Pan wojownikiem. Pan jest imię jego. (Wj 15, 3)
Mężczyzna też jest wojownikiem, bo takim został stworzony. Może tego nie zauważysz, spoglądając na przeciętnego mężczyznę dziś, ale fakt pozostaje faktem. Męska dusza tęskni za walką, toczeniem bitew, wojowaniem o coś większego od niej samej. choćby jeżeli jej właściciel nie zdaje sobie z tego sprawy. Albo zobojętniał już do tego stopnia, iż nie słyszy nawoływań swojej natury.
Większość została wykastrowana. Niektórzy już w dzieciństwie. Inni później — przez społeczeństwo albo kobiety, z którymi się związali.
Większość uwierzyła, iż siła jest czymś złym, bo przecież prowadzi do przemocy. Dlatego kierowani wstydem lub strachem zakopują tę część męskiej natury gdzieś głęboko w sobie, żeby nikt się nie dowiedział, iż sami są zdolni do agresji. Bo przecież cywilizowany, dobry człowiek (mężczyzna) nie powinien być gwałtowny, prawda?
Prawda?
Zapominają, iż ta sama siła, która czasem prowadzi do przemocy, jest również najlepszą tarczą przeciwko przemocy. Źródłem odwagi, heroizmu i umiejętności poświęcenia. Tak jak miecz można wykorzystać zarówno do zadawania ran, jak i do ratowania tego, komu rany są zadawane.
Bez wojowniczej natury mężczyzna staje się tchórzem. Zarówno w życiu, jak i związku.
Co w takim razie powinieneś zrobić, drogi mężczyzno? Wrócić tam, skąd przybyłeś.
Chłopiec wojownikiem. Chłopiec imię jego.
Tak jak większości chłopców nie trzeba zachęcać do eksploracji świata, tak samo nie trzeba ich namawiać do walki. Ich zainteresowanie bataliami i wszystkim, co z nimi związane, jest naturalne.
Proce. Łuki. Pistolety. Noże. Miecze. Petardy. Żołnierzyki. Figurki bohaterów. Walka. Wojna. Rywalizacja. Również w grach komputerowych.
Chłopcy do tego ciągną, bo intuicyjnie wiedzą, iż kiedyś waleczność może im się przydać. W dzieciństwie zdobywają fikcyjne zamki, żeby przygotować się na zdobywanie tych prawdziwych w dorosłym życiu.
Pozwól, iż napiszę coś więcej.
Kiedy chłopiec bawi się w supermana, kowboja, żołnierza czy innego rycerza jedi, nie robi tego po to, by być “słodkim” i “uroczym”. On jest śmiertelnie poważny. Może nie potrafi tego nazwać, ale ma wewnętrzne przekonanie, iż wojownik jest nieodłączną częścią męskości, do której stara się zmierzać.
Dziewczynki jakoś nie wymyślają zabaw, w których trup ściele się gęsto.
Niestety często zdarza się, iż rodzice — szczególnie matki — bojkotują tę naturalną chęć walki w chłopcach. Próbują ich powstrzymać przed “niebezpiecznymi” (w ich mniemaniu) zachowaniami, co nieraz prowadzi do mentalnej kastracji.
Głupia kobieto, nie broń chłopcu być wojownikiem, bo może się zdarzyć, iż kiedyś będziesz tego wojownika potrzebowała. A wtedy on nie przybędzie, bo sama go zabiłaś.
Może nie fizycznie, ale duchowo.
Czytałem ostatnio o przypadku rozwiedzionego małżeństwa. Ojciec podczas sprawowania opieki nad synem chciał zabrać go na polowanie. Kiedy matka się o tym dowiedziała, wniosła sprawę DO SĄDU, żeby ten prawnie zakazał jej byłemu mężowi takiego spędzania czasu z chłopcem.
Nie wiem, czym ta kobieta się kierowała. Czy była to nadopiekuńczość, czy może niechęć lub choćby nienawiść do wszystkiego, co wydawało jej się męskie.
Ale co by osiągnęła, choćby gdyby uzyskała korzystny dla siebie wyrok? Jeśli choćby zablokowałaby swojemu synowi dostęp do broni, zrobiłby ją sobie sam. Z patyka, plasteliny albo choćby wafli, którą ogryzłby na kształt pistoletu.
Jej jedynym sukcesem byłoby samolubne niszczenie więzi między ojcem i synem.
Co prawda w większości rodzin rodzice nie podejmują aż tak drastycznych działań, ale fundamentalny problem pozostaje. Chłopcy zbyt często słyszą dzisiaj:
- tego nie rób,
- tam nie idź,
- tu się nie wspinaj,
- tamtego nie łam,
- tak nie mów,
- etc.
Jak myślisz, co się stanie z dzieckiem, które na każdym kroku słyszy zakazy? W końcu się ugnie, jego natura zostanie stłamszona, a ono samo zrezygnuje z jakiejkolwiek inicjatywy. Chłopiec wyrośnie na pasywnego facecika, który raczej będzie chciał być prowadzony, zamiast samemu prowadzić.
W moim przypadku źródłem takich zakazów byli dziadkowie, z którymi mieszkaliśmy, bo rodzice popełnili błąd, nigdy nie wyprowadzając się z domu rodzinnego mojej matki. Także nigdy nie mogłem swobodnie bawić się na podwórku, iż nie uszkodzić trawnika, nie zniszczyć kwiatów, nie zabrudzić ścian domu, etc.
Miałem jednak szczęście, iż mieszkałem na wsi. I to obok sporej opuszczonej działki z dziko rosnącymi drzewami, rzeką, ruinami oraz innymi ciekawymi lokacjami, gdzie razem z sąsiadami mogliśmy szaleć do woli.
Jednak z biegiem lat zainteresowania się zmieniają. Bycie małym dzikusem traci swój urok, bo fascynację zaczyna wzbudzać bardziej “dorosły” świat. Niestety w moim przypadku ten okres przejściowy nie wypadł najlepiej.
Jako iż już dawno oduczyłem się wychodzić na podwórko, a dziecięce zabawy w buszu się skończyły, zostało mi znalezienie sobie jakiegoś zainteresowania w domu. Oczywiście najprostszym wyjściem były gry komputerowe, które stały się moim nałogiem na wiele lat.
Z dwojga złego może choćby lepszy taki nałóg niż przedwczesne upijanie się, praktykowane przez część moich rówieśników. Przynajmniej mimowolnie nauczyłem się angielskiego. Z gier właśnie.
Minus był taki, iż z całkiem ekstrawertycznego dziecka i czegoś na wzór urodzonego przywódcy stałem się speszonym, zawstydzonym nastolatkiem.
Oczywiście złożyło się na to więcej czynników, nie tylko zakazy ze strony dziadków, ale nie będziemy się tutaj w niej zagłębiać.
Tak czy inaczej mój przykład pokazuje, iż natura chłopca może zostać stłamszona. I nie jest to ewenement. Mnóstwo młodych mężczyzn w ten czy inny sposób ucierpiało w dzieciństwie, co poskutkowało utratą kontaktu z wojowniczą stroną ich natury.
Gwoli ścisłości: nie propaguje tutaj obojętnej rodzicielskiej postawy, która pozwala chłopcom dorastać samopas. Dziecko oczywiście trzeba wychować i chronić, a to wiąże się z pewnymi ograniczeniami. Jednak czym innym są ograniczenia, a czym innym blokowanie wszystkich przejawów chłopięcej inicjatywy i wojowniczego ducha.
Grzeczni, ułożeni i wykastrowani chłopcy mogą być wygodni dla rodziców. Ale grzeczni, ułożeni i wykastrowani mężczyźni nie stają się odkrywcami, bohaterami czy wybitnymi naukowcami. Nie podbijają też kobiecych serc.
Wyrastają na marną parodię tego, kim powinni być.
W efekcie wielu z nich staje się miłymi facetami, którzy bardziej niż innych próbują sami siebie przekonać, iż nie ma w nich ani krzty gwałtowności. Nic a nic. Żadnej siły, którą uważają za niebezpieczną, a przez to złą. Zepchnęli wojownika tak daleko w głąb duszy, iż faktycznie uwierzyli w swoją “niegroźność”.
Są też inni. Głośni, agresywni, egotyczni. Zachowujący się tak, jakby za wszelką cenę chcieli odzyskać utraconą siłę, ale nie bardzo wiedzieli, jak to zrobić. Dlatego stawiają na brawurę, która ma wszystkich naokoło (i ich samych) przekonać, jacy to są niebezpieczni. Jednak pozowanie na wojownika zwykle na tym się kończy. Na pozowaniu.
Zdarzają się też “mieszańcy” reprezentujący połączenie obu tych postaw.
To faceci, którzy na co dzień są uprzejmi, wycofani, starający się nie robić problemów, ale pod powierzchnią buzują emocje, których nie rozumieją lub się ich wstydzą. Gdy wypierają je zbyt długo, wybuchają — czasem gniewem, czasem brawurą, czasem cynizmem.
Nie są wojownikami, którzy znają swoją siłę i umieją ją okiełznać. To osoby balansujące między lękiem przed siłą a pragnieniem jej odzyskania. W efekcie przesadzają w obu kierunkach, bo brakuje im wzorca dojrzałej męskości. Mogą być „mili na siłę”, a potem próbować to odreagować poprzez przesadne gesty męskości.
Innym rodzajem “mieszańca” jest gość, który z jednej strony pozuje na groźnego, ale z drugiej ucieka od jakiejkolwiek odpowiedzialności. Tak, jakby najpierw mówił: “patrz, jaki ze mnie niebezpieczny facet.” A zaraz potem dopowiadał: “ale niczego ode mnie nie wymagaj, bo dalej jestem małym chłopcem.”
Kim jest wojownik?
Skoro tyle piszemy o wojowniku, wypadałoby wyjaśnić, kim on jest. Czym charakteryzuje się ta część męskiej duszy?
Walką — mógłbyś odpowiedzieć. — Chęcią rywalizacji. Odwagą. Stawianiem czoła przeciwnościom.
Wszystko to jest oczywiście prawdą. Jednak ograniczenie się do stwierdzenia, iż wojownik walczy, nie wyjaśnia zbyt wiele, prawda? Może być choćby mylące, bo nie każdy, kto walczy, zasługuje na miano wojownika.
Mężczyźnie potrzeba czegoś więcej, by mógł się tak nazwać.
Wojownik vs najemnik
Wojownicza natura mężczyzny zachęca go do walki. Nie znaczy to jednak, iż mężczyzna jest czymś w rodzaju biologicznej broni, którą wystarczy skierować w stronę wroga i wystrzelić. Żołnierzykiem czekającym na rozkaz do ataku. Albo żądnym krwi potworem, którego tylko kultura trzyma w ryzach.
Mężczyzna oczywiście chce walczyć. I będzie to robił do upadłego. Ale tylko pod jednym warunkiem: musi walczyć o coś, w co wierzy.
Mieć w swoim życiu misję, która jest większa od niego samego. Większa choćby od jego kobiety i dzieci. Coś, czemu gotów jest poświęcić się w pełni, a choćby umrzeć dla sprawy. Mamy tę potrzebę głęboko wpisaną w naszą męską naturę i tęsknimy za nią. Życie wydaje się nie mieć sensu, kiedy nie ma o co walczyć.
Dlatego film Podziemny krąg stał się kultowym hitem. Opowiada o marnej egzystencji dzisiejszych mężczyzn, którzy nie doświadczyli w swoim życiu żadnej wielkiej wojny.
Zderza pełne nadziei serce chłopca, który pyta: “czy są jeszcze jakieś zamki do zdobycia albo smoki do pokonania?”, z cyniczną odpowiedzią dorosłego, znudzonego życiem etatowca: “nie, już wszystko zostało zdobyte. Nie ma o co walczyć.”
Wiem, iż wielu mężczyzn rzeczywiście tak dzisiaj myśli, ale to nieprawda.
Jesteśmy na wielkiej wojnie i dla wszystkich znajdzie się miejsce w szeregu. Szczególne zadanie, do którego Bóg go wyznaczył. Dlatego tak ważne jest, żeby poznać swoje prawdziwe imię, o czym pisałem już w pierwszej części tej serii.
Do samej wielkiej wojny jeszcze wrócimy.
Teraz jednak trzeba wyjaśnić, iż mężczyźni w większości nie są wojownikami, tylko najemnikami. jeżeli już walczą, nie robią tego dla idei lub wiary, tylko dla żołdu i kariery. Nie są w stanie poświęcić życia dla swojej wizji, bo jej nie mają. Zamiast tego sprzedają swoje dusze i ideały, by życie panicznie ratować dzięki tanich przyjemności i materialnych korzyści.
Świat często nagradza najemników. Szczególnie tych, którzy wykazują się nieprzeciętną determinacją i giętkim kręgosłupem moralnym.
Robienie kariery i zarabianie pieniędzy jest chyba ostatnim społecznie akceptowalnym przejawem męskiej siły. Jednak wspinanie się na szczyt hierarchii społecznej i otaczanie coraz większym bogactwem wymaga poświęcenia. Najczęściej poświęcenia samego siebie, swojego zdrowia, a czasem choćby bliskich.
Musisz zniewolić serce łańcuchami i zakuć duszę w kajdany, żeby podążać tą ścieżką.
Dlatego tak wiele osób nie potrafi wykrzesać z siebie motywacji do gonienia za sławą, statusem i pieniędzmi. Robienie tego dla własnej korzyści wymaga skrajnego egoizmu, a powiedzmy sobie szczerze: mało kto uważa siebie za tak wartościowego, żeby warto było wyłącznie z samolubnych pobudek tak bardzo się starać.
Dlatego samotni mężczyźni zwykle zarabiają o wiele mniej niż żonaci. Po prostu nie mają dla kogo zarabiać.
Ci, którzy jednak się na to decydują, tzw. ludzie sukcesu, często próbują w ten sposób zadośćuczynić swoim wątpliwościom albo wypełnić dawne rany. Mężczyźni, na przykład, nieraz upatrują tutaj potwierdzenia swojej męskości.
Jeśli nie powodzi im się na drodze na szczyt, dalej mogą łudzić się, iż od iluś zer na koncie wreszcie poczują się jak mężczyźni. jeżeli zaś osiągają sukcesy, mimo wszystko wciąż czują gdzieś w sobie, iż to dalej za mało.
Słyszałem niejedną historię o bogatych mężczyznach, dla których osiąganie sukcesów było tylko próbą zdobycia ojcowskiej akceptacji. choćby jeżeli ich ojcowie już dawno zmarli.
Dlatego na samym szczycie jest tak wielu pozerów, którzy nie mają niczego transcendentnego w swoim życiu. Żadnych wartości, które wychodziłyby poza nich samych. Ich życie polega na panicznym ratowaniu samego siebie dzięki dóbr doczesnych.
Powyższy fragment może brzmieć tak, jakbym miał coś przeciwko bogaceniu się.
Nic bardziej mylnego.
Po prostu staram się zarysować różnicę między sytuacją, w której status i dobra materialne są pobocznym skutkiem walki o to, w co się wierzy, a sytuacją, gdy stają się one celem samym w sobie. Listkiem figowym, za którym można ukryć swoje niedociągnięcia.
Reasumując, różnica jest bardzo prosta. Wojownik walczy dla czegoś (lub Kogoś) większego od siebie i wkłada w to serce. Nie boi się też poświęcić dla swojej misji, choćby gdyby na szali musiał postawić swoje życie. Z kolei najemnik walczy z pobudek egoistycznych (dla zysku, czyli dla siebie) i nie wkłada w to serca. Nie będzie zatem się poświęcał, bo nie wierzy w to, co robi.
Braveheart — kolejny film, który stał się kultowy w męskich kręgach, idealnie pokazuje różnicę między wojownikiem i najemnikiem.
William Wallace, grany przez Mela Gibsona, jest wojownikiem. Walczy o wyzwolenie Szkocji spod jarzma angielskiego okupanta. Wojownikami są również jego towarzysze, którzy (tak jak on) wierzą w ich wspólny cel.
Natomiast Robert Bruce, reprezentant szkockiej szlachty, jest najemnikiem. Człowiekiem gotowym sprzedać własny kraj angielskiemu królowi w zamian za korzyści materialne i zachowanie swojego statusu. Zresztą później doświadcza wewnętrznej przemiany i sam zaczyna wierzyć w cel Wallace’a, ale nie jest to teraz istotne…
Braveheart jest tak kultowym filmem, bo porusza wszystkie tematy ważne dla męskiej duszy. Mamy w nim wyruszenie na przygodę, mamy bitwy, mamy choćby zdobycie serca księżniczki (Izabeli Francuskiej).
Poza tym jest to również dobrze nakręcony film.
Pamiętam, iż kiedy pierwszy raz go oglądałem (miałem wtedy jakieś 9-10 lat), nie potrafiłem oderwać się od ekranu telewizora. A przypominam, iż film trwa 3 godziny. Z reklamami choćby 4 godziny.
Matka chciała mnie wygonić do łóżka, a ja za cholerę nie miałem zamiaru nigdzie iść przed zobaczeniem napisów końcowych
Podam jeszcze historyczny przykład. Słyszałeś o zakonie szpitalników? Jego pełna nazwa brzmi: Suwerenny Rycerski Zakon Szpitalników Świętego Jana z Jerozolimy. Powstał w okresie pierwszych wypraw krzyżowych i pierwotnie składał się z pokojowo nastawionych braci zakonnych, których głównym zadaniem była opieka nad chorymi i rannymi.
Zresztą to m.in. od działalności tego zakonu wzięły swoją nazwę dzisiejsze szpitale.
Dlaczego wspominam szpitalników? Bo ci pokojowi mnisi w pewnym momencie doszli do wniosku, iż zamiast zajmować się skutkiem problemu (czyli trafiającymi do nich, rannymi pielgrzymami), lepiej będzie zwalczyć jego przyczynę (muzułmańskich watażków napadających bezbronnych chrześcijan w drodze do Jerozolimy).
Jak pomyśleli, tak zrobili. Podnieśli miecz i stali się zakonem rycerskim, uznanym oficjalnie przez papieża. Jednym z trzech wielkich zakonów rycerskich obok templariuszy i krzyżaków.
Od tego momentu ci pokojowi bracia zakonni zbrojnie bronili pielgrzymów na szlakach, ryzykując dla nich własne życie.
Co ciekawe, zakon istnieje do dziś. Podobno ma choćby status eksterytorialny. Własne tablice rejestracyjne, paszporty, reprezentantów dyplomatycznych itp.
Czy nie jest to dobry materiał na film? Ale kto w dzisiejszych czasach nakręciłby film gloryfikujący chrześcijaństwo. Do tego chrześcijaństwo z okresu krucjat.
Przecież my, plebs, mamy wierzyć, iż krucjaty były największym złem tego świata. Czasem, gdy bezlitośni chrześcijanie napadli na pokojowych islamistów. Kto by się przejmował faktem, iż wcześniej muzułmanie przez kilkaset lat nieustannie terroryzowali ziemie chrześcijańskie, mordując, gwałcąc i rabując.
Wróćmy jednak do meritum.
Źródło siły wojownika
Jak myślisz, skąd bierze się siła wojownika? Z tego, co posiada? Z tego, czego dokonał? A może z tego, co myślą o nim inni ludzie?
Instynktownie powinieneś wiedzieć, iż żadna z tych propozycji nie jest satysfakcjonującą odpowiedzią, bo wszystkie mają tę samą słabość. Są zewnętrzne. A jeżeli znajdują się gdzieś tam, w świecie, zawsze istnieje ryzyko, iż ktoś może je odebrać.
- Dzisiaj cię podziwiają, jutro cię wyśmieją.
- Dziś wzbudzasz strach (bo niektórzy właśnie w ten sposób się dowartościowują), a jutro sam będziesz się bał kogoś silniejszego.
- Dzisiaj masz pieniądze i bezpieczne, wygodne życie, a jutro przyjdzie wojna i stracisz wszystko.
- Dziś masz silne ciało, z którego jesteś dumny, a jutro pojawi choroba i nic z niego nie zostanie.
- Dzisiaj chwalisz się wzdychającymi do ciebie kobietami, a jutro będziesz wściekły, iż te same kobiety zaczęły wzdychać do kogoś innego.
Jeśli zatem budujesz swoją siłę na zewnątrz, uzależniasz się od świata. Stajesz się niewolnikiem wszystkich tych rzeczy i ludzi, od których czerpiesz poczucie mocy.
Przyznasz, iż trudno być wojownikiem, kiedy twoja siła zależy od innych. W takim układzie nie ty rozdajesz karty. Jesteś tylko marionetką, która nie może zrobić ani powiedzieć niczego, co mogłoby nie spodobać się twojemu mocodawcy — szefowi, grupie znajomych, żonie lub dziewczynie… (zależy, kto trzyma cię za przysłowiowe jaja).
Nie zmienia to natomiast faktu, iż twoja siła przez cały czas musi mieć jakieś źródło. Najlepiej takie, którego nie da się wyczerpać.
A wiesz, kto jest niekończącym się źródłem wszelkiej siły? Bóg. Stwórca wszystkiego, co materialne i niematerialne. Nawiąż i utrzymuj połączenie z Nim, a siły nigdy ci nie zabraknie. Pisząc słowami Chrystusa: kiedy składasz wszystkie swoje skarby w Królestwie Niebieskim, nikt ich nie ukradnie.
Z tak zabezpieczonymi tyłami nie będziesz musiał obawiać się, iż cokolwiek stracisz, bo twoja siła będzie pochodziła z wnętrza.
Czy to oznacza, iż wystarczy uwierzyć w Boga i nagle wszystkie twoje problemy w magiczny sposób się rozwiążą? Nie. przez cały czas musisz wyleczyć swoją męską duszę. A tak się składa, iż Syn Boży jest najlepszym lekarzem i idealnym przykładem męskości.
Wiem wiem.
Zapewne czujesz się nieswojo na myśl o tym, iż powinieneś być bardziej jak Jezus. Wiem też, skąd to się bierze. Jezusa zwykle przedstawia się jako najmilszego faceta na świecie. Takiego, który z powodzeniem mógłby wystąpić w reklamie margaryny. Jakiemu chłopcu coś takiego imponuje? Odpowiedź jest prosta: żadnemu.
Ale to błędne przedstawienie Chrystusa.
Chyba iż ktoś uważa smaganie ludzi biczem, ostrą krytykę swoich przeciwników i odważne występowanie przeciwko całemu establishmentowi za cechy miłego faceta.
Albo puszcza mimo uszu słowa, w których Jezus sam siebie przedstawia jako Boga Starego Testamentu. Wiesz, tego samego Boga, który walczy jak lew o swój lud i nie boi się przelewać krwi, kiedy trzeba to zrobić? A Nowym Testamencie odważnie poświęca samego siebie, żeby wyzwolić ludzkość spod diabelskiego ucisku?
Tak, Syn Boży potrafi odwinąć się swoim wrogom. Jednak preferuje pokojowe rozwiązania.
Napisem o tym osobny tekst, więc zainteresowanych odsyłam do lektury tutaj.
Gdzie podziali się wojownicy?
Co takiego dzieje się na drodze do dorosłości, iż chłopcy, będący naturalnymi wojownikami, dziedziczący tę naturę po samym Bogu, gdzieś po drodze tracą serce, stając się tymi pozbawionymi życia i sensu egzystencji facetami, których codziennie widujemy na ulicach? Albo odbijają w drugą stronę, robiąc z siebie przerysowaną karykaturę męskości?
Żeby odpowiedzieć na to pytanie, musisz zrozumieć jedną rzecz.
Do męskości się nie dorasta. Męskość musi zostać nadana. I nie może jej nadać kobieta.
Dlatego każdy chłopiec potrzebuje od swojego ojca dwóch rzeczy:
- ojcowskiej miłości,
- ojcowskiej walidacji (potwierdzenia, iż ma to, czego potrzeba do walki).
Jeśli tego nie otrzyma, bo dorastał bez ojca…
…albo ojciec był pasywny i matka zdominowała proces wychowania…
…albo miał despotycznego ojca…
…w jego młodym męskim sercu pojawi się ogromna rana. Taka, której nie sposób łatwo wyleczyć.
Jak już pisałem wcześniej, chłopcy zwykle reagują na tę krzywdę na jeden z dwóch sposobów. Albo zamykają się w sobie, czyli stają się wycofani i pasywni. Albo rekompensują swoją ranę, czyli robią się gwałtowni i agresywni.
Jednak łączy ich jedno: niepewność, nieufność, a choćby strach przed własną męskością.
Jeśli ktoś miał przemocowego ojca, może całkowicie odrzucić męską siłę, bo będzie mu się kojarzyła z czymś złym. jeżeli ktoś dorastał bez ojca lub z pasywnym ojcem, może szukać potwierdzenia swojej męskości u innych mężczyzn — w skrajnych przypadkach choćby w homofilski sposób. Albo u kobiet, co częściej zdarza się u chłopców przywiązanych za bardzo do matek.
Ja na przykład zareagowałem na tę ojcowską ranę wycofaniem się. Chociaż mój ojciec był w domu i do złych nie należał, miał problem typowy dla wielu mężczyzn. Nie za bardzo wiedział, jak sobie poradzić z moją matką. Na domiar złego musiał jeszcze walczyć z jej rodzicami, bo mieszkał w ich domu.
Żeby nie przedłużać napiszę tylko tyle: moja matka zagarnęła mnie dla siebie. A iż byłem do niej przywiązany, zawsze brałem jej stronę, kiedy rodzice byli w konflikcie.
Patrzyłem na mojego ojca oczami mojej matki.
Dopiero w wieku dwudziestu paru lat uświadomiłem sobie, iż mam w głowie fałszywy obraz ojca, bo to choćby nie był mój obraz, tylko obraz, który wtłoczyła mi do głowy matka. Coś niesamowitego, kiedy człowiek nagle zaczyna widzieć po całym życiu trwania w ślepocie.
Możesz sobie wyobrazić, jak destrukcyjne było dla męskiej duszy nastolatka dorastanie przy mamusi. Potrzebowałem, żeby ktoś wyrwał mnie z tego kobiecego świata, ale nikt tego nie zrobił.
W końcu zrobiłem to sam.
Mój ojciec co prawda parę razy próbował, ale nie byłem dla niego zbyt miły w tamtym okresie. Stałem się takim maminsynkiem, iż wolałem siedzieć przy matce, mimo iż najbardziej na świecie potrzebowałem ojca i inicjacji do męskości.
Skończyło się to tak, iż wyrosłem na miłego faceta. Bo — będąc po stronie matki — myślałem, iż mój ojciec źle ją traktuje. Chciałem więc być “lepszym mężem” od niego, stając się bezproblemowym i strachliwym gościem, który za wszelką cenę unika mówienia i robienia rzeczy mogących w jakikolwiek sposób zranić lub zdenerwować dziewczynę.
Tak przebiega mentalna kastracja mężczyzny. Uczta się, żeby nie popełniać podobnych błędów
Na szczęście mam to już za sobą.
Przykładem reakcji odwrotnej do mojej (czyli gwałtownej) był mój kolega z gimnazjum. W pierwszym roku wzorowy uczeń, najlepsze oceny, żadnych używek. Jednak potem jego ojca zamknęli w więzieniu za jakieś machloje.
Chłopak zmienił się z dnia na dzień nie do poznania. Jakby światło w jego życiu zgasło.
Zaczął pić, palić, szkołę miał totalnie gdzieś. Zadawał się ludźmi, których ja na co dzień starałem się unikać. Jednym słowem: patologia.
Wszystko dlatego, iż ojciec zniknął z jego życia w tak krytycznym dla wszystkich chłopaka okresie.
Oczywiście ran nie zadają tylko rodzice. Świat jest na tyle bezwzględny, iż poza domem też doznajemy różnych okaleczeń. Opisana kastracja równie dobrze może nastąpić w dorosłym życiu (np. w małżeństwie). Jednak rany wyniesione z domu są najważniejsze, bo otrzymujemy je w krytycznym dla naszego rozwoju momencie.
Tutaj kryje się odpowiedź na pytanie: dlaczego tak wielu mężczyzn nie jest wojownikami? Bo żaden z nich nie przeszedł prawdziwej inicjacji do męskości.
Nie dostali pozwolenia, by być wojownikami. Albo nikt ich nie nauczył, iż mogą, a choćby powinni nimi być. Ich miecze nigdy nie zostały naostrzone. Mimo iż tęsknią za toczeniem bitew, nie biorą w nich udziału. Boją się, iż sobie nie poradzą. Że listek figowy podczas ich zmagań opadnie i zostaną nakryci jako pozerzy, a nie mężczyźni.
Jednak jest nadzieja. choćby dla tych, którzy mieli słabych lub nieobecnych ojców.
Jeśli pozwolisz, Bóg Ojciec przeprowadzi twoją inicjację. I może to zrobić na różne sposoby — chociażby stawiając na twojej drodze odpowiednich nauczycieli, odpowiednie miejsca, odpowiednie książki czy filmy.
Ale nie obędzie się bez walki.
Tak oto docieramy do finału artykułu.
Ale najpierw ciekawostka. Wiesz, jakimi słowami kończy się kanon Starego Testamentu?
Oto Ja poślę wam proroka Eliasza przed nadejściem dnia Pańskiego, dnia wielkiego i strasznego. I skłoni serce ojców ku synom, a serce synów ku ich ojcom, abym nie przyszedł i nie poraził ziemi przekleństwem. (Ml 3, 23-34)
Bóg chce skłaniać serca ojców z powrotem w stronę ich dzieci, a serca dzieci z powrotem w stronę ich ojców. Czy to nie jest niesamowite?
Gdzie ta bitwa?
Ustaliliśmy już, iż mężczyzna potrzebuje walki, którą mógłby stoczyć. Jego wewnętrzny wojownik dopomina się bitew, które mogłoby go ożywić. Miejsc, w których może się zahartować i zaprawić w boju.
Mężczyzna musi mieć misję. Coś, czemu może się poświęcić, bo jest to wpisane w fundament jego natury.
Ale tutaj w sercu chłopca pojawia się pytanie: czy są jeszcze jakieś bitwy do stoczenia i zamki do zdobycia? Oczywiście, iż są — i to wiele. Przyszliśmy na świat, który znajduje się w stanie wielkiej wojny.
Jakiej wojny? — zapytasz.
Pozwól, iż odpowiem pytaniem na pytanie: z czym kojarzy ci się Boże Narodzenie? Pewnie z sielankowym nastrojem, stajenką, Cichą nocą i tymi sprawami, co? Jednak Apokalipsa św. Jana w zupełnie inny sposób przedstawia to wydarzenie. Pozwala nam na chwilę zajrzeć za zasłonę materialnego świata, gdzie widzimy zupełnie inny obraz rzeczywistości:
Potem wielki znak ukazał się na niebie: Niewiasta obleczona w słońce, i księżyc pod jej stopami, a na jej głowie wieniec z gwiazd dwunastu.
A jest brzemienna. I woła, cierpiąc bóle i męki rodzenia.
I inny znak się ukazał na niebie: Oto wielki Smok barwy ognia, mający siedem głów i dziesięć rogów – a na głowach jego siedem diademów. A ogon jego zmiata trzecią część gwiazd nieba: i rzucił je na ziemię.
I stanął Smok przed mającą rodzić Niewiastą, ażeby skoro porodzi, pożreć jej Dziecię. I porodziła Syna – Mężczyznę, który wszystkie narody będzie pasał rózgą żelazną. I zostało uniesione jej Dziecię do Boga i do Jego tronu.
A Niewiasta zbiegła na pustynię, gdzie miejsce ma przygotowane przez Boga, aby ją tam żywiono przez tysiąc dwieście sześćdziesiąt dni.
I nastąpiła walka w niebie: Michał i jego aniołowie mieli walczyć ze Smokiem. I wystąpił do walki Smok i jego aniołowie, ale nie przemógł, i już się miejsce dla nich w niebie nie znalazło.
I został strącony wielki Smok, Wąż starodawny, który się zwie diabeł i szatan, zwodzący całą zamieszkałą ziemię; został strącony na ziemię, a z nim strąceni zostali jego aniołowie. (Ap 12, 1-9)
Czy to twoim zdaniem sielanka, czy opis wojny? Chyba jasne, iż to drugie.
Św. Jan opisuje godzinę zero. Lądowanie w Normandii. Wielką bitwę. Bo oto na świat zdominowany przez zło przychodzi bohater. Ten, który ma uwolnić ludzkość. I przez swoje cudowne poświęcenie dokonuje niemożliwego.
Smok próbował go pożreć, ale nie zdołał. Więc co robi? W swoim zuchwalstwie szturmuje niebo razem z upadłymi aniołami. Jednak na miejscu czeka generał świętych wojsk, archanioł Michał, i odpiera atak.
I smok nie przemógł. I został strącony.
Co dzieje się potem? Jak czytamy:
I rozgniewał się Smok na Niewiastę, i odszedł rozpocząć walkę z resztą jej potomstwa, z tymi, co strzegą przykazań Boga i mają świadectwo Jezusa. (Ap 12, 17)
Przyszedłeś na świat w stanie wojny, więc nie dziw się, iż ktoś do ciebie strzela. Może nie są to fizyczne kule (przynajmniej na razie), ale potrafią zranić w o wiele gorszy sposób — duchowy.
Wiem, iż o wiele łatwiej byłoby walczyć z materialnym przeciwnikiem, którego widzimy naprzeciw siebie i możemy zaszlachtować mieczem, ale jest jak jest. Wroga rzadko kiedy wybieramy sobie sami.
Nawet jeżeli z jakiegoś powodu nie wierzysz w te “nadprzyrodzone hokus-pokus”, na pewno zgodzisz się ze mną co do dwóch z trzech pól bitew, na których wszyscy się znajdujemy.
Oto one:
Walka z ciałem
Biblia nazywa ciałem, starym człowiekiem, grzeszną naturą tę upadłą cząstkę człowieczeństwa, która zawsze szuka najłatwiejszego wyjścia i sprzeciwia się temu, co dobre.
- Prościej jest ulżyć sobie przy pornografii, niż zaproponować seks żonie. Szczególnie wtedy, gdy ostatnio między wami nie działo się dobrze i taka propozycja mogłaby być ryzykowna.
- Prościej jest zalać się w trupa, niż trzeźwym okiem spojrzeć na własne problemy i spróbować je rozwiązać.
- Prościej jest poświęcać czas na fałszywe przygody przed ekranem telewizora lub komputera, niż wyjść z domu i przeżyć coś prawdziwego. Osobiście stanąć na arenie i sprawdzić się.
Trzeba powiedzieć to wprost: ciało jest leniwym i samolubnym wieprzem. Pozerem. Wewnętrznym zdrajcą, którego wszyscy posiadamy.
Jak to śpiewał Michał Bajor:
Memu ciału wystarczy
Trzydzieści sześć i sześć,
Mojej duszy potrzeba znacznie więcej
Memu ciału wystarczy
Coś wypić i coś zjeść,
Trochę pospać na boku czy na wznak
I nasz cud gospodarczy
Zapewnia mi to, lecz
Moja dusza codziennie prosi tak:
Ogrzej mnie
Jest jednak dobra wiadomość. Twoje ciało to nie ty. Już sam św. Paweł apostoł zauważył, iż chociaż chciałby postępować dobrze, wbrew sobie postępuje źle. I wyciąga z tego rewolucyjny wniosek. Jeżeli zaś czynię to, czego nie chcę — pisze — już nie ja to czynię, ale grzech, który we mnie mieszka. (Rz 7, 20)
Zbyt wielu ludzi identyfikuje się ze swoimi słabościami. Mówią: jestem alkoholikiem, depresyjnym człowiekiem, gejem, nieudacznikiem.
To nie jest twoja prawdziwa natura.
Twoja prawdziwa natura walczy po stronie Boga przeciwko fałszywemu “ja”. Dlatego czytamy w Biblii, iż powinniśmy ukrzyżować starego człowieka. I tutaj ważna informacja: nie oznacza to pozbycia się pragnień typowych dla męskiej duszy. Nie musisz rezygnować z przygody, walki czy kobiecego piękna.
Tym, co masz zrobić, jest zastrzelenie wewnętrznego zdrajcy.
Jeśli chcesz odzyskać moc, powinieneś występując przeciwko niemu, gdy próbuje wychylać łeb. Zamiast gryźć się w język, mów o tym, co ci się nie podoba. Wchodź w sytuacje, od których do tej pory uciekałeś.
Innymi słowy: nie sabotuj swojej siły.
Kilka przykładów, jeżeli pozwolisz:
- Wyobraź sobie, iż szef wzywa cię na rozmowę i ma krytyczne uwagi. Albo chce, żebyś zrobił coś, z czym się nie zgadzasz. Może choćby coś niemoralnego. Byłbyś w stanie mu się postawić czy po prostu podkuliłbyś ogon i kiwał głową jak ośmiolatek wezwany do dyrektora?
- A co w sytuacji, gdy kasjerka kasuje twoje zakupy w supermarkecie i zauważasz, iż nabija złą cenę? Potrafiłbyś zwrócić jej na to uwagę czy po prostu zrobiłbyś dobrą minę do złej gry i zapłacił bez słowa?
- Albo gdy pojawia się konflikt, bo masz inne zdanie niż twoja dziewczyna lub żona… jesteś w stanie się postawić czy oddałeś całą władzę nad związkiem w jej ręce dla (jak to sobie tłumaczysz) “świętego spokoju”? Albo ze strachu, iż cię zostawi?
Sabotować swoją siłę można również poprzez inne zachowania. Zrobienie czegoś wbrew sobie w zamian za przysługę, przyjęcie łapówki, przemilczanie zła w nadziei na osobisty zysk (np. awans), masturbację…
Tak, masturbacja to skrajnie samolubne i destrukcyjne zachowanie, które potrafi odebrać mężczyźnie całą moc.
Mógłbym tutaj wymieniać jeszcze długo, ale chyba nie trzeba. Rozumiesz przecież, o co chodzi.
Zbyt wielu mężczyzn żyje w paradygmacie strachu. Patrzą przez pryzmat “żeby tylko czegoś nie stracić”. Pracy, dobrej opinii, żony, seksu, przyjemności, maski (czyli fałszywego “ja”)…
A przecież Jezus powiedział nam, iż kto chce zachować swoje życie, ten je straci. A kto jest gotów je stracić, ten je zachowa.
Nie możesz kierować się strachem i za każdym razem gryźć się w język, byle tylko kogoś nie urazić i nie zepsuć mu humoru. Albo w obawie przed utratą czegoś. Postępując w ten sposób, sam sobie szkodzisz. Gryź się w język wystarczająco długo, a pewnego dnia całkiem zabraknie ci go w gębie.
Chociaż powyższe przykłady mogą wydać ci się prozaiczne, to właśnie w codziennym życiu będziesz miał okazję podbudowywać swoją siłę. Trenować, aby w obliczu większego wyzwania być przygotowanym.
John Eldredge daję w tym kontekście dobrą, prostą radę:
Niech ludzie poczują wagę tego, kim jesteś. I pozwól im się z tym pomęczyć.
Dodam tutaj tylko jedno zastrzeżenie. Oczekuję, iż czyta to na tyle dojrzały człowiek, żeby nie wyciągnąć z powyższej rady wniosku: “mogę być gnojem i w ogóle nie zwracać uwagi na ludzi”.
Nic z tych rzeczy. Powinieneś szanować innych.
Jednak pamiętaj, iż powinieneś też szanować siebie.
Walka ze światem
Czym jest “świat”, z którym za radą apostołów mamy walczyć? Otóż wyobraź sobie, iż fałszywe tożsamości wszystkich ludzi łączą się w jeden dziwaczny twór. To jest właśnie świat.
Swoisty amalgamat masek, kłamstw i fałszywych “ja”.
Weź grupę pozerów i zamknij ich ze sobą w pokoju, żeby mogli jeden przed drugim przechwalać się, jacy to są ważni. Albo wzajemnie spijać sobie z dziubków i przytakiwać, kiedy każdy po kolei kłamie. Wtedy otrzymasz obraz świata.
Świat obiecuje fałszywe poczucie władzy i fałszywe poczucie bezpieczeństwa. “Wespnij się tylko na szczyt, a będziesz prawdziwym mężczyzną” — mówi świat. “Miej duże biuro, młodą i ładną sekretarkę, rzesze fanów, tylko pod żadnym pozorem nie próbuj naruszać statusu quo” — mówi świat.
Tylko dlaczego tak wielu mężczyzn, którzy na ten szczyt się dostają, jest tak przerażonych? Obawiają się o swój stołek i nieustannie udają, bo przez całe życie byli najemnikami, a nie wojownikami.
Dlatego kiedy na arenie pojawia się de facto prawdziwy mężczyzna, świat pozerów dostaje trzęsie się w posadach i natychmiast chce go cofnąć do szeregu. Zastrasza, próbuje przekupstwa, kopie pod nim dołki itd.
Weźmy na przykład Grzegorza Brauna. Możesz nie zgadzać się z jego poglądami albo choćby z tym, co robi, ale jednego mu odmówić nie możesz. Chłop ma jaja ze stali. I wszystko wskazuje na to, iż wierzy w to, co robi.
W czasach tzw. “pandemii” był ostatnim wolnym człowiekiem w polskim sejmie. Jedynym, który nie pozwolił założyć sobie maski.
Po wybuchu wojny na Ukrainie od początku mówił, aby nie ukrainizować polskiej racji stanu. Mimo iż choćby jego koledzy udawali wielkich humanitarystów i dobre dusze, milcząc, kiedy rząd totalnie podporządkował interesy Polski interesom Ukrainy.
Ostatnio znowu wywołał burzę, podważając “jedynie słuszną narrację” holokaustu.
Co na to świat pozerów? Salonik i elitka pseudointelektualna? Oczywiście wszyscy odsądzali go od czci i wiary, ograbiali z wypłaty, stawiali przed sądem. Publicznie rwali szaty jeden przed drugim, byle tylko pozować na tych “praworządnych”.
Nawet jego “sojusznicy” robili wszystko, byle tylko po cichu zepchnąć go na boczny tor.
Pozerzy nie lubią, kiedy w okolicy pojawia się prawdziwy mężczyzna, bo samą postawą zrywa im maski.
Świat nie toleruje męskiej siły. Dlatego przykręca jej śrubę wszędzie tam, gdzie to możliwe.
Walka z szatanem
Jest jeszcze największy przeciwnik. Antyczny wąż. Smok. Kusiciel i oskarżyciel braci.
A zwą go diabeł i szatan.
Już kiedyś o tym pisałem, ale powtórzę. Czy kiedykolwiek dopuściłeś do siebie taką ewentualność, iż nie wszystkie myśli pojawiające się w twojej głowie pochodzą od ciebie? Po tym świecie krążą demony, które na zlecenie swojego pana próbują wprosić się na krzywy ryj do twojego życia.
To, iż my, ludzie z epoki postrozumowej, przestaliśmy traktować ten aspekt rzeczywistości poważnie, nie oznacza, iż on nie istnieje. Próbujemy wszystko wytłumaczyć psychologią, medycyną albo polityką. A co, jeżeli jest coś jeszcze? Mistycy z okresu przed modernizmem bardzo poważnie traktowali świat duchowy.
Czy św. Piotr nas nie ostrzegał, pisząc:
Bądźcie trzeźwi! Czuwajcie! Przeciwnik wasz, diabeł, jak lew ryczący krąży, szukając, kogo pożreć. (1 P 5, 8)
Dzisiaj choćby chrześcijanie patrzą na to z przymrużeniem oka. To ogromny błąd. I już niejeden człowiek zapłacił za niego ogromną cenę.
Zdradzę ci najpopularniejszą szatańską taktykę.
Nasz wróg doskonale zna nasze historie i nasze rany. Dzięki temu potrafi dopasować swoje ataki tak, aby idealnie uderzały tam, gdzie boli. Proponuje nam swoją interpretację przeszłych wydarzeń w nadziei, iż zaakceptujemy ją jako własną. Próbuje wypełnić dawne rany swoimi kłamstwami.
Przykłady:
- Chłopakowi, który nie przeszedł inicjacji do męskości ze względu na pasywnego ojca, szatan może podpowiadać, iż jest nieudacznikiem. Że nie ma co się wychylać i próbować, bo go wyśmieją. Lepiej zostać w cieniu, gdzie jest bezpiecznie.
- Chłopakowi, który tęskni za ojcowską miłością, bo jego ojciec zmarł przedwcześnie, szatan może podpowiadać, iż ta tęsknota to tak naprawdę homofilskie pożądanie. Że chłopakowi bardziej podobają się mężczyźni, bo tęskni za męskim uczuciem.
- Dziewczynie, która była molestowana w dzieciństwie, szatan może podpowiadać, iż jej kobiecość jest brudna i nic nie warta. Że powinna się jej wstydzić albo iż tylko do tego się nadaje.
Ale takie podszepty wkradają się nie tylko w przeszłe wydarzenia. Demony atakują również tu i teraz.
- Niepewnej siebie kobiecie mogą podpowiadać, iż mąż na pewno ją zdradza, bo już długo nie wraca. A on w tym czasie załatwia np. sprawy służbowe. jeżeli żona podda się tej sugestii, zacznie się stresować. Może choćby pójdzie szperać w jego rzeczach itp.
- Mężczyźnie — w momencie, gdy żona zwraca mu na coś uwagę — demony mogą podpowiadać, iż ona go w ogóle nie szanuje. Że zawsze tak robi i nigdy się to nie zmieni. Niech chłop da się złapać na ten haczyk, a chwilę później pojawi się myśl, iż na świecie jest tyle kobiet, które byłyby zadowolone z takiego męża… wiesz, dokąd to zmierza.
- Innemu facetowi po ciężkim dniu pracy wróg szepnie, iż zasłużył sobie na chwilę relaksu. “Odpal pornosa i odstresuj się” — zaproponuje. I niejeden mężczyzna się na to łapie.
Oczywiście nie można wszystkiego zwalać na szatana, bo zawsze jest w tym ludzki element. Wróg nie zmusi cię fizycznie do zrobienia czegoś. Może jedynie roztaczać swoje kłamstwa i nakręcać człowieka w ten sposób.
Ale to nie zmienia faktu, iż mamy wroga. Pamiętaj, iż jest on kusicielem i oskarżycielem. Przenikając do twojego umysłu będzie na zmianę oskarżał ciebie i twoich braci oraz siostry.
Sprzeciwiaj się zatem diabłu, a ucieknie od ciebie — jak radził św. Jakub. (Jk 4, 7) Wypełniaj swoje rany światłością Chrystusa, a nie mrokiem demonów. Wtedy z twoich słabości wyniknie prawdziwa siła i mądrość.
Podsumowanie
Na koniec (wreszcie koniec!) dodam, iż na tej wojnie warto mieć kompanów broni. Innych wojowników, którzy będą w stanie wyciągnąć cię spod ostrzału, kiedy ten wydaje się zbyt silny. Nie możemy przecież zapominać, iż żelazo żelazem się ostrzy, a człowiek urabia charakter bliźniego (Prz 21, 17).
Jasne, są sytuacje, w których mężczyzna musi stanąć do boju sam, ale zawsze raźniej jest mieć w okolicy ludzi godnych zaufania. Dobre męskie towarzystwo może działać leczniczo na młodego wojownika, szczególnie jeżeli w domu tego towarzystwa zabrakło.
Spotkamy się jeszcze w ostatniej części tej serii, gdzie porozmawiamy o trzecim wielkim pragnieniu męskiej duszy, czyli o uratowaniu księżniczki.
Uwagami, przemyśleniami albo osobistymi doświadczeniami w tym temacie możecie podzielić się w komentarzach (albo napisać do mnie bezpośrednio). A jeżeli uznaliście tekst za interesujący i/lub pomocny, podzielcie się nim z przyjacielem, kumplem, znajomym, albo wpadnijcie na stronę facebook’ową bloga i polubcie moją twórczość.
Nic tak nie napędza do dalszej pracy, jak dobry feedback.

Zajrzyj też na:
- Facebooka (gdzie najszybciej pojawia się info odnośnie artykułów lub ich braku)
- Twittera (gdzie wrzucam luźniejsze i nieraz zabawne komentarze polityczno-społeczne)