„Skoro to nie moje mieszkanie, nie mam zamiaru nic robić!” — te słowa synowej sprawiły, iż zupełnie zmieniłam swoje plany.
Kiedyś poważnie rozważałam przepisanie jednego z moich mieszkań na syna. Myślałam, iż warto — niech mają swój kąt, zaczną nowe życie, nie będą marnować pieniędzy na wynajem. Ale po tym, co usłyszałam od jego żony, sama myśl o tym napawa mnie obrzydzeniem. Niech sami oszczędzają, a mieszkanie zostanie moje. A jeżeli się rozwiodą… odetchnę z ulgą. Bo nie tylko nie pochwalam wyboru syna — boję się go. Jego żona, Patrycja, okazała się kompletnym rozczarowaniem.
Jej rodzina to zwykli, przeciętni ludzie, bez żadnych wpływów czy majątku, a ona zachowuje się, jakby wychowała się w pałacu ze służbą. Rodzice spokojni, skromni — zupełnie nie tacy jak ich córka, która myśli, iż jest księżniczką. Wykształcenie średnie, pracuje jako menedżerka, zarabia przeciętnie. Ale pieniądze roztrwania w kilka dni, a potem ciągnie od mojego syna. Bez skrupułów.
Po ślubie wyrzucili ich z wynajmowanego lokum. Z dobroci serca przygarnęłam ich do siebie, dopóki nie zwolniło się moje drugie mieszkanie. Mogłam odmówić, ale zrobiłam to dla syna. I niemal od razu pożałowałam. Gdy tylko Patrycja przekroczyła próg, na jej twarzy zastygł grymas obrzydzenia. Oglądała się, jakby weszła do rudery bez dachu. A u mnie przecież porządek, czysto, remont niedawny.
„Ja mam spać na tej wersalce? Twoja matka nie mogła oddać nam łóżka?” — rzuciła synowi.
Wynajmowane mieszkanie jej nie przeszkadzało, a teraz nagle wszystko nie tak. A mój syn, zawsze stanowczy, pewny siebie, przy niej zamienił się w szmatę. Gotów na wszystko, tylko byle jej dogodzić. Nie poznaję go.
Miesiące pod jednym dachem były dla mnie torturą. Po pracy zamykałam się w swoim pokoju, byle tylko nie widzieć jej pełnej pogardy miny. Nie rozmawiałyśmy — i dobrze.
Gdy wreszcie wprowadzili się do drugiego mieszkania, odetchnęłam. Wtedy syn zaczął delikatnie sondować: „Mamo, a jakie masz plany z tym mieszkaniem? Może przepiszesz je na mnie?” Od razu wiedziałam, skąd wiatr wieje. To nie jego pomysł — to Patrycja mu podpowiada. Odparłam stanowczo:
„Zostanie na mnie. To zabezpieczenie na starość, żebym nie wisiała wam na karku. Mieszkajcie tu, odkładajcie na swoje. Poza tym — stara kamienica, dla młodych nieidealna.”
Syn jakby zrozumiał. Temat ucichł, widywaliśmy się rzadziej. Każde swoje życie. Nie wtrącałam się.
Ale niedawno zaprosili nas na urodziny syna. Świętowali u siebie. Weszłam — i zamarłam. Takiego syfu dawno nie widziałam. Kuchenka oblepiona tłuszczem, podłoga lepka, wszędzie kurz. Paczki po przeprowadce choćby nie rozpakowane. Chaos, brud, zaniedbanie. Goście też to widzieli.
Matka Patrycji, zawstydzona, spytała cicho:
„Patrycja, dlaczego tak tu brudno?”
Odpowiedź córki dobiła mnie:
„A co ja mam sprzątać? To nie moje mieszkanie!”
Teściowa oniemiała.
„Przecież w wynajmowanym sprzątałaś!” — odparła.
Syn stał obok. Widziałam po jego twarzy — sam jest tym zniesmaczony. Wychował się w czystości, a teraz żyje w tym… koszmarze. Cierpi, ale milczy. Bo kiedyś był zakochany. Teraz? W jego oczach już nie ma iskry. Została tylko rutyna. Albo strach.
Nic nie powiedziałam Patrycji. Tylko na nią spojrzałam. Wiem jedno — nie wytrzyma tam długo. I w głębi duszy czekam tylko na jedno: na rozwód. Tak, to bolesne, ale szczerze — jeżeli się rozstaną, będę szczęśliwa. Bo mój syn zasługuje na kobietę, która da mu ciepło, a nie kobietę, która choćby za dach nad głową nie potrafi podziękować.