To na pewno nie było przypadkowe.

polregion.pl 9 godzin temu

To na pewno nie był przypadek
Ola szła na dyskotekę, jakby leciała.

Krótka jeansowa spódniczka, obcisłe legginsy w metalicznym kolorze, śnieżnobiałe adidasy, top z nadrukiem modelki i wysoki kucyk spięty grubą gumką. Usta – różowa szminka, oczy – w wielokolorowych cieniach. Prawdziwa gwiazda.

Wszyscy mówili, iż Olka to cud. Ona też o tym wiedziała. Duma osiedla. Dostała się na uniwersytet w Warszawie – sama. Bez układów, bez pomocy.

Jak tam Zofia Janowa narzekała?

— Tobie, Nowak, do uczelni jak do Księżyca piechotą! Technikum maksimum, i to tylko jeżeli ojczym się postara. A tak – śmieciarze za tobą płaczą.

A tak, właśnie. Ojczym. Prawdziwy ojciec dawno zniknął z horyzontu. A ojczym… raczej nie będzie się starał dla „takiej niezdary”.

Zofia Janowa czekała, aż dziewczyna się rozklei. Ale Ola wstała, spojrzała jej prosto w oczy i spokojnie, choćby wyzywająco, rzuciła:

— Zobaczymy, kto kim zostanie.

Zofia zmrużyła oczy i obiecała jej słodką zemstę na egzaminie. Ale Ola zdała. I dostała się. Sama. Bez „wparcia z góry”. Ot, tak.

— Dziewczyna, nie chcesz czystej i wielkiej miłości?

— Z tobą? Kowalski, ty się już zupełnie ośmieliłeś?

— Olu, no co ty. Jak życie?

— Lepiej niż inni.

— Figura u ciebie, mmm…

— Chcesz taką samą?

— Chcę.

— Przyjdź, ubiorę cię – będziesz nie gorszy.

— Och, zła jesteś, Nowak. A ja może cię kocham.

— Zgiń, maro, babcia poświęciła mi osikowy krzyż – na takich jak ty i na nocne koszmary.

— No co ty…

— Właśnie tak. Na wszelki wypadek.

Szli wieczorną ulicą, żartobliwie przekomarzając się. Młodzi. Wolni. Niezniszczalni.

— Słuchaj, a może w poniedziałek wpadniemy do szkoły? – zaproponował Kowalski.

— Oszalałeś? Po co?

— Wyobraź sobie, jak Zofia Janowa się udusi, gdy się dowie, iż sama się dostałaś. Na studia.

Ola uśmiechnęła się lekko.

— Mam to gdzieś. A ty co?

— Przeciągnę lato, a potem – wojsko. Będziesz na mnie czekać?

— Jasne. Usiądę na ławce, w chuście, skarpety ci będę dziergać. Sto metrów.

— No idź już…

— No.

— Ooo, patrz, to Magda! Poszła do zawodówki?

— No. Każdy ma swój los. Dobrze, Mirek, idę. Tam moje dziewczyny. A ty z Magdą coś kombinujesz?

— Nie, no… tak, gadamy.

— Ona jest dobra. Ona będzie czekać. A ja – nie.

— To znaczy – w ogóle nie ma szans?

— Nie. – Powiedziała stanowczo. I odeszła.

Nauka przychodziła Oldze łatwo. Nie dlatego, iż była prosta – po prostu nie narzekała.

— Jak ty wszystko ogarniasz? – pytała współlokatorka.

— Co?

— No i do kina, i na dyskoteki, i studia…

— Nie wiem – wzruszyła ramionami Ola. – Po prostu żyję. Nie marudzę. Z chłopakami staram się nie wiązać. Studia to moja przyszłość. A imprezy? Kiedy, jak nie teraz?

— A ja chcę wyjść za mąż. Za bogatego.

— A ja – nie.

Z Darkiem Ola poznała się na dyskotece. Był zbyt natrętny – uciekła. Ale następnego dnia przyszedł do akademika. Z kwiatami, z czekoladkami. Zamknęła mu drzwi przed nosem. On – z kinem i kwiatami. Ona – znowu obok.

Dziewczyna już nerwowo drgała okiem od jego uwagi. Nienawidziła go prawie. A tu jeszcze Kowalski listy z wojska przysyła. Tęskni. Ale nie o służbie pisze, tylko o uczuciach.

A ona zna tego Kowalskiego – jak do czternastki w brązowych rajstopach pod spodniami biegał… Jak babka go do znachorki woziła – żeby moczenie nocne leczyć.

Darek jeździł na motorze, czekał na nią, jak w filmie. A potem… potem się przewrócił. Na jej oczach. I ona, bez namysłu, rzuciła się do niego. Nie dlatego, iż Darek. Ale dlatego, iż człowiek.

I jakoś… zgodziła się na randkę.

Pół roku się spotykali. Nie motyle. Nie miłość. Ale jakoś… obok. Stał się bliski.

Potem list od Kowalskiego: pretensje, oskarżenia, brzydkie słowa. Ktoś doniósł. A ona choćby się nie kryła.

Z Darkiem było prościej. Był blisko. Pewny. Z nim można było marzyć. O ślubie. O przyszłości.

— Masz fart, Olka – powiedziała współlokatorka.

— W czym?

— Z Darkiem. Nie wiesz, kim on jest?

— Co masz na myśli?

— Tata u niego – gruba ryba. Motocykl mu kupił. Teraz – auto. Jedynak. Bogaci. W latach.

— I?

— Mówią… iż już ma narzeczoną. Lilę. Ojcowie chcą biznes połączyć.

Wieczorem Ola zapytała Darka. Zaniepokoił się.

— To wszystko ojciec. Jestem przeciw. Lila mi niepotrzebna. Mam ciebie. Uciekniemy.

— W weekend jadę do rodziców.

— Dobrze… – i wydało jej się, iż odetchnął z ulgą.

Gdy wróciła – coś było nie tak. Dziewczyny patrzyły dziwnie. Chłopaki – z uśmieszkiem.

— Co się dzieje?

— Usiądź… Olu… Darek… On…

— Co?

— Ożenił się.

Ani drżenia. Ani łzy. W środku – zawalił się świat. Ale na zewnątrz – kamień.

— Tylko tyle?

— Taka jesteś spokojna…

— A jaka mam być? Wiedziałam. Wyjechałam, żeby zrozumieć. A on – ożenił się. Pozwoliłam. Wszystko logiczne.

Pochyliła się do współlokatorki:

— Nie wymawiaj jego imienia. Nigdy. Dla mnie go nie ma.

Po obronie Ola nie wróciła do domu. Pojechała – do szpitala.

Urodził się Jaś. Silny. Z wolą walki.

— Olu… ty… ojcu powiesz?

— Mamo, nigdy. I nie pytaj.

— Dobrze, tylko… Miałam nadzieję, iż nie powtórzysz mojego losu.

— I nie powtórzę. Ty wyszłaś za ojca. Ja – nie.

— Zostaniecie u nas?

Ola zobaczyła: matka się boi. Ojczym – nie cieszy się.

— Rozumiem. choćby ze szpitala nie zabierzecie?

— Co ty, Olu… oczywiście zabierzemy…

„Minął rok, a Ola stała się silniejsza niż kiedykolwiek, bo wiedziała jedno – los to nie przypadek, ale wybór.”

Idź do oryginalnego materiału