Igor z uwagą przyjrzał się swojemu biurku. Zwykle panował na nim twórczy chaos, jak to często się mówi. Jednak dzisiaj mężczyzna zamierzał wyjść wcześniej z pracy. Miał urodziny, mały jubileusz.
Poza tym Igor poprosił o dodatkowy tydzień urlopu, planując spędzić czas z rodziną nad jeziorami, więc postanowił uporządkować swoje miejsce pracy. – No cóż, wszystko w porządku – pomyślał. Jego wzrok padł na fotografię stojącą w rogu biurka, i nagle ogarnęła go cicha melancholia. Bardziej to była tęsknota. Tęsknota za czymś, co jest dla nas cenne, ale czego nigdy nie przywrócimy. Podobne zdjęcia, tylko powiększone, wisiały w jego pokoju w mieszkaniu rodziców i w salonie, w jego własnym mieszkaniu. Ten dzień pamięta do dziś, mimo iż minęło już wiele lat. I to nie tylko dlatego, iż to dzień jego urodzin.
Igor z bratem siedzieli na ławce przed blokiem. Starszy relacjonował fabułę kolejnego obejrzanego w wideotekie akcyjniaka, odgrywając role głównych bohaterów. Zafascynowani, chłopcy nie zauważyli, jak podjechał tata ich samochodem.
Do rzeczywistości przywrócił ich jego radosny głos. – Cześć, synku. Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! Tata, uśmiechając się, patrzył na Igora, wyjmując coś zza pazuchy. – Oto, na razie mój mały prezent – i tata wyciągnął małego, puchatego kotka. Kotek był szary, z białymi skarpetkami na łapkach, i przyglądał się z zaciekawieniem.
Z klatki schodowej wyszła mama z niebieską sportową torbą w ręce. Z tą torbą tata zwykle jeździł na delegacje. – Synku, muszę wyjechać na krótko. – Ale główny prezent mam dla ciebie. – Proszę, trzymaj – tata podał Igorowi kotka. – Wlejcie mu w domu trochę mleczka. A ja wrócę na weekend, pójdziemy do sklepu, i sam sobie wybierzesz prezent, dobrze? – A potem pójdziemy do zoo. Tata przytulił ich z bratem i pogładził po głowie. – Witek, na długo wybywasz? – spytała wtedy mama. – Nie, jutro wieczorem będę w domu – odpowiedział, zabierając torbę z rąk mamy. – Słuchajcie, zróbmy sobie zdjęcie na pamiątkę – zaproponowała mama.
Niedawno kupili aparat fotograficzny, popularny wtedy kompakt „małpkę”, i mama starała się uwieczniać jak najwięcej momentów z ich życia. – Spieszę się – zażenowany uśmiechnął się tata. Rzeczywiście, siedzący za kierownicą tata kolegi, wujek Tadeusz, mrugnął do nich światłami i, uśmiechając się, znacząco stuknął się po cyferblatzie zegarka na ręku. Tata machnął dłonią, dając znak, żeby chwilę poczekał. Postawił torbę na ziemi, ponownie wziął kotka na ręce, a Igor z bratem stanęli obok.
Uśmiechając się, patrzyli w obiektyw i nikt nie podejrzewał, iż kotek będzie dla Igora jedynym prezentem. I ostatnim. Ponieważ z tej delegacji tata nie wrócił. Jak się później okazało, on i wujek Tadeusz mieli przewieźć sporą sumę pieniędzy w gotówce. Były to lata dziewięćdziesiąte, takie transakcje były wtedy na porządku dziennym, i jak ktoś dowiedział się o tym, naprowadzono na nich bandytów.
Mama później opowiadała, iż według śledczego prowadzącego sprawę, nie chciano ich zabić. Złodzieje najprawdopodobniej śledzili ich, wybierając moment, kiedy autostrada będzie pusta, by upozorować wypadek i zagarnąć pieniądze. Ale coś poszło nie tak, uderzenie było zbyt silne, samochód taty wypadł z drogi na pobocze, i przewracając się, zapalił się. Po sprawców tak i nie znaleziono, a po kilku latach sprawę umorzono. Za każdym razem, gdy mama wspominała tamten czas, mówiła: – Nie wiem, kim byli ci ludzie i wiedzieć nie chcę. – Bóg im sądzi. – Ale to, iż mogli pomóc, a tego nie zrobili, po prostu uciekli, ratując własne skóry, tego im nigdy nie wybaczę.
Pogrzeb odbył się tego samego dnia. Ojca i wujka Tadeusza. Pogrzeb w zamkniętych trumnach. Igor stał obok płaczącej babci, mamy taty, i nie rozumiał, iż w tej obitej ciemnoczerwonym aksamitem drewnianej skrzyni leży jego tata. Może dlatego jeszcze przez miesiąc z nadzieją biegał do drzwi przy każdym dzwonku. Z nadzieją, iż wszystko to okropny sen, iż teraz drzwi się otworzą i tata wejdzie, żywy, wesoły, lekko przesiąknięty dymem papierosowym i zapachem benzyny. Tata miał klucze, ale za każdym razem, wracając z delegacji, niezmiennie dzwonił do drzwi. Igor biegł do nich pierwszy, a tata, uśmiechając się, wyciągał z torby jakiś prezent, mówiąc, iż to od zajączka. Brat, jako starszy żartował z niego. – Skąd zające mogą mieć prezenty? – W lesie przecież nie ma sklepów – śmiał się. – Ech ty, mały. Ale Igor nie zwracał na to uwagi i był dumny, iż leśni mieszkańcy pamiętają o nim, nigdy nie zapominając.
Jednak tata nie wracał i z czasem chłopiec wymyślił sobie bajkę, całe fantastyczne opowiadanie, iż tata wcale nie umarł, a zły czarodziej zamienił go w szarego kota. Każda z tych bajek w wyobraźni chłopca nabierała nowych szczegółów, aż tak, iż czasem sam w to wierzył. Teraz Igor już nie mógł zrozumieć, czym to było. Mechanizmem obronnym ciała czy naiwną, dziecięcą wiarą w cuda. Ale wtedy te fantazje, prawdopodobnie, pomogły mu przeżyć pierwszy ostry ból utraty. Znacznie później, on i brat, przypominając sobie wydarzenia z tamtych odległych czasów, łapali się na dziwnym uczuciu. Jakby dusza taty w rzeczywistości jakimś niepojętym sposobem przeniosła się do szarego kotka. Przez cały czas, kiedy kotek, a potem dorosły kot mieszkał z nimi, nieprzerwanie czuli subtelną obecność ojca. Jakby był gdzieś obok, ale nie widoczny dla nich. W tamtym czasie w dzieciństwie nie dzielili się tym z nikim, choćby między sobą. Kotek został nazwany Borys, na cześć jednego z bohaterów disneyowskich filmów animowanych, które co niedziela były pokazywane w telewizji.
Igor, jego brat i mama pokochali kota. Stał się bez przesady talizmanem, amuletem ich rodziny. Odprowadzał i witał ich po szkole, potem po studiach, mamę z pracy. Kiedy ktoś chorował, Borys był przy nim, mruczał uspokajająco, kładł się na bolącym miejscu, starając się ogrzać. I nie odchodził, dopóki jego człowiek nie wyzdrowiał. Kot żył długo w ich rodzinie. Ale czas nieubłagany, i pewnego letniego, niedzielnego wieczoru, cicho odszedł. W tym czasie starszy brat był już żonaty i mieszkał osobno. Dowiedziawszy się o śmierci ich długoletniego ulubieńca, natychmiast przyjechał. W ostatnią podróż kota odprowadzała cała rodzina. A jakżeby inaczej? Był żywą pamiątką po zmarłym ojcu. Tata pozostał w ich pamięci tak, jak w ten ostatni dzień. Wesoły, lekko spieszący się, z kotkiem na rękach. Igor nie był tego pewien, ale wydaje się, iż mama czuła coś podobnego, ponieważ na nagrobku oprócz zdjęcia ojca w pełnej postaci, na odwrocie, artysta na jej prośbę namalował pustą drogę i samochód na niej, wjeżdżający w kierunku zachodzącego słońca. Kota pochowali na wyjeździe z miasta, w młodym wtedy sosnowym lesie. Choć od tego dnia minęło już wiele lat, a z mogiłki pozostał jedynie ledwo widoczny pagórek, Igor dobrze pamiętał miejsce i za każdym razem, przejeżdżając tamtędy, niezmiennie zjeżdżał na chwilę, by przez kilka minut oddać hołd pamięci długoletniemu ulubieńcowi.
Co tu wiele mówić, bez wątpienia członkowi rodziny, z którego odejściem odeszła cała epoka jego życia. Epoka dzieciństwa i młodości. Jeszcze raz spojrzał na fotografię i smutnie uśmiechnął się do wspomnień, Igor wziął ze stołu laptopa, potarł wilgotne oczy wierzchem dłoni i wyszedł z gabinetu.
W domu na Igora już czekali. Wszyscy byli na miejscu: przyjechała mama, brat z rodziną i kilkoro bliskich przyjaciół. Kiedy wszyscy zebrali się w dużym pokoju, brat z bratankami uroczyście wniósł pudełko i wręczył mu je. Wszyscy zaczęli klaskać, a bratankowie, uśmiechając się chytrze, poprosili go, żeby zgadł, co jest w środku.
Rodzina i przyjaciele wiedzieli o pasji Igora do gier komputerowych, i on, myśląc o tym, zaczął wymieniać: – Wypasiony joystick, kierownica dla gracza? – Zgadłem? Bratankowie, śmiejąc się, pokręcili głowami przecząco i otworzyli pudełko. Igor zerknął i dosłownie opadł na wcześniej przysunięte przez kogoś krzesło. Wspomnienia z dzieciństwa znów przewinęły się taśmą przez głowę, a nieproszone łzy same popłynęły z oczu. I wcale się ich nie wstydził. W pudełku siedział kotek, dokładnie taki jak ten, którego kiedyś podarował mu tata. Szary, puchaty, z białymi skarpetkami na łapkach. Wspomnienia przytłoczyły go falą. Tata, Borys… Wtedy, w dzieciństwie, Igor godzinami rozmawiał z kotem, powierzając mu swoje dziecięce tajemnice, euforii i smutki. Chłopiec miał mocne wrażenie, jakby rozmawiał z żywym ojcem. Przynajmniej on go słuchał.
Igor w głębi duszy przez cały czas był pewien tego choćby jako dorosły. A kot patrzył na niego z rozumnym, prawie ludzkim spojrzeniem i cicho, uspokajająco mruczał.
Teraz jego dorastająca córka, wracając ze szkoły, najpierw idzie do kuchni, skąd po minucie dobiega jej niezadowolony głos. – Dlaczego miseczki Borysa są puste? – Kici-kici maluchu. – Chodź tu, kochanie, zaraz cię nakarmię. A kotek, niedawno zjedzony własny posiłek popity świeżym mlekiem, mrugając chytrze do Igora, gwałtownie kroczy do kuchni na zawołanie swojej małej opiekunki.