Dzisiaj znowu musiałem stanowczo powiedzieć „nie”. Teściowa znów chciała nas odwiedzić, ale tym razem postawiłem sprawę jasno — nigdy więcej.
Mój żona, Magdalena, ostatnio znów zaczęła namawiać mnie na wizytę jej matki. Twierdzi, iż strasznie za nami tęskni i koniecznie chce przyjechać. Ale ja już raz dałem się namówić i wystarczy. Jedyny jej przyjazd przez wszystkie sześć lat naszego małżeństwa dał mi do zrozumienia jedno — nigdy więcej. Wtedy zjawiła się bez zapowiedzi, jak grom z jasnego nieba, i to nie sama, tylko z siostrą. Wtedy jeszcze wytrzymałem. Teraz — nie ma mowy.
— jeżeli chcesz się zobaczyć z matką — proszę bardzo, zabierz córkę i jedźcie do niej. Albo wynajmij jej pokój w hotelu — choćby słowa nie powiem. Ale do naszego domu więcej nie wejdzie.
Okazało się jednak, iż teściowa choćby nie chce słyszeć o hotelu ani o spotkaniu u siebie. Upiera się, iż musi być u nas. Zastanawiam się — po co jej tak bardzo wciskać się tam, gdzie nie jest mile widziana?
Magda pochodzi z Podkarpacia. Poznaliśmy się jeszcze na studiach w Warszawie. Przed ślubem wynajmowała mieszkanie ze znajomymi, a potem wprowadziła się do mnie. To mieszkanie kupili moi rodzice dziesięć lat temu i jest na mnie. To moje cztery ściany, ja o nie dbam.
Teściowa nie jest biedna. Mogłaby pomóc córce kupić własne mieszkanie, ale woli powtarzać: „A co, jeżeli się rozwiecie i chytra żona wszystko zabierze? Niech lepiej mieszka u niego, bezpieczniej”. Za to jej bratu, Krzysztofowi, pomogła bez problemu. choćby namawiała go do fikcyjnego rozwodu, żeby dostać od niej pomoc na kredyt. Teraz Krzysztof mieszka w Gdańsku, siedzi w domu z dzieckiem, a jego „była” żona spłaca kredyt i płaci alimenty. Wszyscy są zadowoleni.
Co więcej, teściowa kiedyś zaproponowała, żebyśmy z Magdą też „dla pozoru” się rozwiedli. Wtedy odpowiedziałem zimno:
— jeżeli się rozwiedziemy, to na poważnie. Od razu. Spakujesz swoje rzeczy i będziesz żyła, jak chcesz, sama.
Od tamtej pory temat został zamknięty. Nigdy nie odwiedzałem jej domu — nie miałem ochoty. Ale trzy lata temu w końcu przyjechała. Powiedziała:
— Chcę chociaż raz zobaczyć wnuczkę. Ze zdjęć nie wiem, do kogo jest bardziej podobna.
Zgodziłem się. Ale nikt mnie nie uprzedził, iż przyjedzie z siostrą. Najwyraźniej chciały urządzić prawdziwy sąd nad wyglądem dziecka. Ich plan się nie udał — córka jest kopią matki. choćby one musiały to przyznać.
Przygotowałem dla nich pokój, pobawili się z wnuczką, dostali prezenty. Potem usiedliśmy do stołu. Zaserwowałem ucztę: pieczony kurczak, kotlety schabowe, trzy sałatki, wędliny, sery, ciasto, owoce… Ledwie usiedli, a już zaczęło się.
— A gdzie pierogi? — zapytała surowo teściowa.
— A wy co, głodni jesteście? — zdziwiłem się.
— Nie, tak tylko pytam…
Po kolacji ciąg dalszy:
— Moja córka doskonale wie, co lubię. Tobie chyba nie powiedziała?
Przypomniałem sobie, jak Magda wspominała, iż w jej rodzinie uwielbiają podroby: wątróbkę, flaczki, pierogi z kiszką. Ja od dziecka nie znoszę zapachu surowej wątroby i gotować tego nie potrafię.
Następnego dnia poszli na spacer, a ja postanowiłem „dogodzić” — upiekłem krokiety z serem i kapustą. Podaję.
— A gdzie z wątróbką? — znowu niezadowolenie. — Wiesz, iż je uwielbiam!
Wytłumaczyłem, iż nie znoszę tego zapachu. Przewróciła oczami. Później, przy obiedzie, znów scena:
— Co, zupa bez flaczków? Z mięsem?! — powiedziała z obrzydzeniem.
Wtedy straciłem cierpliwość. Wziąłem córkę i wyjechałem do mamy. Wróciłem wieczorem. Wtedy po raz pierwszy poważnie się z Magdą pokłóciliśmy.
Tydzień później, podczas rozmowy przez Skype’a, usłyszałem:
— Krzysiu to prawdziwy syn. Zawsze mnie przyjmie, zawsze ugotuje to, co lubię. A ten… zero gościnności.
Wtedy powiedziałem Magdzie: „Niech choćby nie marzy, żeby tu wrócić. Postawi nogę w progu — wylecisz razem z nią”. I oto po trzech latach znów się pcha. Ale teraz — nigdy. Mój dom to moja twierdza. A ci, którzy nie potrafią szanować granic, zostaną za drzwiami.
Dziś już wiem — czasem trzeba postawić twardą granicę, choćby przed rodziną. Bo jeżeli ktoś nie szanuje twojego świata, nie zasługuje na w nim miejsce.