Teściowie na weekendowej wizycie

polregion.pl 1 tydzień temu

Noświci przyjechali na weekend

— Mamo, chyba zwariowałaś?! Jacy noświci?! — wrzasnęła Kinga do telefonu, o mało nie wypuszczając go z ręki. — Przecież mówiłam ci sto razy, iż z Tomkiem tylko się spotykamy!

— A co, spotykacie się, to znaczy, iż to nic poważnego? — głos matki brzmiał stanowczo i nie wróżył nic dobrego. — Kinga, masz już dwadzieścia siedem lat! Inne w twoim wieku dawno wyszły za mąż, dzieci rodzą, a ty wciąż się bawisz! Jego rodzice to porządni ludzie, pracowici, mają trzypokojowe mieszkanie na Woli…

— Mamo! — Kinga zamknęła oczy, próbując powstrzymać ból głowy. — Posłuchaj mnie uważnie. NIE jestem gotowa na małżeństwo. NIE chcę tego omawiać z obcymi ludźmi. I w ogóle, powinnaś była ze mną porozmawiać!

— Za późno na rozmowy — matka wyraźnie się wściekła. — Już do nich zadzwoniłam, przyjadą jutro rano. Tomek wie, przy okazji. Wczoraj z nim rozmawiałam, zgodził się.

Kinga powoli osunęła się na kanapę. Tomek się zgodził… Oczywiście, co on miał do stracenia? Mieszka spokojnie u rodziców, do pracy chodzi co drugi dzień, a tu taka okazja — gotowa narzeczona z własnym mieszkaniem i stałą pensją.

— Mamo, może ich odwołamy? Powiemy, iż zachorowałam…

— Kochanie — głos matki nagle zmiękł, prawie błagalny. — Zrozum, córeczko. Tak bardzo chcę doczekać wnuków! A co, jeżeli coś mi się stanie, a ty zostaniesz sama? Tomek to dobry chłopak, nie pije, nie pali…

— Nie pije? — prychnęła Kinga. — Przecież przedwczoraj ledwo stał na nogach!

— No cóż, święto było! — matka natychmiast znalazła odpowiedź. — Dobrze, skarbie, przyjeżdżaj jutro przed dziesiątą. Kupiłam już kurczaka, tort zamówię…

Rozmowa się urwała. Kinga jeszcze minutę siedziała, wpatrzona w przestrzeń, po czym gwałtownie wstała i zaczęła chodzić po pokoju. Musiała coś wymyślić, ale co? Zabić Tomka? Matkę? A może uciec do koleżanki na działkę i siedzieć tam do poniedziałku?

Telefon znów zadzwonił.

— Kinga, to ja — głos Tomka brzmiał przepraszająco. — Słuchaj, twoja mama do mnie wczoraj dzwoniła…

— Ty świnio! — westchnęła Kinga. — Mogłeś mnie uprzedzić!

— Myślałem, iż żartuje! Naprawdę! Kto teraz zaręczyny przez swatów organizuje? Myślałem, iż pogada i zapomni…

— A kiedy zrozumiałeś, iż nie żartuje?

— Gdy moi rodzice zaczęli wybierać tort — przyznał się Tomek. — Kinga, może po prostu w to wejdziemy? Posiedzimy, pogadamy, oni się uspokoją…

— Tomek, ty rozumiesz, iż po tym cyrku mama wyprowadzi mnie za ciebie za mąż pod eskortą? Pewnie już suknię wybiera!

— No i co? — w głosie Tomka pojawiły się dziwne nuty. — A co, nie jestem ci godny?

Kinga zamilkła. I tu właśnie był haczyk. Tomek jej się podobał, choćby bardzo. Wysoki, przystojny, miły. Ale był w nim jakiś… niedostatek. Sam nie potrafił podjąć decyzji. Zawsze radził się mamy, choćby co do koszuli na randkę. A teraz — ślub też nie jego pomysł.

— Słuchaj, Tomek — zaczęła ostrożnie. — A ty sam chcesz się ożenić? Ze mną, mam na myśli?

— Oczywiście, iż chcę! — odpowiedział zbyt szybko. — To znaczy… w zasadzie… dobrze się znamy…

— To nie jest odpowiedź — powiedziała zmęczona Kinga. — Dobrze, zobaczymy się jutro.

Cały wieczór przeglądała szafę, przymierzając raz jedną sukienkę, raz drugą. Zbyt elegancka — pomyślą, iż się zgadza. Zbyt zwykła — mama będzie tygodniami wykładać, jak należy wyglądać na poważne rozmowy. W końcu wybrała szary kostium — elegancko, ale skromnie.

Rano Kinga obudziła się z postanowieniem, by to odwołać. Zadzwoni do matki, powie, iż zachorowała, albo iż wyjechała służbowo, albo… Ale telefon milczał, a gdy wybrała numer mamy, nikt nie odebrał. Pewnie już na targu, kupuje przysmaki na stół.

O wpół do dziesiątej Kinga stała przed domem rodziców i nie mogła się zmusić, by wejść. Sąsiadka podlewała kwiatki na balkonie i ciekawie spoglądała w dół.

— Kinga! — dobiegło z góry. — Wchodź już, po co stoisz!

Matka powitała ją w odświętnym fartuchu i z konspiracyjną miną.

— No i dobrze, iż wcześnie przyszłaś! Pomóż nakryć do stołu. Patrz, jaką śledzikową kupiłam, będzie pod pierzynką! I kawior wzięłam, wprawdzie nie czerwony, ale też niczego sobie…

— Mamo — próbowała wtrącić Kinga, ale matka już ciągnęła ją do kuchni.

— A kostiumik ładny! Poważny taki, biznesowy. W sam raz! Rodzice Tomka lubią, gdy dziewczyna skromnie się ubiera…

— Skąd wiesz, co oni lubią?

— Już się poznałyśmy! — oznajmiła dumnie matka. — Spotkałyśmy się, gdy Tomkowi załatwiałam zwolnienie w przychodni. Mirosława, jego mama, taka miła kobieta! Gadalyśmy z pół godziny, ona mi o tobie wszystko opowiedziała…

— O mnie? Co o mnie?

— No, iż ładna, pracowita, swoje mieszkanie… Bardzo się cieszą, iż Tomek taką narzeczoną znalazł!

Kinga poczuła, jak w środku wszystko wrze. Więc o niej już mówią jak o narzeczonej! A jej zdania nikt nie pytał!

— Mamo, posłuchaj mnie — złapała matkę za ramiona. — Nie jestem gotowa na małżeństwo. Rozumiesz? Nie chcę jeszcze wychodzić za mąż!

— Nie chcesz? — matka zmarszczyła brwi. — A to po co się z chłopakiem spotykasz? Dla zabawy? To nieładnie, Kinga! Faceta trzeba albo puścić, albo za niego wyjść!

— Ale my tylko się poznajemy! Może w ogóle do siebie nie pasujemy!

— Pół roku się poznajecie, czego jeszcze? — zamachała rękami matka. — Za naszych czasów ludzie w miesiąc decydowali! A wy się ciągniecie…

Dzwonek do drzwi przerwał ich sprzeczkę. Matka gwałtownie zdjęła fartuch, poprawiła włosy i uroczyście ruszyła do przedpokoju. Kinga została w kuchni, łapiąc się blatu i próbując się opanKinga odetchnęła głęboko, spojrzała na Tomka, który właśnie nieśmiało się uśmiechał, i pomyślała, iż może jednak warto dać tej miłości szansę, choćby jeżeli zaczęła się tak niezwykle.

Idź do oryginalnego materiału