To na pewno nie było przypadkowe

newskey24.com 1 tydzień temu

To na pewno nie był przypadek.

Kasia szła na dyskotekę, jakby unosiła się nad ziemią.

Krótka dżinsowa spódniczka, obcisłe legginsy w metalicznym kolorze, śnieżnobiałe adidasy, top z wizerunkiem modelki i wysoki kucyk związany grubą gumką. Usta – różowa pomadka, oczy – mieniące się kolorowymi cieniami. Prawdziwa gwiazda.

Wszyscy mówili, iż Kasia to cudo. I ona sama o tym wiedziała. Duma osiedla. Dostała się na uniwersytet w Warszawie – sama. Bez znajomości, bez pomocy.

Pamiętała, jak Zofia Stanisławowa marudziła:

— Tobie, Nowak, do studiów jak po grudzie! Technikum to maksimum, i to tylko jeżeli ojczym się postara. Inaczej – śmieciarki na ciebie płaczą.

A tak, właśnie. Ojczym. Prawdziwy ojciec dawno zniknął z horyzontu. A ojczym… raczej nie będzie się starał dla „takiej nieudacznicy”.

Zofia Stanisławowa czekała, aż dziewczyna się rozpłacze. Ale Kasia wstała, spojrzała jej prosto w oczy i spokojnie, niemal wyzywająco, rzuciła:

— Zobaczymy, kto kim będzie.

Zofia zmrużyła oczy i obiecała jej słodką zemstę na egzaminach. Ale Kasia zdała. I dostała się. Sama. Bez „wparcia z góry”. Ot, tak.

— Dziewczyno, nie masz ochoty na czystą i wielką miłość?

— Z tobą? Marek, zupełnie ci odbiło?

— Kasieńka, no co ty. Jak życie?

— Lepiej niż wszystkim.

— Figura masz, ech…

— Chciałbyś taką?

— Chciałbym.

— Przyjdź, ubiorę cię – będziesz niegorszy.

— Och, złośnica z ciebie, Nowak. A ja, może, cię kocham.

— Zgiń, maro, babcia poświęciła mi osikowy krzyż – i od takich jak ty, i od nocnych koszmarów.

— No co ty…

— A właśnie, iż tak. Na wszelki wypadek.

Szli wieczorną ulicą, żartobliwie przekomarzając się. Młodzi. Wolni. Niezniszczalni.

— Słuchaj, a może w poniedziałek wpakujemy się do szkoły? – zaproponował Marek.

— Oszalałeś? Po co?

— Wyobraź sobie, jak Zofia Stanisławowa się zdusi, gdy się dowie, iż sama się dostałaś. Na studia.

Kasia uśmiechnęła się.

— Mam to gdzieś. A ty co?

— Przeciągnę lato, a potem – wojsko. Będziesz na mnie czekać?

— A jakże. Usiądę na ławce, w chuście, będę ci skarpetki robiła. Metrów ze sto.

— No idźże ty…

— No.

— Ooo, patrz, toż to Magda! Poszła do zawodówki?

— No. Każdemu swoje. Dobra, Misiu, idę. Tam moje dziewczyny. A ty z Magdą coś kręcisz?

— Nie, no… tak, gadamy.

— Ona jest dobra. Ona poczeka. A ja – nie.

— To znaczy – w ogóle nie ma szans?

— Nie. – Powiedziała stanowczo. I poszła.

Studia przychodziły Kasi łatwo. Nie dlatego, iż były proste – po prostu nie narzekała.

— Jak ty to wszystko ogarniasz? – pytała sąsiadka.

— Co?

— No i do kina, i na dyskoteki, i studia…

— Nie wiem – wzruszyła ramionami Kasia. – Po prostu żyję. Nie jęczę. Z chłopakami się nie wiążę. Studia to moja przyszłość. A imprezy? Kiedy, jak nie teraz?

— A ja chcę wyjść za mąż. Za bogatego.

— A ja – nie.

Z Tomkiem Kasia poznała się na dyskotece. Był zbyt natrętny – uciekła. Ale następnego dnia przyszedł do akademika. Z kwiatami, z czekoladkami. Zamknęła drzwi przed nosem. On – z kinem i kwiatami. Ona – znowu obok.

Dziewczyna już nerwowo drgała okiem od jego zainteresowania. Nienawidziła go niemal. A tu jeszcze Marek listy z wojska przysyła. Tęskni. Ale nie pisze o służbie, tylko o uczuciach.

A ona go zna – jak do czternastki w brązowych rajstopach pod dresem chodził… Jak babka go do znachorki woziła – na moczenie nocne.

Tomek jeździł na motorze, czatował na nią jak w filmie. A potem… potem się przewrócił. Na jej oczach. I ona, bez namysłu, rzuciła się do niego. Nie dlatego, iż Tomek. Bo człowiek.

I nie wiadomo dlaczego… zgodziła się na randkę.

Pół roku się spotykali. Nie motyle. Nie miłość. Ale jakoś… razem. Stał się bliski.

Potem list od Marka: pretensje, oskarżenia, brzydkie słowa. Ktoś nakablował. A ona i tak się nie kryła.

Z Tomkiem było łatwiej. Był blisko. Pewny. Z nim można było marzyć. O ślubie. O przyszłości.

— Masz szczęście, Kasieńka – powiedziała sąsiadka.

— W czym?

— Z Tomkiem. Wiesz, kim on jest?

— Jak to?

— Tata ma u niego duże plecy. Kupił mu motor. Teraz auto. Jedynak. Bogaci. Wiekowi.

— No i?

— Podobno… już ma narzeczoną. Lilę. Ojcowie chcą interesy połączyć.

Wieczorem Kasia spytała Tomka. Zaniemówił.

— To wszystko ojciec. Ja nie chcę. Lila mi niepotrzebna. Mam ciebie. Uciekniemy.

— W weekend pojadę do rodziców.

— Dobrze… – i wydało jej się, iż odetchnął z ulgą.

Gdy wróciła – coś było nie tak. Dziewczyny patrzyły dziwnie. Chłopaki – z uśmieszkiem.

— Co się dzieje?

— Usiądź… Kas… Tomek… On…

— Co?

— Ożenił się.

Żadnego drżenia. Żadnej łzy. W środku – zawaliło się. Ale na zewnątrz – kamień.

— I tyle?

— Jesteś taka spokojna…

— A jaka mam być? Wiedziałam. Wyjechałam, żeby to zrozumieć. A on – wziął ślub. Ja na to pozwoliłam. Wszystko jasne.

Pochyliła się do sąsiadki:

— Nie wymawiaj jego imienia. Nigdy. Dla mnie go nie ma.

Po obronie Kasia nie pojechała do domu. Pojechała – do szpitala.

Urodził się Jasiek. Krzepki. Z wolą życia.

— Kasieńko… ty… powiesz ojcu?

— Mamo, nigdy. I nie pytaj.

— Dobrze, tylko… Miałam nadzieję, iż nie powtórzysz mojego losu.

— I nie powtórzę. Ty wyszłaś za ojca. Ja – nie.

— Zostaniecie u nas?

Kasia zobaczyła: matka się boi. Ojczym – nie cieszy.

— Rozumiem. choćby ze szpitala nie zabierzec— Jasiek i ja sobie poradzimy.

Idź do oryginalnego materiału