„To już przesada!” — Mieszkanka odmówiła przyjęcia gości, którzy zamienili jej mieszkanie w darmowy pensjonat

twojacena.pl 2 dni temu

«To już przesada!» — Marzena odmówiła przyjęcia gości, którzy zamienili jej mieszkanie w darmowy pensjonat

Czasem życie serwuje takie historie, iż wydają się wprost wyjęte z sitcomu — tyle iż śmieszne są tylko dla otoczenia. Dla samego bohatera to ani śmieszne, ani łatwe. Właśnie taką opowieść usłyszałem niedawno od sąsiadki z klatki — Marzeny, drobnej, spokojnej kobiety około trzydziestki pięciu lat. Z pozoru wzór inteligencji, ale jak się okazało, choćby takim ludziom cierpliwość nie jest z gumy.

Kiedyś mieszkała w Poznaniu, pracowała w miejskiej bibliotece i kręciła się wśród wspólnych znajomych — grupa była różnorodna, ale sympatyczna. Jeden z nich — Tomek, wesołek i amator flirtów, z którym czasem spotykali się na herbacie. Nie byli przyjaciółmi, tylko takimi przelotnymi znajomymi. Później Marzena przeprowadziła się do Warszawy, znalazła pracę, urządziła przytulne mieszkanko na Mokotowie i niemal zapomniała o dawnych „przyjaciołach” z przeszłości.

Ale pewnego dnia… Tomek znów pojawił się w jej życiu.

Minęło kilka lat, zdążył się ożenić, rozwieść, potem znów ożenić. Przypadkiem spotkali się na urlopie w Sopocie. Tomek, jak się okazało, był tam nie z nową żoną, a… sam. Marzena specjalnie nie drążyła tematu — nie było jej to potrzebne. Mężczyzna ciągle próbował ją rozgadać: jak życie, gdzie mieszkasz, jakie plany. Odpowiadała grzecznie, ale bez entuzjazmu.

Po tygodniu zadzwonił:
— Słuchaj, ja i Ania (tak miała na imię jego pierwsza żona) jesteśmy w Warszawie. Przyjechaliśmy na kilka dni, możemy się u ciebie zatrzymać?

Marzena oniemiała. Nie zdążyła choćby grzecznie odmówić — po trzech godzinach stali z walizkami pod jej drzwiami. „No cóż — pomyślała. — Dwa dni, przeżyję”. Ale dwa dni zamieniły się w pięć… a potem w nieskończoność.

Tomek i Ania czuli się jak u siebie. Chodzili po mieszkaniu w bieliźnie, domagali się kolacji, urządzali mini-dyskoteki wieczorami, pili wino z jej kieliszków, nie sprzątali po sobie, a choćby zaprosili jakichś przyjaciół — „tylko na chwilę, pogadać”.

— Możemy zostać jeszcze jeden dzień? Tak tu nam dobrze! — szczebiotała Ania, smarując sobie kanapki z jej lodówki.

Marzena znosiła to, zaciśnięta zębami, aż w końcu piątego dnia wyrzuciła ich za drzwi. Powiedziała, iż jest chora, i wymówiła się pilnymi sprawami. Po ich wyjściu wysprzątała mieszkanie do połysku i postanowiła: nigdy więcej.

Minął miesiąc. Marzena ledwo doszła do siebie, gdy znów zadzwonił Tomek.
— Cześć! Ja i moja nowa żona, Kasia, będziemy w Warszawie na tydzień. Co u ciebie? Liczymy, iż nas przyjmiesz?

W Marzenie wszystko się zagotowało. choćby na krześle wyprostowała się gwałtownie.

„To już nie zwykła bezczelność. To inwazja” — pomyślała.

Odpowiedziała spokojnie, ale stanowczo:
— Słuchajcie, szanuję was, ale moje mieszkanie to nie hotel. Nie mam ani siły, ani ochoty znów się w to pakować. jeżeli jesteście w Warszawie — są hotele, hostele, mieszkania na wynajem. Liczę na zrozumienie.

Tomek się zawahał, po czym odłożył słuchawkę. Ani dziękuję, ani przepraszam — cisza.

Później Marzena zwierzyła mi się:
— Chyba wcześniej nie umiałam mówić „nie”. Myślałam, iż bycie miłą to ciche znoszenie wszystkiego. A teraz wiem: najpierw trzeba szanować siebie. jeżeli nie chcę przyjmować gości — to nie czyni mnie złą. To czyni mnie dorosłą.

Z dzisiejszej perspektywy widzę, iż miałem podobne sytuacje. Czasem myślimy, iż uprzejmość to zgoda na wszystko, ale prawdziwa przyjaźń czy choćby zwykła ludzka przyzwoitość nie powinna polegać na wykorzystywaniu. Granica między gościnnością a bezczelnością jest cienka, ale wyraźna. Trzeba tylko odważyć się ją dostrzec.

Idź do oryginalnego materiału