To mi się przydało…

twojacena.pl 3 dni temu

Tego mi tylko brakowało…

Wioletta żyła sama. Dzieci z mężem nie mieli – najpierw próbowali, potem myśleli o adopcji. Ona chciała, on był obojętny. W końcu, po czterdziestce, zrezygnowała. Strach wziął górę.

Mąż uwielbiał turystykę – plecak, namiot, gitary przy ognisku. Grał nieźle, dusza towarzystwa. W młodości Wioletta też się w to bawiła, ale z wiekiem miała dość. Zmęczyło ją włóczenie się po lasach, powroty w niedzielę wieczorem prosto do pracy – z ugryzieniami komarów, spieczoną skórą i zniszczonymi paznokciami. Wolała wyspać się w weekend, wziąć gorący prysznic, a nie myć się w zimnej rzecze. I skorzystać z normalnej toalety, zamiast narażać tyłek na atak krwiopijców.

Nawet przygody mogą zmęczyć, gdy jest ich za dużo. Łapały ją bóle pleców, stawy protestowały. W końcu przestała jeździć z mężem.

On przez solidarność też odpuścił parę razy, ale widać było, iż męczy go bezczynność. Namówiła go, żeby jechał bez niej. Ucieszył się.

„Po co puszczać faceta samego? Jeszcze jakaś go przygarnie. Mógłby się uspokoić z czasem” – zbeształa ją przyjaciółka.

„W młodości nikt go nie przygarnął, teraz tym bardziej.”

„Głupio mówisz. Facet to nie kobieta – w każdym wieku ma powodzenie” – pokręciła głową.

„I co? Mam się męczyć, żeby nie zdradził? Nie. Jak zechce, to i w domu znajdzie okazję. Poza tym, mamy swoją paczkę.”

„No, no…” – mruknęła przyjaciółka.

Mąż przestał ją zapraszać. Stopniowo oddalali się od siebie. Brakowało wspólnych tematów, ale nic szczególnego nie zauważyła.

Aż pewnego dnia wrócił zamyślony, nieobecny.

„Gdzie tym razem byliście?” – spytała, podgrzewając zupę.

„Stary szlak, znasz. Byli nowi.”

„Zdęcia pokażesz?” – próbowała go rozgadać.

„Powiedziałem, stary szlak” – patrzył w talerz.

Udawała, iż wierzy. Ale wiedziała – stało się to, o czym ostrzegała przyjaciółka.

Milczał trzy dni, w końcu wyznał:

„Przepraszam. Zakochałem się. Mocno. Myślałem, iż mi się to nie przytrafi.”

„Od razu tak?”

„Zastąpiła cię na kilku wyjazdach. Nie wyobrażam sobie życia bez niej.”

„Młoda?”

Milczał.

„Rozumiem. I co teraz? Do niej się wyprowadzisz?” – Wioletta starała się nie wybuchnąć.

„Ona też się rozwodzi. Ma syna. Nie ma gdzie mieszkać, przecież nie tu. Wymieńmy mieszkanie.” – W końcu na nią spojrzał.

„A czemu ona swojego nie wymieni?”

„To mieszkanie męża. Jak nie chcesz, to… Sam nie wiem…” – Zerwał się, nerwowo chodząc po pokoju.

Mieszkanie kupili razem. Wiolettę sparaliżowała jego propozycja. W końcu się zgodziła, zastrzegając wybór nowego lokum. Bolało, jak się ucieszył.

„Wiedziałam, iż jesteś głupia, ale nie aż tak” – przyjaciółka pokręciła palcem przy skroni.

„Masz rację. Ale tam jest dziecko. Nie jego wina. Nie jestem potworem. Po co mi duże mieszkanie?”

Trafiła na jasne kawalerki w tej samej dzielnicy, niedaleko pracy, po remoncie. Mieszkaniem męża się nie interesowała. Po co?

Została sama. Bez męża, bez dzieci. Przyzwyczai się.

Pewnego wieczoru zadzwonił telefon. Brat. Dzwonił rzadko – ostatnio, gdy umarł ojciec.

Wioletta przyjechała do dużego miasta z małej wioski. Mieszkała w akademiku, potem wyszła za mąż… Dla rodziny była „bogata” – mieszkanie w mieście! Oczekiwali drogich prezentów. Z początku jeździła często, ale wytykanie „bogactwa” męczyło. Jak wytłumaczyć, iż mieszkanie to nie luksus, a konieczność?

Dla rodziców młodszy syn był oczkiem w głowie. „Wyrośnie, nie zostawi” – w kółko to samo. Wioletta czuła się obco. Przestała jeździć. Potem mąż wciągnął ją w turystykę – nie było czasu.

Ojciec zmarł dekadę temu. Wtedy ostatni raz była w rodzinnej wiosce.

Nic dobrego nie wróżył ten telefon.

„Krzysiek? Co się stało? Mama…?”

„Nie, żyje. Choruje tylko. Z domu nie wychodzi. Przyjedź, co?”

„Nie mogę teraz. Za miesiąc może.” – Odetchnęła z ulgą.

„Chodzi o to…” – zawahał się. – „Ela ode mnie odeszła. Powiedziała, iż ma dość opiekowania się matką, dwa domy, sam rozumiesz. Wzięła chłopaków i poszła. A ja… Faceci nie nadają się do gospodarstwa. Praca. Matka też nie pomoże, sama wymaga opieki.”

Krótko mówiąc, nie jest sam. Ma nową. Spodziewa się dziecka. Nie może matki na nią zwalać. „Pomożesz? Zabierz ją do siebie.”

„Kogo?” – nie zrozumiała. Matkę czy tę nową?

„Matkę, nie Małgosię.”

„A Małgosia…”

„Moja kobieta. Nie jesteśmy ślubem związani…”

W głosie brata wyczuła uśmiech.

„Gdzie ja ją wezmę? Też się rozwiodłam, mam malutkie mieszkanie.”

„To choćby lepiej. Będzie wam raźniej. Emerytura też. Matka Małgosi nie lubi. Przyjedź i zabierz ją. Samotna tu zginie.”

Choć się opierała, wiedziała – matkę będzie musiała zabrać. Wzięła urlop i pojechała. Matka zawsze chwaliła syna, a ten chce ją „spławić” na córkę. Cóż, matka to matka.

Matka ją poznała, ale euforii nie okazała. Postarzała, zmalała. Zgodziła się jechać. Wioletta zobaczyła brata – pił. Pewnie dlatego żona uciekła.

Matka nie zabrała rzeczy – stare, zniszczone. Brat mało się nią zajmował. Kupił jej parę ubrań, czasem coś swojej oddał. Krzysiek wsadził je do pociągu, pomachał. I więcej nie zadzwonił.

Gdy przywiozła matkę, zrozumiała błąd. Powinna kupić drugą kanapę wcześniej. Jej własna była wygodna, dobierała ją długo – bolące plecy nie tolerowały byle czego. Jedna noc – przeżyje. Jutro kupi drugą.

Zapłaciła ekstra, żeby przywieźli tego samego dnia. Przesunęła swoją, nową postawiła przy oknie – matka lubiła patrzeć na świat.

Matka ledwo chodziWtedy telefon znów zadzwonił, a Wioletta, zanim podniosła słuchawkę, westchnęła ciężko – bo życie lubiło jej dopiekać, ale tym razem postanowiła, iż już nikomu nie da sobą pomiatać.

Idź do oryginalnego materiału