Byłam ostatnio na imprezie. Swojskie klimaty, domki w lesie i te sprawy. Poznałam chłopaka. Całkiem miło się rozmawiało, trochę potańczyliśmy. Ale wiecie- po kilku głębszych to zawsze się fajnie gada. Wymieniliśmy się numerami telefonów z myslą, by wyskoczyć kiedyś na kawę.
Chłopak od razu zaczął się odzywać. Z każdą kolejną wiadomością rozmawiało się mniej fajnie- ot, okazało się, iż rozmijamy się w kwestii postrzegania wielu spraw. Bywa. W którymś momencie w rozmowie wyszlo, iż jsstem blogerką. Mam jednak taką zasadę, iż przed pierwszym spotkaniem nie dzielę się adresem- "poznawanie" kogś przez jego kqnały social media daje bardzo złudne poczucie, iż się kogoś zna. I tego unikam.
No ale chłopak sam znalazł bloga. W końcu to żadna filozofia, znając moje imię i nazwisko. I w tym momencie ta znajomość przestała mieć jakiekolwiek szanse.
Historia dalej potoczyla się tak, iż wyjaśniłam, czemu ma to dla mnie znaczenie i dlaczego wolałabym, żeby odpuścił śledzenie mojej internetowej twórczości, zanim pozna mnie. Bo choć staram się być tutaj sobą, to jednak jest to tylko mały wycinek, który ma kilka wspólnego z całą moją osobowością.
Kolega jednak nie odpuścił. Gdy wysłał mi zdjęcie sprzed kilku lat, co sugerowalo, iż w tym blogu się mocno zakopał i zaczął rzucać niepokojącymi tekstami- pomyślałam, iż mam do czynienia z typowym stalkerem i trzeba to gwałtownie uciąć.
Zaczęłam więc go ignorować. Znalazł mnie na messengerze i tam dalej pisał. Zablokowałam. Dostałam obszerne przeprosiny. Po czym kolejnego dnia zadzwonił do mnie kurier z poczty kwiatowej. Z dostawą do mojej pracy. Oczywoście w ramach przeprosin.
Przeprosin za stalkowanie. No to chyba się nie zrozumieliśmy. Bo to średnio przepraszać kogoś za grzebanie w sieci (np. znajomość opisów zdjęć na instagramie sprzed roku), wysyłając mu kwiaty pod adres również znaleziony w Internecie.
I przez chwilę myślałam, iż może przesadzam. Może to on ma rację- przecież te wszystkie informacje można bardzo łatwo znaleźć. Przecież ja sama je udostępniłam. Przecież sama też sprawdzam, gdzie ktoś pracuje, z kim się spotyka albo oglądam stories z ukrycia. No pewnie, chyba każdy tak robi.
Tylko różnica polega na tym, iż gdy komuś o tym mówisz, to robi się to przerażające. A już całkowitym przekroczeniem wszelkich granic poszanowania cudzej prywatności jesy wykorzystywanie tych informacji.
To iż jestem blogerką i względnie wiele informacji na swój temat udostępniam w sieci, nie daje nikomu przyzwolenia do tego, by je wykorzystywać i z buciorami na siłę wpychać się tam, gdzie się nie było zaproszonym. To trochę tak (oczywiście w mnienszym kalibrze) jak z wyzywająco ubraną dziewczyną i brakiem przyzwolenia na zgwałcenie.
To iż coś można łatwo zrobić, nie oznacza, iż robienie tego jest słuszne. I choć mam profile w wielu mediach społecznościowych (obecnie zablokowane), to służą konkretnym celom. Nie po to mam konto na linkedin, żeby ktoś wysyłał mi kwiatki, a raczej po to, by zwiększac swoje perspektywy zawodowe.
Kiedyś byłam nad morzem i w tym samym czaise była tam blogerka, którą bardzo lubię. Pewnie gdybym spotkała ją przypadkiem, to bym zagadała. Ale widziałam na instastories, gdzie właśnie jest- ja akurat byłam w pobliżu. Uznałam jednak, iż podchodzenie będzie zbyt dużym ingerowaniem w prywatność. I tego nie zrobiłam, by nie wprowadzać poczucia zagrożenia. Uważam, iż słusznie.
Kiedyś podobał mi się jede chłopak. I ciągle nie udawało nam się spotkać. Wiedziałam z kim mieszka- przeszło mi przez myśl, by zapytać o adres i zrobić niespodziankę. Ale to była myśl. gwałtownie uświadomiłam sobie, iż jest absurdalna i jeżeli będzie chciał, to sam mi powie. Widocznie wtedy nie chciał.
Wchodzenie w czyjeś życie na siłę nigdy nie przyniesie dobrego efektu. Nie ma na to szans. Bo po pierwsze trzeba szanować cudzą prywatność i granice stawiane przez drugą osobę. choćby o ile to wejście uest proste. Włamywacz, który otwiera drzwi zamknkęte tylko na zasuwkę przez cały czas pozostaje włamywaczem. I nic tego nie zmienia.