marka i urodziłaś mu córkę.
Głos Bartka stał się ostry. Wiedziała, iż się nie zmienił. Dalej był tym samym egoistą.
— Przyszedłeś tylko po pieniądze, prawda? — spytała.
— Po części — wzruszył ramionami. — Jestem twoim synem. Nie zaprosisz mnie do domu?
— Nie jesteś gotowy na spokojną rozmowę — odparła. — Po co wróciłeś?
— Życie nie oszczędzało mnie. Ojciec nic mi nie zostawił, a to przez ciebie. Gdybyś go nie zostawiła, wszystko byłoby inaczej.
Katarzyna nie zaprzeczyła. Dla Bartka ojciec zawsze był bohaterem, a ona zdrajczynią.
— Dałabyś mi trochę pieniędzy? — nalegał. — Nie zawracałem ci głowy przez tyle lat.
— Sam wybrałeś tę drogę — odpowiedziała chłodno.
— Nienawidzę cię — syknął. — Lepiej byś umarła zamiast ojca.
Poczucie pustki ogarnęło Katarzynę. Spojrzała na niego zimno.
— Może i tak. Ale przeszłości nie zmienisz. Idź sobie.
Gdy patrzyła, jak odchodzi, zrozumiała, iż nic nie czuje. Jako matka umarła dawno temu.