Pani Anna rozpoczęła swój list od opisu wakacyjnych planów. "Piszę ten list jako mama dwójki dzieci z Olsztyna, która razem z mężem postanowiła w tym roku spędzić wakacje w kraju. Zarezerwowaliśmy apartament na Wyspie Sobieszewskiej, bo nie ukrywam, kierowaliśmy się ceną, bo tam jeszcze można znaleźć coś za rozsądne pieniądze, a przecież to teoretycznie ciągle Gdańsk".
Polscy turyści narzekają na drożyznę w Gdańsku. "Celują w zagranicznego gościa"
Początkowy zachwyt nad urokami miejsca gwałtownie ustąpił miejsca frustracji, gdy rodzina postanowiła skorzystać z uroków gdańskiej gastronomii. "Plaże piękne, szerokie, spokojnie, cisza – naprawdę bajka. Ale niestety – schody zaczęły się, gdy postanowiliśmy wybrać się kilka razy do Gdańska i coś zjeść 'na mieście'" – relacjonuje.
Frustrację naszej czytelniczki najlepiej oddają jej własne słowa: "to nie jest miasto dla polskich turystów. Ceny są takie, iż od razu powinni je podawać w euro albo koronach – szwedzkich czy norweskich. Bardzo mocno widać, iż cała turystyka celuje w zagranicznego gościa, a nie w 'biedaka z Polski'".
Jak zauważa Pani Anna, wysokie ceny sprawiają, iż w restauracjach w centrum Gdańska na luzie mogą się czuć głównie turyści z zamożniejszych krajów. "W knajpkach w centrum miasta widać, iż swobodnie czują się Niemcy, ale przede wszystkim Norwegowie i Szwedzi, dla których Gdańsk to 'tania i piękna' miejscówka, do której mają kilka lotów dziennie. Dla nas, Polaków, to niestety często finansowy koszmar".
Ceny w Gdańsku mogą być dla wielu nie do przejścia. Ile kosztuje jedzenie?
Czytelniczka podaje konkretne przykłady cen, które zszokowały jej rodzinę: "Spaghetti bolognese – 40 zł, hamburger z frytkami – 50 zł, a jak człowiek ma ochotę na rybkę, to musi sięgnąć do portfela po Jagiełłę (czyli stówę)".
Wysokie ceny zmusiły rodzinę do zmiany planów i rezygnacji z jedzenia na mieście. Jak pisze Pani Anna, większość posiłków robili sami w kwaterze, a decyzja ta nie wynikała z braku funduszy, a raczej z poczucia, iż ceny są nieuczciwe.
"W centrum i okolicach na palcach jednej ręki można policzyć miejsca z normalnymi cenami. Większość posiłków przygotowywaliśmy więc sami w apartamencie, robiąc zakupy w markecie. I to nie dlatego, iż jesteśmy bardzo biedni – po prostu nie chcieliśmy dać się naciągnąć" – stwierdziła.
Czytelniczka przecierała też oczy ze zdumienia, gdy przychodziło jej płacić za zwykłą kawę. "Zaskoczyły nas też ceny kawy, bo choćby w tych samych sieciówkach są różnicę w zależności od tego, gdzie pijemy. Kawa w samym centrum w "Maku" za 15 zł, a gdzieś dalej 14. Serio? To przez cały czas to samo miasto".
Rozczarowaniem okazała się również wizyta na Jarmarku św. Dominika, który dla wielu jest obowiązkowym punktem wizyty w Gdańsku. "Pajda ze smalcem to 20 zł, a jak ktoś chce ogórka, kiełbasę czy cebulkę, to musi dopłacić po 5 zł... za każdy dodatek. Przeszliśmy jarmark szybkim krokiem, bo nie rozumieliśmy, z czego to wynika i ciężko było tam znaleźć coś, co nie kosztuje jak obiad w restauracji" – stwierdziła.
Na koniec Pani Anna dzieli się gorzką refleksją na temat przyszłych wakacyjnych planów. Doświadczenia z Gdańska skłoniły ją do rozważenia wyjazdu za granicę. "Po tej wyprawie poważnie zastanawiamy się, czy w przyszłym roku nie wybrać się nad Adriatyk. Ceny pewnie będą podobne, ale za to pogoda bardziej pewna, a i człowiek się nie będzie czuł jak turysta drugiej kategorii we własnym kraju" – podsumowuje.